Niedługo trzeba będzie dolewać wody do przewodu, żeby szybciej ładować auto elektryczne
W kategorii „szalone pomysły” i „to nie ma szans”, dzisiejszą nagrodę zdobywa Ford i uniwersytet Purdue w stanie Indiana.

Ultraszybkie ładowanie samochodu elektrycznego nadal jest mało realne. Najszybsze ładowarki w Polsce są w stanie dobić do 75 kW, czyli nadal – dysponując autem o akumulatorach 50 kWh i chcąc ładować je do 80% pojemności – musimy stać na ładowarce dobre pół godziny. To w sumie nie tak dużo, ale znacznie częściej zdarza się, że ładowanie odbywa się z prędkością typu 11 kW, czego wielokrotnie doświadczyłem (Mazda MX-30, Honda e).
Najsłabszym ogniwem przy ładowaniu jest przewód
Im dłuższy, tym bardziej się nagrzewa. Im wyższy prąd, tym też bardziej się nagrzewa. Dlatego najczęściej wykluczone jest ładowanie samochodu elektrycznego z przedłużacza, chyba że ten przedłużacz ma zatwierdzenie producenta pojazdu. Te takie za 20 zł z supermarketu nie wchodzą w grę. Producenci wiedząc o tym, jakie obciążenie musi znosić przewód, stosują już nawet przewody chłodzone cieczą. To jednak jest nic, w porównaniu z tym, co wymyślił Ford i naukowcy z uniwersytetu Purdue.

Wymyślili, żeby to był radiator ewaporacyjny
To znaczy, że ten przewód chłodziłby się o wiele skuteczniej, gdyby czynnik chłodzący w procesie chłodzenia mógł odparowywać do atmosfery. Najwyższe możliwe natężenie stosowane w użytku komercyjnym to obecnie 520 amperów w Tesli. Przewód chłodzony cieczą z ewaporacją mógłby być cieńszy, ale przenosić natężenie nawet 2400 amperów. To oczywiście pozwoliłoby radykalnie zwiększyć prędkość ładowania. Przy odpowiedniej mocy ładowarki przeciętny samochód elektryczny (typu mniej niż 60 kWh) ładowałby się do 80% w 10 minut. Profesor Issam Mudawar napisał skomplikowany artykuł naukowy na ten temat.
Mnie jednak zainteresowało co innego. Jeśli przewód ma być chłodzony cieczą, a ta ciecz ma odparowywać w trakcie chłodzenia, to znaczy że będzie musiał być jakiś zasobnik tej cieczy, regularnie nią uzupełniany. Innymi słowy, do szybkiego ładowania „przewodem Mudawara” trzeba będzie zaopatrzyć się w bańkę Borygo, którą w trakcie tego ładowania wypuścimy w powietrze. To nie wygląda jak sposób na obniżenie emisji CO2. Czyli żeby ładować się naprawdę szybko, trzeba będzie mieć przy sobie plastikowy pojemnik z kolorowym płynem. Ciekawe, czy ciecz będzie przepływała za pomocą elektrycznej pompy, czy będzie miała obieg grawitacyjny i trzeba będzie wieszać zasobnik przypominający worek od kroplówki powyżej wtyczki, czy jak. W każdym razie nie mogę się doczekać pierwszego samochodu z tym rozwiązaniem. Oto pierwsze auto elektryczne, które do ładowania wymaga dolewania płynu do przewodu od ładowarki.
Szkopuł w tym, że to rozwiązanie pozostaje w sferze zupełnej teorii
Podobno testy mają rozpocząć się w ciągu najbliższych dwóch lat, a zastosowanie komercyjne – nie wcześniej niż w 2025 r. Na razie nikt nie wykonał jeszcze nawet prototypu. Czyli nadal polski samochód Izera górą.