REKLAMA

Jeździłem nowym silnikiem 1.9 turbodiesel na CommonRailu. Siedział w Isuzu D-Max

Byłem na prezentacji nowości od firm Mistubishi, Nissan oraz Isuzu. Wśród czterech aut aż trzy były wyposażone w silniki wysokoprężne, ale tylko jeden miał klekota o magicznej pojemności JEDEN DZIEWIĘĆ. Dlatego opowiem wam właśnie o nim, i przy okazji o samochodzie, w którym się znajdował. Poznajcie Isuzu D-Max.

Isuzu D-Max
REKLAMA

Tydzień z Isuzu D-Max był wpisany do mojego kalendarza na końcówkę poprzedniego roku. Niestety do testu nie doszło i ubolewałem nad tym wielce, gdyż na myśl o dużym, niezbyt szybkim aucie z dieslem o pojemności 1.9 czuję podniecenie, jakie wy czuliście w przedszkolu na widok resoraka Ferrari. Choć dziś u mojego synka w przedszkolu chłopaki toczą walkę o supremację pomiędzy Bugatti i Pagani. To jednak i inny temat, poza tym zakładam, że czytają to osoby starsze niż przedszkolaki.

REKLAMA

Więc do rzeczy – jak się jeździ samochodem na ramie, z resorami piórowymi i 4-cylindrowym dieslem?

Dokładnie tak, jakbyście się tego spodziewali. Po uruchomieniu pickupa przyciskiem start-stop budzi się japońska jednostka o mocy 163 KM i momencie obrotowym 360 Nm. Jej charakterystyczny dźwięk i wibracje są wyczuwalne od pierwszej sekundy. 6-biegowy automat obsługiwany jest pokaźną dźwignią w konsoli środkowej. Wystarczy wybrać „D” i można ruszać – nawet na najbardziej dziurawe drogi. Ten wóz nie boi się krawężników ani ciężkiej pracy. Na 18-calowych felgach zamontowano solidne opony w rozmiarze 265/60 R18.

Wsiadając za kierownicę, od razu czujesz, że to nie jest kolejny wygładzony elektryką crossover. To maszyna – i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Kierownica? Lekka, ale… mało precyzyjna. Kręcisz, kręcisz, a auto dopiero po chwili decyduje się zareagować. Przełożenie przypomina stare czasy – wiele obrotów, zero nerwowości. Do tego skrzynia biegów – automat jakby rodem z lat 90., który zmienia przełożenia z namysłem godnym filozofa.

Jeśli chodzi o osiągi… nie znalazłem konkretnych danych, ale nie spodziewajcie się cudów. Kobiet nie wypada pytać o wiek, a Isuzu D-Max – o przyspieszenie od 0 do 100 km/h lub prędkość maksymalną. Podczas jazdy auto bez problemu osiągnęło 140 km/h, ale rozpędzenie się do tej wartości trwało... i było dość głośno. Lepiej wybrać skróty przez las – tam ten wóz pokazuje, na co go stać.

Zawieszenie to miękka poducha. Grube, balonowe opony połykają polskie dziury z klasą – to nie ty martwisz się o zawieszenie, tylko ono martwi się o twój kręgosłup. Komfort? 10/10, ale dynamiczna jazda przypomina kołysanie łódką.

Isuzu twierdzi, że D-Max ma luksusowe wnętrze łączące komfort z funkcjonalnością. Nie dajcie się zwieść – to nie jest kabina jak w miejskim crossoverze. Wnętrze to symfonia w stylu „Japonia lat 90.”. Ekoskóra, mnóstwo twardych tworzyw i niemal wszystko w kolorze czarnym. Plusy? Dużo miejsca w obu rzędach, wygodne wsiadanie i spore przyciski, które najwyraźniej projektowano z myślą o kierowcach w rękawicach.

A co z multimediami?

Ekran jest przyzwoity, matowy, ale menu dostępne tylko po angielsku. Jest bezprzewodowe Android Auto/Apple CarPlay oraz dwa porty USB-C. Klimatyzacja ma osobny monochromatyczny wyświetlacz – mały ukłon w stronę czasów, gdy dotykowe panele LCD były jeszcze science fiction. Deska rozdzielcza to połączenie analogowych wskaźników z 7-calowym wyświetlaczem – zestaw, który łączy klasykę z nowoczesnością.

Fotele? Bardzo wygodne, z dobrym podparciem… dolnym. O bocznym można zapomnieć. Mi to pasuje – to auto ma taki styl. Nie podoba mi się jedynie pokrywa tunelu środkowego. Wykonana z błyszczącego czarnego plastiku (piano black), po 12 tys. km wygląda, jakby przeszła bardzo wiele – rysuje się od samego patrzenia.

Napęd to zabawa dla dorosłych. D-Max ma możliwość przesyłania mocy na tylne koła lub na obie osie. Jest także opcja reduktora oraz blokada tylnego mostu. Sprawdziłem zmianę z tylnego na 4x4 w ruchu, i nawet przy 60 km/h działa to bez problemu.

Dla kogo jest Isuzu D-Max?

Jeśli oczekujesz komfortu współczesnej limuzyny – odpadniesz po pierwszym zakręcie. Ale jeśli marzysz o maszynie z duszą, gdzie żółte światła w suficie przypominają zęby palacza, a każdy element mówi: „Ze mną dojedziesz na koniec świata” – właśnie znalazłeś swój gem.

Podsumowanie: To nie jest samochód osobowy

REKLAMA

To maszyna do pracy z klimatem, która woła, byś odłożył smartfona i po prostu… wjechał w bezdroża. Aha, i jeszcze jedno: to auto nie udaje. Nie chce być „premium”, nie błyszczy technologią. To wehikuł dla tych, którzy lubią słyszeć klekot silnika. W 2023 roku w Polsce sprzedano 509 egzemplarzy tego modelu, a w 2024 – już 636. W tym roku firma liczy na jeszcze lepszy wynik i podkreśla, że D-Max to narzędzie do pracy w trudnych warunkach: transportu materiałów budowlanych, specjalistycznego sprzętu, poruszania się po błotnistych terenach czy przewozu plonów. Ja natomiast chciałbym wozić nim dzieci do przedszkola – bo nie ma nic piękniejszego niż dźwięk diesla 1.9 z wtryskiem Common Rail o poranku.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-04-08T17:29:55+02:00
Aktualizacja: 2025-04-08T13:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-04-08T11:28:42+02:00
Aktualizacja: 2025-04-07T21:11:11+02:00
Aktualizacja: 2025-04-07T17:47:35+02:00
Aktualizacja: 2025-04-07T10:03:52+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA