Latający człowiek z Malborka wiedział co robi. Przecież kierowca zawsze jest winny
Przeczytałem wpis kolegi Pawła o próbie wyłudzenia odszkodowania przez osobę pod wpływem nieznanych substancji, zakończoną lotem i potłuczeniem się o asfalt. Można się z tego śmiać, ale malborski skoczek miał spore szanse na sukces, gdyby rzeczywiście został potrącony przez samochód.
Gdy pojawia się informacja o najechaniu pieszego przez samochód w dowolnych okolicznościach, momentalnie w umysłach odbiorców wina spada na kierowcę. W tym przypadku, gdyby nie było kamery, rzecz mogłaby się skończyć bardzo podobnie. Na wszelki wypadek pokażę jeszcze raz film z serwisu X.com.
Ktoś powie: to idiotyzm, nie było szans na wymuszenie odszkodowania
Fruwający mężczyzna rzucił się za autem, przed pasami, mając czerwone światło. Jest to wykroczenie w ruchu drogowym. Nie wolno wskakiwać ani wbiegać na jezdnię, nie wolno przechodzić poza pasami jeśli znajdujemy się w tak małej odległości od nich no i oczywiście nie wolno wkraczać na jezdnię przy sygnale czerwonym. Cóż z tego, skoro to suche przepisy, a potem na miejsce przyjedzie policja i wywiąże się następujący dialog:
- czyli on panu wbiegł na czerwone?
- tak
- a poszkodowany mówi, i ma na to świadka, że to pan miał czerwone, a oni mieli zielone
- to nieprawda
- ma pan dowód, że to nieprawda?
- nie mam
- no to nakładam na pana mandat karny...
Uznaję za wysoce prawdopodobne, że każde potrącenie w rejonie przejścia dla pieszych przenosi odpowiedzialność na kierowcę. Nawet jeżeli pieszy zrobił wszystko źle i sam doprowadził do tego zdarzenia, kierowca może i tak zostać uznany winnym. Jeśli odrzuci mandat i sprawa pójdzie do sądu, jego szanse jeszcze maleją. W szczególności przy braku nagrania z kamery nie postawiłbym nawet pięciu złotych na niewinność kierowcy. Z łatwością można by mu zarzucić brak zachowania szczególnej ostrożności przed przejściem dla pieszych, zwłaszcza jeśli widział osoby zbliżające się do niego. Kwestię barwy sygnalizatora dałoby się skrzętnie pominąć. Zapewne nie pomogłaby też opinia biegłego, który wykazałby, że gdyby kierowca rozpoczął odpowiednio wcześniej ostre hamowanie, to do uderzenia by nie doszło. A jak wiadomo, winny wypadku nie jest ten, kto go spowodował, tylko ten, kto go nie uniknął.
W ogóle nie zdziwiłby mnie wyrok sądu zakończony winą kierowcy
5000 zł grzywny, zakaz prowadzenia pojazdów na rok i nawiązka 20 tys. zł dla poszkodowanego – taki wyrok wydałby sąd po przesłuchaniu świadków i przestudiowaniu opinii biegłego. Zeznań kierowcy w ogóle nie wzięto by pod uwagę, bo przeszkadzałyby w wydaniu sprawiedliwego wyroku. Sądzicie, że zmyślam i że do niczego takiego by nie doszło? Wręcz przeciwnie. Odsyłam do niedawnego wpisu o uderzeniu w przyczepę. Kierujący BMW wjechał w stojącą na lewym pasie autostrady nieoświetloną przyczepę pozostawioną tam przez drogowców i zniszczył swój samochód. Wezwana na miejsce policja ukarała go mandatem za spowodowanie zagrożenia w ruchu, co jest absurdem, bo kierujący nie popełnił żadnego wykroczenia. Każdy uczestnik ruchu ma prawo uznawać, że na drogach ekspresowych i autostradach nie są rozstawione w nocy nieoświetlone przeszkody i niebranie ich obecności pod uwagę nie jest żadnym złamaniem prawa. A mimo to go ukarano, i nic nie dało odwołanie się do sądu od mandatu. Sąd nie bada przecież, jak było naprawdę, bo nic go to nie obchodzi, tylko próbuje dopasować ogólny zarys sytuacji do jakiegoś przepisu, który złamano lub nie.
Oczywiście przepis o pierwszeństwie pieszego zanim wejdzie na pasy nie ma tu nic do rzeczy
To już skomplikowane zagadnienia prawne i stawiam że sąd ma o nich nikłe pojęcie. Będąc sędzią najlepiej nic nie wiedzieć o prawie – to jedynie przeszkadza. Kierowca najechał na pieszego, ergo jest winny. Zamykam rozprawę. A wy jeździjcie z rejestratorami jazdy, to odrobinę zwiększa wasze szanse.
zdjęcie główne: Pixabay - fancycrave/StockSnap