Pojazd tak zły, że nawet w Afryce nie chcieli go na taksówkę. Oto na co rząd wydał pieniądze
Rząd kenijski prawie trzy lata temu wspomógł lokalnego wytwórcę pojazdów „samochodowych” z Laikipia w Kenii. Cóż pozostało po tym wspaniałym projekcie?
Można się śmiać z afrykańskich prób zaistnienia na rynku motoryzacyjnym, ale ja uważam że nie ma w tym nic zabawnego. To wręcz smutne, że całkiem spore i ludne kraje (Kenia ma 54 miliony mieszkańców) nie są w stanie wytworzyć własnego przemysłu motoryzacyjnego, bo rękę na nim trzymają brutalnie ponadnarodowe koncerny. Około trzy lata temu w Kenii powstał pomysł budowy czterokołowego pojazdu typu tuk-tuk z nadwoziem w pełni zadaszonym i zamkniętym, który mógłby przewozić 6 pasażerów z prędkością do 65 km/h. Firmę Sagak Auto Makers założył Samuel Njogu – człowiek z wielkimi planami i ambicjami, snujący marzenia podbicia nie tylko Kenii, ale i rynków ościennych.
Projekt wsparł nawet lokalny rząd, składając opłacone z góry zamówienia na tuk-tuki
Co więcej, model nazwany BJ-50 został nawet zamówiony przez byłego premiera Kenii, Raila Odinga. Pojazd miał niezwykle prostą konstrukcję – na ramie przestrzennej osadzono prymitywne nadwozie z jednymi drzwiami po prawej stronie i dwojgiem drzwi z lewej. Silnik umieszczony z przodu to motocyklowa jednostka spalinowa o pojemności 150 ccm – mocy nie podano – napędzająca tylne koła przez skrzynię biegów i dyferencjał. 150 ccm do wożenia sześciorga pasażerów to brzmi dość ambitnie. Niestety, wszystkie elementy pojazdu wykonywano ręcznie, więc nie tylko każdy jest inny, ale też każdy wyszedł dość pokracznie, jakby był złożony z losowych elementów. Wprawdzie na filmie widać, że niektóre pojazdy jeżdżą, ale trudno ocenić czy w ogóle mają jakąś trwałość, czy nie rozpadną się na przykład po pół roku jazdy. W założeniu miały to być taksówki dla miasta Nyahururu – nie wiadomo, czy z sześciu zamówionych sztuk jakakolwiek świadczyła realne usługi. Podobno firma Samuela Njogu zebrała 26 zamówień.
A czemu firma pana Njogu już nie działa?
Biznes motoryzacyjny jest bardzo, ale to bardzo dochodowy pod warunkiem ogromnej skali produkcji. Przy małych projektach niezwykle trudno osiągnąć opłacalność, bo trzeba ponosić gigantyczne środki na inwestycje. Firmę Sagak Auto Makers, obecnie w stanie zawieszenia, wykończył czynsz za halę produkcyjną. Samuel Njogu pierwszego BJ-50 budował sam przez trzy miesiące, mając tylko jednego pomocnika. Ostatecznie udało mu się prawdopodobnie zbudować sześć pojazdów, z tego pięć z nadwoziem zamkniętym i jednego pick-upa. Jest mi trochę żal Samuela Njogu, bo w innym kraju i w innych warunkach być może zostałby założycielem naprawdę wielkiej i odnoszącej sukcesy firmy. W Kenii musiał sam ręcznie piłować profile do wyspawania ramek drzwi.
BJ-50 znalazł się nawet przez chwilę w oficjalnej sprzedaży
Pojazd dostał zielone światło od rządu centralnego i był oferowany na zamówienie za 4100 dolarów, czyli jakieś 450 tys. szylingów kenijskich. Niestety, jest to cena, za jaką można kupić nowego tuk-tuka z Indii – a nawet zdarzają się tańsze. Klientów więc nie było, czynsz do zapłacenia – był. Prawdopodobnie widoczne na filmie podwozia nie zostały ukończone, a całe przedsięwzięcie zatonęło. Jest to o tyle smutne, że za parę lat Chińczycy bezlitośnie zagarną także i ten rynek, oferując małe pojazdy wielkości BJ-50 w tej samej cenie, tyle że nieporównywalnie lepszej jakości. I to jest naprawdę smutne, że ostatecznie zawsze wygrywa najsilniejszy.
A jeśli chcecie poczytać o jeszcze dziwniejszym kenijskim projekcie samochodu narodowego Nyayo, to tu go opisano.