REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Klasyki

Polski rząd zamówił bezsensowne samochody. Dziś to niezwykle pożądane obiekty kolekcjonerskie

W latach 1949-1951, za czasów ciężkiego stalinizmu, polski (a raczej polsko-radziecki) rząd zlecił zamówienie około dwustu Land Roverów w wersji Tickford Station Wagon. Samochody te miały służyć jako karetki pogotowia na obszarach wiejskich. Już po kilku latach były zupełnymi gratami.

13.06.2024
9:59
land rover tickford
REKLAMA

Jest koniec lat 40., w Polsce trwa boom demograficzny, wszyscy mają mnóstwo dzieci, a kolejne ciągle się rodzą – w dużej mierze na obszarach wiejskich. Nikt nie ma telefonu żeby zadzwonić po karetkę, gdyby działo się coś złego, a nawet gdyby zadzwonił, to nie ma również karetek, żeby przyjechały. Sytuacja wygląda dosyć dramatycznie, więc polski rząd na chwilę odwiesza na kołek założenie niekolaborowania z kapitalistami i dogaduje się z UNICEF w sprawie zamówienia w Wielkiej Brytanii dwustu sztuk Land Roverów. Nie były to jednak zwykłe Land Rovery, a specjalne odmiany Station Wagon Tickford z metalowym nadwoziem o pełnym oszkleniu – wówczas rzecz nietypowa dla samochodów terenowych, o ile w ogóle segment aut terenowych wtedy istniał. Oprócz nietypowości miały jeszcze jedną wadę, tj. wygórowaną cenę. Nowy Land Rover Tickford, produkowany w całości ręcznie, kosztował 961 funtów, podczas gdy standardowa wersja otwarta – tylko 550 funtów. Ostatecznie Brytyjczycy wyprodukowali zaledwie 650 aut, które w większości trafiły na eksport. W ten sposób unikano angielskiego podatku od aut osobowych, który nie obciążał „zwykłego” Land Rovera, klasyfikowanego jako pojazd rolniczy.

REKLAMA

Z tego względu Tickford w Wielkiej Brytanii jest pojazdem kolekcjonerskim z najwyższej półki

W Polsce te auta po kilku latach eksploatacji były gratami. Nie dawało się do tego kupić żadnych części, a ponadto metalowe nadwozie było tak naprawdę drewnianym stelażem obitym aluminiowymi panelami. Drewno butwiało i cały samochód tracił sztywność. Wozy były również dosyć awaryjne, każda awaria natomiast zmuszała mechaników do uruchomienia pokładów kreatywności. Właściwie wszystkie Tickfordy wycofano ze służby w ochronie zdrowia już w latach 60. Chociaż jest całkiem spora szansa, że ludzie urodzeni w latach 50. swoją przednarodzeniową podróż do szpitala odbyli właśnie Tickfordem.

Polski Tickford w Szczecinie, lata 50.

W Polsce przetrwało kilka Tickfordów

Były to pojazdy, które ktoś odkupił od kolumn transportu samochodowego i użytkował je na przekór wszelkim przeciwnościom. Oczywiście na początek należało wykonać swap silnika na taki od Warszawy lub Żuka, żeby w ogóle dawało się tym jeździć, ale reszta nie stanowiła dużego wyzwania dla zdolnego dłubacza. Nawet drewniany stelaż dawało się odbudować. Zresztą w PRL wszystko się regenerowało, naprawiało, napawało i sklejało dowolną liczbę razy, bo szansa na nowe części była nikła. Tym sposobem niewielka liczba Tickfordów jeździła aż do lat 80., kiedy to albo je zezłomowano, albo pochowano do garaży jako pamiątki, których szkoda wyrzucić, ale jeździć tym to już się nie da. Właśnie taki egzemplarz w końcu lat 90. został odnaleziony w Polsce przez pewnego Brytyjczyka, który go kupił, wysłał do Wielkiej Brytanii i tam odrestaurował w najdrobniejszych detalach.

Teraz ten wóz jest do sprzedania w angielskich ogłoszeniach

Wspomniana jest jego polska historia. To pierwszy Tickford z kierownicą po lewej stronie. Wcześniej wyprodukowano kilka lub kilkanaście egzemplarzy na rynek wewnętrzny lub na eksport do Australii (jak znany „LRO 49”). Samochód został zamówiony w Polsce przez UNICEF za zgodą rządu i przez prawie 50 lat przebywał w naszym kraju. Odrestaurował go angielski specjalista od Land Roverów, doprowadzając do stanu zapewne lepszego niż oryginalny. Pod maską jest nawet właściwy silnik 1.6, charakterystyczny dla najwcześniejszych Land Roverów.

Szykujcie sto tysięcy funtów

Tak na serio, to nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś bogaty z Polski kupił ten samochód i wróciłby on do naszego kraju, do jakiegoś muzeum. Jest to bardziej kawałek naszej niż brytyjskiej historii. Należałoby na nim jedynie wymalować napis MFPD na drzwiach (do dziś nie wiem co oznaczał, ale polskie Tickfordy go miały) i można go eksponować jako najcenniejszy pojazd w zbiorach.

REKLAMA

Zdjęcia z ogłoszenia - Williams Classics

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA