REKLAMA

Motocyklista nie żyje po najechaniu na łańcuch. Podejrzenia szły w stronę stalowej linki, to jasne

Rozwieszanie stalowych linek ma być sposobem na motocyklistów jeżdżących po lesie. Może prowadzić do tragedii, choć nie tym razem.

moto cross w lesie
REKLAMA

Krótka informacja obiega dziś Polskę. RRS24.net poinformował, że w sobotę około godziny 17 w Stępienie (gmina Frysztak w województwie podkarpackim) zginął 21-letni mieszkaniec powiatu ropczycko-sędziszowskiego. Motocyklista poruszał się motocyklem typu cross, a do wypadku doszło poza drogą publiczną. Portal podaje, że z niepotwierdzonych informacji od okolicznych mieszkańców wynika, iż poruszający się drogą gruntową motocyklista najechał na rozwieszoną między drzewami linkę. Policja podaje tylko, że poniósł śmierć na miejscu. Jest to klasyczne kowal zawinił, a wiadomo kogo powiesili, choć stalowe linki to jest problem.

REKLAMA
stalowa linka w lesie
Źródło: Nadleśnictwo Iława

Skąd biorą się w lesie stalowe linki?

Do pewnego momentu myślałem, że to tylko legenda, ale faktycznie linki, czy raczej druty, w lasach się zdarzają. Gdy motocrossowcy i kierowcy quadów zaczynają zbyt mocno dokuczać mieszkańcom, któryś z nich potrafi się zdenerwować i posunąć do tak haniebnych sposobów. Rozwieszenie linki lub drutu między drzewami ma spowodować strącenie motocyklisty z maszyny. Prowadzi to do ciężkich obrażeń szyi i może spowodować śmierć. Trudno w tym miejscu nie pomyśleć o dekapitacji.

Rozwieszanie linek to nie metoda fizycznej walki, rozwieszający bardziej chcą pokazać motocyklistom, że mieszkańcy tego terenu naprawdę ich nienawidzą i może warto trzymać się z daleka. Wiele z pokazywanych rozciągniętych drutów to nie legendarna, niewidoczna stalowa linka, która ucina głowę. Część z nich stanowi przeszkodę, a nie gilotynę. Przede wszystkim, rozwieszanie linek jest czynem, za który może rozwieszającego spotkać surowa kara.

Kara za rozwieszenie stalowej linki w lesie

Sprawa nie jest prosta, bo zależy od tego, co się wydarzy. Jeśli rozwieszający miał wcześniejszy spór z konkretnym, poszkodowanym motocyklistą, sprawa może zostać potraktowana zupełnie inaczej. Uszkodzenie losowego motocyklisty może być ścigane z art. 157 kodeksu karnego, ale ten traktuje o średnim i lekkim uszczerbku na zdrowiu, a nie o spowodowaniu śmierci. W przypadku uszkodzenia ciała, grozić może nawet do 5 lat więzienia.

Art. 157.

§ 1. Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia, inny niż określony w art. 156 § 1, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

§ 3.  Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 lub 2 działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

§ 4. Ściganie przestępstwa określonego w § 2 lub 3, jeżeli naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia nie trwał dłużej niż 7 dni, odbywa się z oskarżenia prywatnego, chyba że pokrzywdzonym jest osoba najbliższa zamieszkująca wspólnie ze sprawcą.

Najtrudniejsze będzie jednak namierzenie osoby, która rozwiesiła linkę. Jeśli nic się nikomu nie stanie, nikt nie będzie szukał właściciela. W przypadku śmierci 21-letniego motocyklisty w Stępinie, namierzenie właściciela linki, mogłoby być jeszcze trudniejsze. Poszukiwania jednak nie będzie.

Zamiast linki wisiał łańcuch

W komentarzach do tej porażającej wiadomości można przeczytać, że wieści o stalowej lince są przesadzone. Teren, na który wjeżdżał motocyklista, miał być wjazdem na teren prywatny. Wjazd miał być zabezpieczony łańcuchem i oznaczony. Policja początkowo nie podała szczegółów, ale też już znamy. TVN24 cytuje Katarzynę Kosturek - oficer prasową z policji w Strzyżowie, która mówi, że:

Okoliczności zdarzenia są wyjaśniane, nikt nie został zatrzymany, to jej dalsze słowa. Opowieść o stalowej lince urosła bardzo szybko, ale nie był to zamach na życie motocyklisty, jak chętnie widzieliby to zwolennicy moto crossu w lesie.

Świat bez stalowych linek i torów do moto crossu

Żyjemy w chorym kraju - taki argument można usłyszeć od miłośników sportów motorowych, bo nie ma toru asfaltowego w ich mieście, albo nie ma toru do moto crossu w ich mieście. Zależy, na czym akurat jeżdżą. Ich zdaniem zdrowy kraj, to taki, w którym każdemu wybuduje się obiekt do realizacji jego pasji. To że po lasach nie wolno pruć quadem albo motocyklem motocrossowym, to jest ich zdaniem zamach na wolność i kompletny absurd lub coś podobnego. Zrozumienie, że ich hobby ma jakieś negatywne konsekwencje nie mieści im się w głowie. Podobnie jak to, że jak czegoś nie da się legalnie robić, to może nie trzeba tego robić w ogóle?

REKLAMA

Brak torów nie usprawiedliwia rozjeżdżania lasów i częstego naruszania własności prywatnej. Brak sposobu na moto crossowców nie usprawiedliwia rozwieszania linek jeszcze bardziej. Złość to nie powód do narażania czyjegoś życia, to jest oczywiste. Tym razem stalowa linka nie stanie się przyczynkiem do wojny o prawo do jeżdżenia motocyklem po lesie. Obyśmy nie doczekali takiego momentu, gdy faktycznie taki przedmiot spowoduje czyjąś śmierć.

Zdjęcie główne: zrzut ekranu z filmu profilu fb Straż Leśna

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T10:07:49+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T13:53:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T21:07:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T17:18:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Niespodzianka ze świata bogatych. Nikt nie chce kupować takich Ferrari

Domyślacie się, o jakie Ferrari może chodzić? Jaki model „najbardziej pożądanej marki świata” może być aż tak problematyczny do sprzedania, że nawet Ferrari ma poważne wątpliwości i to jeszcze nawet przed rozpoczęciem jego produkcji?

Ferrari logo
REKLAMA

Chodzi oczywiście modele elektryczne. Patrząc na popyt w najbardziej luksusowych sektorach rynku, śmiem stwierdzić, że wszyscy najbogatsi ludzie świata są w nju mobile i przyświeca im maksyma „ograniczenia i limity nie obowiązują mnie”. Dotyczy to także przesiadki na samochody elektryczne. EV zupełnie ich nie obchodzą, a jedyne, o czym marzą to więcej cylindrów. Czasami muszą przełykać gorzką pigułkę napędów hybrydowych, ale samochód o napędzie elektrycznym, to już dla nich gruba przesada. Brutalnie przekonuje się o tym Mercedes - elektryczna klasa G w ogóle się nie sprzedaje. Im wyżej ku czubkowi motoryzacyjnej piramidy, tym gorzej. Dość powiedzieć, że podobno nawet limitowany do 150 sztuk Rimac Nevera „zalega”. W zasadzie jedyną firmą z eszelonu, która otwarcie nie narzeka jest Rolls-Royce z modelem Specre.

REKLAMA

Do grona maruderów nieoficjalnie dołączyło Ferrari

Firma robi to jeszcze przed premierą swojego pierwszego elektrycznego samochodu. Agencja Reutera bazując na dwóch anonimowych źródłach podała, że Ferrari odroczyło plany dotyczące swojego drugiego całkowicie elektrycznego modelu, który miał się pojawić w 2026 roku. Teraz mówi się, że będzie to nie wcześniej niż w 2028 roku. Dlaczego? Powodem jest braku popytu na luksusowe pojazdy elektryczne o wysokiej wydajności.

To nie jest pierwsza tego typu decyzja

Co prawda pierwsze elektryczne Ferrari ujrzy światło dzienne już niedługo, ale będzie to limitowany model dla wąskiej grupy odbiorców. Jego zadaniem jest być symbolicznym kamieniem milowym, który spełni obietnicę wprowadzenia na rynek pierwszego pojazdu elektrycznego.

REKLAMA

Plan Ferrari zakłada, że dopiero drugi model typu EV będzie technologiczną rewolucją, ma także być szerzej dostępny. To z kolei oznacza, że zyskowność tego modelu musi być zdecydowanie bardziej skrupulatnie obliczona. Być może z tego powodu projekt był już dwukrotnie opóźniany przez firmę z siedzibą w Maranello. Najnowsze doniesienia mówią o 2028 roku, ale kto wie… może to nie jest ostatnie słowo księgowych z Włoch.

Bardziej martwiące jest, że z tego samego źródła wypłynęła postawiona wyżej teza - że popyt na EV jest w zasadzie zerowy. Czyżby elity tego świata w nosie miały ekologię? Pomidor.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T10:07:49+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T13:53:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T21:07:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T17:18:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Modlitwy zostały wysłuchane. Najlepsze Audi dostanie najlepszy silnik

Jeżeli przez ostatnie dwa lata sumiennie modliłeś się o to, żeby silniki spalinowe nie odchodziły tak szybko, to wiedz, że modlitwy zostały wysłuchane. Audi podjęło ważną decyzję w sprawie RS6.

Modlitwy zostały wysłuchane. Najlepsze Audi dostanie najlepszy silnik
REKLAMA

Są na świecie rzeczy, których słuchanie sprawia, że całe ciało przechodzą dreszcze, a my rozkoszujemy się pięknem. Niektórzy powiedzą, że to instrumenty używane przez filharmoników wiedeńskich na koncercie noworocznym, inni, że to dźwięki wydobywające się z Gibsona. Jednak prawdziwą radość daje wyłącznie dźwięk silnik V8 wkręcającego się na obroty. Dlatego możecie pójść do najbliższej parafii i zamówić mszę w intencji inżynierów Audi. Dostali zielone światło na dalsze używanie tego silnika w nowych modelach.

REKLAMA

Nowe Audi RS6 będzie ryczące, ale i ciężkie

Dwa lata temu pojawiły się pogłoski o tym, że nowa generacja RS6, zamiast ryczeć z wydechu, będzie popiskiwać falownikiem. Tak, w myśl deklaracji producenta o odejściu od silników spalinowych - nowe RS6 miało być wyłącznie elektryczne. Smutek ogarnął każdego fana motoryzacji, bo można nie lubić Audi, śmiać się z silników w zderzaku (dawno i nieprawda), ale RS6 należy szanować i kochać, bo to wspaniałą drogowa bestia.

podatek od samochodów spalinowych

Na szczęście Audi zmieniło swoje plany i wycofało się ze śmiałych deklaracji. Według obecnej linii marki silniki spalinowe będą stosowane tak długo, jak tylko będzie to możliwe. I właśnie wiemy, jakie są tego efekty. Nadchodzące Audi RS6 będzie ryczącym potworem z V8 pod maską, ale jest pewien szkopuł. Pamiętacie BMW M5? Też ma V8, ale w układzie hybrydy plug-in. Dokładnie taki sam los czeka Audi RS6. Oczywiście niekorzystnie odbije się to na jego masie, ale niestety takie są konsekwencje ostrych norm emisji spalin.

Mówi się, że będzie to układ, kory znamy z Porsche Cayenne Turbo E-hybrid. Składa się na niego 4-litrowa V8 oraz silnik elektryczny, a łączna moc układu wynosi 739 KM. Audi RS6 ma mieć odrobinę większą moc, mówi się o okolicach 760 KM. To ogromny skok w porównaniu do obecnej generacji RS6, która ma zaledwie 630 KM.

REKLAMA

Jeżeli jednak liczyłeś na wersję elektryczną, to mam dla ciebie równie dobrą wiadomość. Audi doszło do wniosku, że będzie oferować dwie odmiany - spalinową i elektryczną. Ta druga będzie bardziej agresywna niż obecne w gamie Audi S6 e-tron. Jeździłem nim i byłem zachwycony, zarówno pod względem komfortu, jak i osiągów. Ani przez chwilę nie pomyślałem, że chciałbym mocniejszą wersję, ale najwidoczniej klienci wyrazili chęć posiadania takiej odmiany, bo Audi pracuje nad nią w pocie czoła.

Wisienką na torcie będzie możliwość wyboru nadwozia - dostępne będzie zarówno sedan, jak i kombi zwane jako Avant. Ależ szykuje się premiera. Czekajcie nastrojeni.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T10:07:49+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T13:53:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T21:07:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T17:18:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Ktoś kupił używany chiński samochód za 1,5 mln dolarów. To nowy rekord

Odwaga, porywczość, spontaniczność. Nie wiem, jakie słowa lepiej opisują zakup używanego chińskiego samochodu za 1,5 mln dolarów. Wiem jednak, że Hongqi Guoli właśnie pobił szokujący rekord.

Ktoś kupił używany chiński samochód za 1,5 mln dolarów. To nowy rekord
REKLAMA

Hongqi Guoli to limuzyna mierząca prawie 6 metrów długości. Choć z profilu przypomina brytyjskiego Phantoma, to jest to całkowicie chińska konstrukcja w stylu retro. Samochód, razem z modelami Guoyao, Guoya i Guoyue, tworzy linię zwaną Golden Sunflower. Okazuje się, że pewien używany Guoli właśnie ustanowił rekord ceny chińskiego pojazdu luksusowego eksportowanego z tego kraju. Lepiej się czegoś złapcie.

REKLAMA

Używany Hongqi Guoli za 11 mln juanów

Rolls-Royce, Maybach i Bentley mogą się schować, gdy na horyzoncie pojawi się chiński Hongqi Guoli. Przez egzotyczny i niespotykany wygląd z okrągłymi reflektorami wygląda jak połączenie tradycji z nowoczesnością. Mimo kontrowersyjnej stylistyki docenił go niejaki Stanislav Semenov, założyciel Quantitative Trading Equal Fund, zlokalizowanego w Dubaju.

Na początku 2025 roku zamówił swój egzemplarz Hongqi Guoli na targach motoryzacyjnych w Szanghaju. Z uwagi na zlokalizowanie jego działalności, zażyczył sobie, by samochód zostać wysłany z Chin bezpośrednio do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Koszt eksportu z pewnością kosztował swoje, ale i tak zrobiłby mniejsze wrażenie niż… 11 milionów juanów za chiński używany samochód.

„Zamówił nowy, a dostał używany” – pomyślicie. Zgadza się, ponieważ jego Hongqi Guoli za 1 530 970 dolarów, czyli 5 685 630 zł to samochód używany o zerowym przebiegu. Oznacza to, że większość czasu przestał, czekając na kolejnego właściciela. Nadanie statusu pojazdu używanego pozwoliło uniknąć wyższych opłat za eksport nowego samochodu. Dzięki temu właściciel będzie mógł cieszyć się nowym-używanym Guoli.

No dobra, a co pod maską?

Hongqi Guoli to nietuzinkowy samochód, dlatego warto przyjrzeć się mu bliżej. Przy wymiarach wynoszących 5980 mm długości, 2090 mm szerokości i 1710 mm wysokości pasażerowie mogą liczyć na dużą ilość miejsca. Co ciekawe, jego rozstaw osi równy 3730 mm jest odrobinę większy niż całkowita długość trzydrzwiowego Mini Coopera.

Pod maską pracuje 4-litrowe V8 o mocy 388 KM i 530 Nm. To może sugerować przyzwoite osiągi, ale masa 3150 kg robi swoje. Hongqi podaje, że Guoli zużywa 15,2 l/100 km, ale w rzeczywistości wiele zależy od stylu jazdy. Najważniejsze, że paliwo w Dubaju jest tanie. W mieście gdzie na każdym kroku można spotkać luksusowe limuzyny coraz trudniej się wyróżnić. W Guoli będzie to zdecydowanie prostsze.

REKLAMA

Dowiedz się więcej o marce Hongqi:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T10:07:49+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T13:53:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T21:07:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T17:18:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Dogońmy w końcu ten Zachód w palącej sprawie stref czystego transportu. Uciekają nam

Odkąd pamiętam, Polska musi zawsze kogoś gonić, Zachód, Japonię, bliżej nieokreśloną ideę wywołującą kompleksy. Czas dogonić Francję i jej podejście do stref czystego transportu.

Dogońmy w końcu ten Zachód w palącej sprawie stref czystego transportu. Uciekają nam
REKLAMA

W Polsce mamy dwie strefy czystego transportu. Jedna już funkcjonuje, druga zacznie zaraz. Dogoniliśmy Europę. Tylko że Europy tam, gdzie dobiegliśmy, już nie ma. We Francji przegłosowano właśnie likwidację stref czystego transportu. Nasz sukces w stylu zachodnim, jest odwoływany tam przez Zgromadzenie Narodowe.

REKLAMA

Koniec stref niskiej emisji we Francji

We Francji nazywano ten twór strefami niskiej emisji, ale chodzi o to samo. Starsze samochody, ze zbyt mało restrykcyjną normą emisji spalin, miały ograniczany wjazd do centrów miast i wybranych stref. Miało to ograniczać zanieczyszczenie powietrza w miastach.

Widocznie już czyste, bo więcej stref nie będzie. Pierwszy krok w tamtejszym parlamencie wykonano już kwietniu, potem w maju, teraz Zgromadzenie Narodowe przyjęło ustawę o „upraszczaniu życia gospodarczego”, której częścią są przepisy likwidujące strefy niskiej emisji.

Zanieczyszczenie powietrza jest przyczyną prawie 40 000 przedwczesnych zgonów rocznie. (...) A strefy niskiej emisji pomogły zmniejszyć te przedwczesne zgony — Minister Transformacji Ekologicznej, Agnes Pannier-Runacher.

Tak bronił jeszcze w maju stref francuski minister. Dlaczego to zawsze jest 40 tys. zgonów rocznie? W każdej dyskusji, w każdym mieście, zawsze ktoś wyciągnie argument o zapobieganiu 40 tys. przedwczesnym zgonom rocznie i zawsze jest to 40 tys. W Polsce też podawana jest ta liczba. Prawie identyczną liczbę przedwczesnych zgonów w Europie powodują też kuchenki gazowe. Nie zmyślam tego. Ale inni francuscy politycy nazywali strefy środkiem segregacji społecznej. Ciekawe, jakie liczby padają w Hiszpanii.

Czy te strefy działają?

W Hiszpanii sądy unieważniają strefy

Zupełnym przypadkiem w Hiszpanii dochodzi do protestów przeciwko strefom niskiej emisji. Mieszkańcy mniejszych miast nie chcą stref i zdarza się, że sprawy trafiają do sądu. W Avili zlikwidowano strefę po niecałym roku obowiązywania (jeszcze bez kar dla naruszających zasady wjazdu). Podobnie wydarzyło się w Segovii. Sąd uznał, że należy brać pod uwagę interesy ekonomiczne mieszkańców, ale też nakaz likwidacji miał przyczyn formalne. Strefy mogą tam powrócić.

We Francji zresztą też ścieżka formalna tych przepisów nie jest jeszcze zakończona, choć wykonano już poważny krok do likwidacji stref.

Kiedy dogonimy Francję w likwidowaniu stref?

U nas za to mogą się jeszcze pojawiać. Trafią do miast, w których przekraczany będzie określony poziom tlenku azotu. Na razie mamy strefę w Warszawie, strefę, która udaje, że działa. Niebawem zacznie obowiązywać strefa w Krakowie, która rozciąga się prawie na całe miasto.

REKLAMA

Dodajmy tylko nieśmiało, że we Francji przepisy ograniczające poruszanie się starszymi pojazdami, były łagodniejsze niż te ostatnio ustanowione w Krakowie. W Krakowie obecnie nie ma sensu kupowania diesla bez normy Euro 6. Ewidentnie nie nadążamy za modą.

We Francji strefy zaczęto wprowadzać w 2019 r., czyli utrzymały się około 6 lat. Jeśli chcemy dalej gonić Zachód, wypada, że nasze strefy musimy zlikwidować około 2030 r., bo w zeszłym roku zaczęła funkcjonować pierwsza strefa w Warszawie.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T10:07:49+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T13:53:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T21:07:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T17:18:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T15:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Chevrolet myśli ekologicznie. Do auta o mocy 1079 KM dodali elektryczne wspomaganie

Jeśli myślicie, że 1079 KM w nowym ZR1 to dużo, jesteście w błędzie. Chevrolet zaprezentował Corvette ZR1X o mocy 1250 KM. Jest „ekologiczny” - to hybryda.

Chevrolet myśli ekologicznie. Do auta o mocy 1079 KM dodali elektryczne wspomaganie
REKLAMA

Chevrolet kolejny raz podnosi poprzeczkę. Ponownie wziął na warsztat Corvette C8 i połączył potężne osiągi z jeszcze lepszym prowadzeniem. Cyferkami w ZR1X producent pokazuje swój duży potencjał i zdradza, że zmierza w kierunku hipersamochodów. Pora przyjrzeć się, jak wyszło połączenie piekielnego ZR1 z hybrydowym E-Ray.

REKLAMA

ZR1X nie bierze jeńców

Corvette otwarcie pisze o nowym ZR1X jako „prawdziwym amerykańskim hipersamochodzie”. Trzeba przyznać, że ma ku temu powody, ponieważ takiej mocy nie powstydziłby się żaden współczesny samochód. Początkowo nowy model miał nazywać się Zora, co odnosiłoby się do imienia inżyniera rozwoju Corvette. Ostatecznie postawiono jednak na ZR1X.

Agresywna sylwetka z centralnie umieszczonym silnikiem wizualnie przypomina europejskie propozycje. ZR1X ma wiele agresywnych przetłoczeń i wlotów powietrza. Samochód musi „oddychać”, ponieważ jego sercem jest 5,5-litrowy silnik LT7 o mocy 1064 KM i 1122 Nm, który napędza tylną oś. Dodatkowo na przedniej osi znalazł się silnik elektryczny czerpiący energię z akumulatora o pojemności 1,3 kWh.

To więc dodatkowe 186 KM i 196 Nm. Pora na krótką lekcję matematyki, ale takiej, którą z pewnością lubicie. Po zsumowaniu łączna moc układu hybrydowego daje 1250 KM, które napędza cztery koła. Trudno wyobrazić sobie, gdyby całość trafiała tylko na tylną oś. Opony byłyby bardziej obciążone, odbierając pewność prowadzenia.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. ZR1X odnajdzie się wszędzie

Inżynierowie Chevroleta zadbali, by Corvette odnajdywało się na drodze i torze niczym ryba w wodzie. Programiści zastosowali rozwiązanie z hybrydowego E-Ray, dzięki czemu samochód stale monitoruje pracę silnika i styl jazdy. To pozwala lepiej zarządzać dostępną mocą i trakcją. Wrażenie jazdy wyjątkową zabawką potęgują świetnie nazwane tryby jazdy:

Dzikiego rumaka trzeba jakoś wyhamować. Gdy już rozpędzicie się do 100 km/h w 2 sekundy i osiągniecie ćwierć mili w mniej niż 9 sekund, będziecie musieli wykorzystać potencjał drzemiący w układzie hamulcowym opracowanym wspólnie z firmą Alcon. Rozwiązanie wykorzystuje 10-tłoczkowe zaciski z przodu i 6-tłoczkowe z tyłu oraz tarcze mające prawie 42 cm średnicy.

Dwie wersje to wyboru

Corvette ZR1X jest dostępne w dwóch wersjach. Pierwsze opiera się na „łagodniejszym” wyglądzie z małą lotką. Taki samochód opuści fabrykę z oponami Michelin PS4S. Decydując się na pakiet ZTK, klient zyska duży spojler z włókna węglowego, który potrafi zapewnić 544 kg docisku przy prędkości wynoszącej mniej więcej 375 km/h i opony Michelin Pilot Cup 2R.

Samochód będzie produkowany w zakładzie montażowym General Motors w Bowling Green. Dokładne szczegóły dotyczące ceny i dostępności zostaną ogłoszone wkrótce, ale należy przygotować się na wzrost ceny względem ZR1 startującego od 175 195 dolarów, czyli 650 720 zł.

REKLAMA

Więcej o marce Chevrolet przeczytasz tutaj:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T10:07:49+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T13:53:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T21:07:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T17:18:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T15:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA