REKLAMA

Najbardziej polska droga rowerowa odnaleziona. Taką chciałby mieć każdy wójt i burmistrz

Jestem prawie pewien, że gdyby zapytać kogokolwiek z lokalnych władz o to, jaka jest dla niego idealna droga rowerowa, to byłaby spora szansa, że w przypływie szczerości odpowiedziałby: nieistniejąca. Niektórzy postanowili jednak marzenia zamienić w rzeczywistość i tak powstała ona - najbardziej polska droga rowerowa, która zresztą w tym roku obchodzi chyba dziesiąte urodziny. 

Najbardziej polska droga rowerowa odnaleziona. Taką chciałby mieć każdy wójt i burmistrz
REKLAMA
REKLAMA

Zacznijmy od prostego stwierdzenia prawdy i pogodzenia się z nią: mało kto chce w ogóle w Polsce budować drogi rowerowe. To zło konieczne, na które miejscowe władze godzą się tylko i wyłącznie ze względu na to, że bez tego nie dostaną dotacji na budowę właściwej drogi - czyli tej dla samochodów. Stąd też te wszystkie kalekie asfalty, chodniki przerobione magicznie znakiem na ciągi pieszo-rowerowe, drogi rowerowe zbudowane w miejscu, gdzie powinno być odwodnienie dla jezdni czy inne cuda zaczynające się 15-centymetrowym krawężnikiem, a kończące czyimś trawnikiem.

Ale władza wyżej wymyśla zasady, więc władza niżej się słucha i kombinuje, jak to zrobić jak najmniejszym kosztem. Najchętniej by nie robili, bo komu to potrzebne, ale że jednak pieniądz to pieniądz, a nową drogę łatwo dołączyć do programu wyborczego, to jednak robią.

I wtedy wychodzi mniej więcej taka droga rowerowa marzeń władz lokalnych.

Przypomniana w ostatnich dniach przez jednego z użytkowników Twittera (żeby nie było, że sam to znalazłem).

Mam tutaj mnóstwo pytań, zaczynając od sensu robienia strefy zamieszkania na długim, prostym, idealnie gładkim odcinku, przez to, co tam w ogóle robi znak A-17, kto ustawił ograniczenie do 20 km/h w strefie zamieszkania (trzeba się obrócić na Street View, żeby go zobaczyć), aż po to, dlaczego z jednej strony są te znaki ostrzegające o dzieciach i rowerzystach, a z drugiej strony już nie.

Ale najważniejsze pytanie brzmi: gdzie jest droga rowerowa?

Zgodnie ze znakiem - bo przecież dotyczą nas te po prawej stronie drogi/jezdni - powinna być po prawej stronie. Może zarosła? Może droga jest na tyle świeża, że jeszcze nie udało się po prostu ukończyć budowy drogi dla rowerów?

Otóż żadna z tych odpowiedzi nie jest prawidłowa. Tej drogi nigdy tutaj nie było, więc nie mogła zarosnąć. Zdjęcie z Map Google pochodzi natomiast z 2012 r. (droga jest mniej więcej z tego okresu) i do dzisiaj ten stan niespecjalnie się zmienił. Zresztą lokalne władze przyznają, że nie ma na razie żadnych planów wykonania tej drogi rowerowej. Może kiedyś, może jak będą pieniądze, na razie ta droga jest zupełnie nieważna (z czym się zgadzam w 100 proc., ale o tym za chwilę).

Co tu się właściwie stało?

Stało się to, co zawsze się dzieje. Ot, jakiś program dofinansowania (w tym przypadku Narodowy Program Przebudowy Dróg Lokalnych 2008-2011, kwota dofinansowania prawie 1,3 mln zł), który pozwalał pozyskać pieniądze na budowę albo remont istniejących dróg, ale gdzieś tam w wymaganiach miał pewnie redukcję emisji, zielony albo aktywny transport czy inną aktywną turystykę. Trzeba było zadeklarować, że się tę drogę dla rowerów zbuduje.

Powstał nawet odpowiedni projekt, który taką drogę uwzględniał, bo papiery muszą się zgadzać, nikt nie chce oddawać dofinansowania.

To takie blade i różowe to oczywiście tajemnicza droga rowerowa. Odcinek ze zrzutu jest dość losowy, ale mniej więcej tak miała wyglądać całość tej kilkukilometrowej drogi.

Co dalej? Zbudowano drogę - i to nawet całkiem ładną, gratuluję. Przygotowano też kompletne oznakowanie drogi rowerowej, na wszelki wypadek dobierając taki kształt słupa na znak, żeby rowerzyści na niedoszłej ścieżce rowerowej mogli w niego przywalić głową:

Zadbano też o to, żeby odpowiednie oznakowanie było przy każdym, nawet najmniejszym i wydeptanym przez dziki wyjściu z lasu.

Które po bliższej analizie nie okazuje się nawet wyjściem z lasu, tylko jakąś kupą gruzu:

Ale kto by się tym przejmował, jeśli wydaje się nie swoje pieniądze. Inna sprawa, że mam dziwne wrażenie, że znak drogi rowerowej powinien być raczej za skrzyżowaniem, a nie przed, ale pewnie się nie znam.

W sumie na całej drodze o długości 3 km ustawiono - o ile dobrze liczę - 31 znaków ogłaszających światu, że tu jest droga rowerowa, tędy mają jeździć rowerzyści. I wtedy skończyły się pieniądze.

Czyli udało się zrobić tak, jak wszyscy by chcieli.

Jest droga, nie ma marnowania pieniędzy na drogę rowerową. Projekt rozliczony, zamknięty, osiągnięto to, co planowano od początku.

Lokalny wójt w lokalnych mediach przyznaje zresztą, że droga jest traktowana jako rekreacyjna, "na tym odcinku nikt nie mieszka", więc nie ma powodu, żeby się spieszyć z finalizacją projektu sprzed dekady.

I tutaj muszę się zgodzić - nie ma powodu.

Mam wprawdzie kilka pytań, np. o to, kto ma dom albo działki w mikroskopijnej wiosce na końcu tej drogi za ponad milion złotych, która tuż za tą wsią urywa się i zamienia się w siateczkę dróg gruntowych, ale może dzisiaj nie będę ich zadawał.

Zadam natomiast inne pytanie: po co. Po co udajemy, że wszędzie, absolutnie wszędzie, musi być już tu i teraz droga rowerowa i zmuszamy do jej budowania nawet tam, gdzie nie ma sensu. Bo jaki jest tutaj? Na końcu tej drugi jest może z 5 domów, więc ruch samochodowy na niej jest najpewniej pomijalny - tym bardziej, że ta droga nie jest żadną drogą przelotową, więc w sumie póki co korzystają z niej tylko lokalsi wracający do domów i jadący do pracy. To tyle. Ile tego będzie? 10? 20 samochodów w ciągu doby?

Na dobrą sprawę już na samym początku można byłoby stwierdzić, że nie ma tutaj żadnej potrzeby budowania drogi rowerowej. Ale wtedy nie byłoby dotacji, więc nie byłoby i głównego asfaltu. Więc trzeba było wybudować drogę dla rowerów. Ale najlepiej tak, żeby nie udało się tego zrobić.

I to zresztą widać w wielu miejscach, szczególnie właśnie w mniejszych miejscowościach. Nikt tych dróg jakoś specjalnie nie chce. Nikt ich jakoś z głową nie zaprojektuje. Nikt nie myśli o tym, żeby z tych skrawków kiedyś dało się zrobić jakąś sensowną, wygodną sieć. Jest kasa na remont jezdni od punktu A do punktu B, to się od punktu A do B wyleje też jakiś losowy asfalt i narysuje na nim rowerek. Albo ułoży kostkę. Albo dawajcie, postawimy po prostu znak z rowerkiem na chodniku, który już jest, więc koszt zerowy.

Efekt jest taki, jaki widać w całej Polsce.

Kierowcy są oburzeni, bo rowerzyści coś nie mogą w te drogi rowerowe trafić. Rowerzyści są oburzeni na kierowców, bo ci nie wiedzą, jak tak naprawdę te drogi wyglądają i w sumie dlaczego miałoby ich to obchodzić.

I tak się kręci - lud się żre między sobą, a władza ma się całkiem dobrze. Dotacje rozdane, wykorzystane, w papierach wszystko się zgadza - przynajmniej dopóki ktoś nie przyjdzie z kontrolą, ale lepiej na kontrole nie przychodzić. Jeszcze by coś wyszło - na przykład to, że ktoś zbudował przejście dla pieszych w środku pola, żeby zgadzała się liczba przejść wymaganych w dotacji. Albo zbudował drogę, przytulił małą fortunę, po czym okazało się po zaledwie kilku latach (!), że ta droga tak naprawdę nigdy nie powstała.

REKLAMA

A jak wyjdzie? Przeniesie się urzędnika do innej parafii, a potem wszystko będzie działało tak, jak do tej pory. Podpytałem zresztą trochę w temacie znajomego, który wie trochę o tym, jak to wszystko działa. Dowiedziałem się zdecydowanie więcej, niż chciałem i teraz jest mi nie tylko niedobrze, ale czuję, że zasługuję na zwrot podatków, które poszły na inwestycje w to państwo.

A znaki na nieistniejącej od dekady drodze rowerowej, będą wisieć jak wisiały pewnie przez kolejne lata, jako dowód na to, jak to inwestujemy w aktywny transport i turystykę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA