Jest jeden niezawodny sposób na piratów drogowych. Ale boją się go nawet politycy
Gdyby wprowadzono to rozwiązanie, ty też dostałbyś mandat. Nikt nie jest idealny. Ale może warto? Oto pomysł, za sprawą którego nic nie byłoby już takie samo.
Filmy z kierowcami, którzy znacznie przekraczają prędkość, wykonują niebezpieczne manewry i po prostu jeżdżą jak szaleni, obiegają internet niemal codziennie. Nie brakuje także, niestety, głośnych medialnie i tragicznych wypadków, jak ten na autostradzie A1 czy na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. W społeczeństwie narasta potrzeba, by „coś z tym zrobić”. Owszem, statystyki wcale nie wyglądają dramatycznie, bo liczba ofiar na polskich drogach od lat systematycznie spada - i obecnie wcale nie odstajemy już szczególnie od tzw. krajów Zachodu. Trudno się jednak dziwić ludziom, że skoro m.in. za sprawą popularyzacji kamer samochodowych są bombardowani nagraniami drogowego piractwa, chcą, by rządzący rozwiązali problem. Można się cieszyć, że społeczna akceptacja dla łamania przepisów spada.
Politycy próbują szukać rozwiązań
Poprzednia ekipa rządząca znacznie zwiększyła kwoty mandatów, urealniając je do obecnych zarobków. Obecni rządzący planują wprowadzenie pakietu zmian, w ramach którego będzie można m.in. stracić prawo jazdy za znaczne przekroczenie prędkości także poza terenem zabudowanym.
Jeśli kierowca w Polsce zostanie złapany na złamaniu przepisów, zapłaci dość srogi mandat. Problem jednak w tym, że szanse na bycie przyłapanym zwykle nie są wielkie.
Istnieje pewna opcja atomowa
Na świecie mamy do czynienia z dwiema filozofiami w kwestii ustawiania i oznakowywania fotoradarów i odcinkowych pomiarów prędkości. Pierwsza - stosowana w Polsce - zakłada, że fotoradar jest narzędziem do poprawienia bezpieczeństwa w konkretnym miejscu (np. przy szkole albo obok niebezpiecznego skrzyżowania). Chcemy, by kierowcy zwalniali, więc stawiamy skrzynkę, malujemy ją na żółto i oznaczamy znakiem. Każdy normalny człowiek zachowujący minimum uwagi podczas jazdy, zdejmie nogę z gazu. Kara za gapiostwo to mandat.
Druga filozofia zakłada, że kierowca musi jeździć przepisowo zawsze i wszędzie. Powinien więc non stop spodziewać się fotoradarów, kamer i pomiarów - i w obawie przed mandatem, musi jechać zgodnie z przepisami cały czas. Nigdy nie wiadomo, czy akurat pod tym wiaduktem nie ma fotoradaru, w tym śmietniku nie kryje się kamera, a ten dostawczak na poboczu stoi tam dlatego, że w środku czai się maszyna do robienia drogich zdjęć. Oczywiście, obydwie filozofie można łączyć - jeśli chcemy, by przed szkołą naprawdę każdy zwolnił, tamtejszy fotoradar możemy akurat oznaczyć.
To byłaby prawdziwa rzeź
Nieoznakowane fotoradary czyhają na kierowców w wielu krajach Europy, trzeba więc na nie uważać, jadąc na wakacje. Kierowcy radzą sobie, jak mogą - przede wszystkim oznaczając radary w odpowiednich aplikacjach. Tak samo byłoby i w Polsce. Skuteczność systemu byłaby więc jeszcze większa, gdyby urządzenia były przemieszczane z miejsca na miejsce.
W świecie fotoradarów czyhających zawsze i wszędzie, prawa jazdy leciałyby, jak wióry podczas rąbania drzew, a do instytucji pożyczkowych ustawiałyby się kolejki tych, którym zabrakło na mandat. Zwłaszcza że najnowsze sprzęty mogą monitorować prędkość na sześciu pasach jednocześnie, mierzyć odstęp od poprzedzającego samochodu, łączyć się z bazą informacji o ubezpieczeniu i przeglądach i sprawdzać, czy kierowca nie korzysta z telefonu.
Dlaczego jeszcze tego nie wprowadzono?
Tego typu polityka - oczywiście przy założeniu, że fotoradarów byłoby odpowiednio wiele - sprawiłaby, że dostałbyś mandat. I ty, i ty też. I twoja mama, wasz sąsiad i kuzyn twojej babci. Nawet jeśli zwykle jeździcie przepisowo, nikt nie jest idealny. Politycy i ich rodziny też nie. Być może rządzący nie chcą kręcić bata sami na siebie. Jasne, wielu pewnie uniknęłoby kary (bo immunitet, bo znajomości, bo pan nie wie, kim ja jestem…), ale nie wszyscy.
Wyborcy też mogliby, wbrew pozorom, nie być zadowoleni. Wiadomo - trzeba tępić tych piratów drogowych, jeżdżą jak wariaci! A ja? Ja jeżdzę przepisowo, a ten mandat to niesłuszny! Złodzieje, proszę pana, niewinnych ludzi okradają!
Poza tym, idealne nie są także ograniczenia prędkości. Wiele z nich należałoby zrewidować. Nie zaszkodziłoby nieco większe zaufanie władz do kierowców w pewnych sytuacjach, na pewnych trasach. Przed tym zakrętem nie trzeba zwalniać aż do 40 km/h, na tej trasie nie trzeba zmieniać dozwolonej prędkości do 20 metrów, a w tym miejscu miejscowość skończyła się już dawna, można przyspieszyć przynajmniej do siedemdziesiątki. Pewne zmiany w tym zakresie sprawiłyby, że wzrosłoby też zaufanie w drugą stronę - czyli kierowców do władz. Wierzyliby, że skoro w tym miejscu postawiono już znak, to naprawdę trzeba zwolnić.
Świat nieoznaczonych fotoradarów byłby innym miejscem
Wszystko by się zmieniło. Pewnie filmów z szaleńcami byłoby mniej, ale i czasami każdy z nas miałby trochę mniej pieniędzy na koncie. Chcecie tak? Zastanówcie się dobrze, bo życzenia czasami się spełniają.