Podjął pościg za sprawcą po kolizji. I bardzo dobrze, bo gdyby go nie złapał...
...to cała sprawa rozeszłaby się po kościach, tak jak rozeszła się moja sprawa. Pościg za sprawcą kolizji jest rozwiązaniem dyskusyjnym, ale koniecznym.
Film przedstawia zdarzenie, które miało miejsce w Warszawie przy rogu ul. Ząbkowskiej i Brzeskiej. Kierujący Mazdą próbował zawrócić z prawego pasa, przecinając lewy pas, nie upewniwszy się czy nic nie jedzie i spowodował kolizję, wyjeżdżając bezpośrednio przed pojazd jadący po lewym.
Wydawało się, że skoro kierowca Mazdy wyjrzał żeby ocenić uszkodzenia, to zjedzie na bok i nastąpi rozliczenie szkody, czy to z udziałem policji, czy przez oświadczenie. Nic z tych rzeczy, kierowca Mazdy rzuca się do ucieczki w stronę ulicy Białostockiej.
Poszkodowany rusza w pościg za sprawcą kolizji
I tu oczywiście pojawiają się komentarze, że nie należało gonić typa od Mazdy, bo przecież nagrał się na kamerę i to, i tamto, i jakim prawem kierowca auta z kamerką łamał przepisy i skręcił w prawo na czerwonym świetle. Przeciwnicy tego poglądu powiedzą, że nagrywający działał w stanie wyższej konieczności, przewidzianej w kodeksie wykroczeń w artykule szesnastym:
Nie popełnia wykroczenia, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru chronionemu prawem, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone nie przedstawia wartości oczywiście większej niż dobro ratowane.
Dobro poświęcone w tym wypadku to jedno złamanie przepisów ruchu drogowego, a dobro ratowane – pojazd, który być może przedstawia znaczną wartość lub jest używany zarobkowo. Nie można wykluczyć, że nagrywający prowadził taksówkę. Można się spierać w nieskończoność na temat tego, czy można łamać przepisy goniąc kogoś, kto zniszczył nasz samochód, ale ja powiem Wam jedno: trzeba.
Moja sytuacja była taka
Jechałem na wprost przez skrzyżowanie na zielonym świetle, gdy z prawej strony wyjechało mi Audi, ewidentnie na bardzo zaawansowanym czerwonym. Pani po prostu ruszyła przed siebie, pewnie znudziło jej się czekać i uznała że nic nie jedzie. Uderzyłem w jej auto przednim kołem skutera. Trudno mi ocenić czy coś się stało mojemu pojazdowi czy nie, w każdym razie ja nie ucierpiałem. Zatrzymałem skuter i zapukałem w okno sprawczyni tego zdarzenia, która natychmiast odjechała z miejsca, przy okazji po raz kolejny przecinając czerwone światło. Dogoniłem ją na następnych światłach, dzięki temu że skuter nie musi stać w kolejce z autami i poinformowałem, że zgłaszam sprawę na policję.
Zgłosiłem temat w wydziale ruchu drogowego stołecznej komendy policji, po to by za rok otrzymać informację, że właściciel samochodu nie podał komu użyczył pojazd tego dnia. W związku z tym ukarano go mandatem i to kończy sprawę. A gdybym miał uszkodzony skuter albo odniósł obrażenia? No to jest problem, bo trzeba byłoby to likwidować z OC tego właściciela, którego danych nie posiadam i nie bardzo mam skąd je wziąć, miałem tylko numer rejestracyjny i numer polisy OC. Podejrzewam, że byłoby to bardzo trudne do przeprowadzenia.
Dlatego niestety porada brzmi: gonić do skutku
Sprawca złapany na gorącym uczynku nie ma jak się bronić, zwłaszcza kiedy cała sytuacja jest nagrana. Gonić, łapać, dzwonić na policję. Jeśli pozwolicie sprawcy odjechać, sprawa pewnie rozejdzie się po kościach. Pojawią się problemy z ustaleniem adresu, danych, a może nie miał OC, a może miał ale był pijany, a może nie miał prawa jazdy, a może tablica nieczytelna na filmie, w sumie nie wiadomo czy to piątka, czy litera S. W przypadku rozliczenia sprawy od razu wszystkie te wątpliwości i nieścisłości znikają. Zatem na pytanie, czy nagrywający zrobił słusznie, goniąc sprawcę w Maździe, odpowiedź brzmi: