Korzystałem z transportu publicznego w gigantycznej metropolii i mam wniosek. Dajcie już lepiej każdemu auto
Kilka dni poruszania się komunikacją miejską (transportem publicznym) po jednej z największych europejskich metropolii wystarczyło. Doszedłem do wniosku, że samochód jest niezbędny, o ile chcesz mieć do siebie szacunek.
Byłem w Londynie, gdzie zapadł wyrok - Kaźmierczak, zostałeś skazany na cztery dni jazdy komunikacją miejską. Myślałem, że to będzie niski wymiar kary, ale myliłem się. W tym czasie byłem świadkiem takich kataklizmów komunikacyjnych, że aż sam nie mogłem w to uwierzyć. Widziałem, jak zabrakło prądu na dworcu, siedziałem w pociągu, dla którego nie było maszynisty, a nawet musiałem uciekać z autobusu. Jezu, oni tam tak żyją.
Stolica Wielkiej Brytanii ma prawie 10 mln mieszkańców i to nie jest zwykłe miasto. To potwór, który zdaje się nie kończyć. Setki tysięcy uliczek przecinają setki (jak nie tysiące) dzielnic. Po ulicach jeździ flota 9300 autobusów obsługująca 675 linii i zatrzymująca się na 19 tys. przystanków. Oprócz tego jest metro z 11 liniami, 402 km torów i 272 stacjami. Na dodatek przez całą dobę do miasta wdzierają się po osobnych torach setki (a może tysiące?) pociągów do kilkunastu głównych dworców. Tą gigantyczną pajęczyną można poruszać się za ok. 80 zł dziennie. Spróbowałem i już po kilku dniach mam jeden wniosek - NIGDY WIĘCEJ.
Mieszkałem u kumpla, daleko od centrum, w „szóstej strefie”. To miało nie być problemem - spod jego domu do centralnego Londynu miał jeździć jeden 20-minutowy pociąg. Teoria była piękna, ale...
Już pierwszego dnia pobytu okazało się, że żeby dotrzeć tam, gdzie muszę na czas, to w zasadzie mam tylko jedną poranną kolejkę. Nie byłby to problem, gdyby nie fakt, że te pociągi są często odwoływane, albo w ogóle się nie pojawiają. Logiczne, prawda? Na moje szczęście „mój pociąg” przyjechał, ale na tym skończyło się dobre, bo już pierwsza przesiadka do metra była problematyczna. Wsiadłem, jak sądziłem, do wagonika jadącego w odpowiednim kierunku. Niestety wyświetlacz pokazywał, że jadę w przeciwnym. Dwie stacje mi zajęło zorientowanie się, że jest OK, a jedynie system nawala. Dojechałem. Stres poziom milion, ale się udało. Potem było już tylko „lepiej”...
Próbując powrócić spacerowałem po hali ogromnego dworca Euston w poszukiwaniu swojego kierunku, kiedy nagle trach. Wysiadł prąd. Gigantyczne tablice z rozkładem jazdy zgasły. Perony zostały zamknięte, podobnie jak stacja metra. Na hali zapanowała taka półpanika - ludzie biegali, próbując odnaleźć swoje pociągi i nie wiedzieli, skąd ani czy w ogóle odjadą. Ostatecznie musiałem przebijać się przez miasto autobusami do innego dworca. Tam zastałem „pociąg do domu”. Ruszył i to nawet o czasie. Pomyślałem, że wszystko będzie dobrze - zostały mi do przejechania trzy stacje. I co? I pociąg zatrzymał się pomiędzy stacjami i stał tam prawie pół godziny. Dlaczego? Maszynista powiedział, że z podwozia pociągu dobiegały „dziwne dźwięki” i musieli to sprawdzić. Potem powtarzał tylko „sorry, apologies”, ale co z tego. Tak wyglądał pierwszy dzień, a kolejne dwa były równie emocjonujące.
Podczas kolejnych podróży zostałem np. wyrzucony z autobusu. Dlaczego? Dookoła pojazdu nagle pojawiła się policja i kazała wszystkim wysiadać. Czego tam szukali? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć. Za kolei podczas innej podróży kolejką do tymczasowego domu znowu nastąpił problem. Na jednej ze stacji maszynista wysiadł, albo uciekł, albo sam nie wiem, co zrobił. W każdym razie pociąg stał na stacji bez "kierowcy” (w jęz. ang. pociąg prowadzi driver) przez pół godziny. Przez megafon obiecywano pasażerom, że zaraz ktoś przyjdzie i pojedziemy. No a po kilkudziesięciu minutach powiedzieli, że jednak to pociąg zostaje odwołany i zapraszamy na kolejny. Tylko jest jeden problem, bo ten kolejny również jest opóźniony... i tak następne pół godziny spędziłem na peronie, a potem wciskałem siebie i swoją rodzinę na siłę do wagonu tak przepełnionego ludźmi, że nawet tuńczyki w puszkach mają większy luz.
Ogólnie raptem niecała połowa segmentów wszystkich podróży po Londynie odbyła się bezproblemowo. Ale nawet w tych poprawnie działających środkach komunikacji panuje ogromny syf. Jest po prostu bardzo brudno. Tutaj na przykład pierwsze piętro double deckera:
Poza tym środki komunikacji są projektowane bez sensu. Poniżej przykład pociągu, w którym fotel prawie całkowicie zasłania przejście. Zostaje taka szeroka szpara, żeby się przecisnąć. Bo w Londynie wszędzie trzeba się przeciskać, wszystko jest na siłę i zajmuje ogromnie wiele czasu. Taki styl przemieszczania się wykańcza.
A jeżeli sądzicie, że po prostu źle trafiłem, to podam przykład ze swojej ostatniej wizyty w Londynie. Próbowałem wtedy wrócić ostatnią planowaną kolejką do domu i nagle zostałem z niej wyrzucony. Dlaczego? Ponieważ ktoś rzucił się pod pociąg i nie mogliśmy jechać dalej. Kiedy komunikat na ten temat wydobył się z głośników we wagonie, to inni pasażerowie zaczęli wyzywać samobójcę od samolubów. Takie to jest miasto.
Jedyną naprawdę bezproblemową podróżą był dojazd taksówką na tzw. aplikację. Na dodatek kierowca przyjechał jednym z modeli chińskiego MG. Okazało się, że samochodami MG jeździ od czterech lat i to już jego drugi taki pojazd. Opowiedział mi podczas podróży kilka ciekawych rzeczy na temat użytkowania, ale na ten temat powstanie osobny wpis.
Czy w Londynie coś się zmieni?
Na oficjalnej stronie TfL (londyńskie MPK) przeczytacie, że burmistrz stolicy ma plan. Jaki? Chce więcej! Mianowicie miasto zakłada, że do roku 2041 roku aż 80 proc. wszystkich podróży będzie odbywać się pieszo, na rowerze lub przy użyciu środków transportu publicznego. Trzeba przyznać, że to bardzo „sprytny” plan. Szczególnie po tym, czego spróbowałem.
Znajomi, u których mieszkałem, nie byli specjalnie zdziwieni. Tzn. twierdzili, że tylko mnie przytrafiają się tego typu przygody, ale oni oboje na co dzień jeżdżą samochodami i żyją szczęśliwie. Owszem, muszą płacić wysokie stawki ubezpieczeń, do tego wnosić opłaty za parkingi, za podatek drogowy, za strefy czystego transportu oraz za wjazdy do centrum, ale i tak wolą to niż transport publiczny. Pojeździłem nim kilka dni i doskonale ich rozumiem. Dajcie każdemu po samochodzie, albo po dwa.