Uwielbiam szybkie pick-upy, ale tym razem Amerykanie chyba przesadzili
Nieterenowe pick-upy z mocnymi silnikami są w czołówce mojej listy samochodów, które uwielbiam i które nie są mi do niczego potrzebne. Coś w rodzaju australijskich Fordów Falconów Ute Cobra. Mam jednak wrażenie, że Amerykanom podobny projekt wyszedł... nieco gorzej.
Amerykanie w pierwszej połowie lat 90. w najlepsze produkowali sobie kilka naprawdę fajnych aut, jak choćby Dodge'a Vipera 1. generacji czy Chevroleta Corvette C4. Oprócz tego produkowali też całą masę samochodów, o których sami woleliby jak najszybciej zapomnieć.
Jednym z takich aut był Ford Taurus 2. generacji.
Budowę takich aut rozpoczęto w sierpniu 1991 r. Bazowały na tej samej płycie podłogowej co chociażby van Windstar. Ciekawego nie było tu w zasadzie nic, i to pomimo faktu, że pod maską pracowały silniki V6. Należałoby rzec, że „i co z tego”, skoro oba nieco tylko przekraczały 140 KM w seryjnej formie (większy 3.8 Essex mógł mieć ok. 155-160 KM, ale we wzmocnionej wersji, przeznaczonej dla służb).
Sytuacja stała się ciekawsza, gdy - wzorem 1. generacji Taurusa - do sprzedaży wprowadzono wariant SHO (Super High Output).
Dysponował on silnikiem, który Yamaha zaprojektowała dla Forda, jako bazę wykorzystując klunkra serii Vulcan (to z tej serii pochodził seryjny w Taurusie silnik 3.0). Zmiany były zaawansowane (m.in. wprowadzono nowy kolektor dolotowy z kanałami o zmiennej długości), co najlepiej było widać po parametrach: moc tego wzmocnionego wariantu wynosiła 223 KM (!). I nie ma się tu co czarować tekstami typu „w Europie wycisnęliby z tego więcej mocy”: pamiętacie 3-litrowe Mondeo ST220 z 2002 r.? Miało 226 KM - zaledwie o 3 więcej.
Nadal mieliśmy oczywiście do czynienia z dość paskudnym wizualnie autem, ale teraz przynajmniej było całkiem szybkie.
To właśnie takiego egzemplarza użyto do zbudowania opisywanego pojazdu. Cóż, właściwie to jego połowy.
Przyjrzyjmy się zdjęciom: aż do słupka B mamy do czynienia z seryjnym Taurusem SHO. Czyli jest źle, ale do zniesienia. Ale to, co się dzieje potem...
Tak, dobrze widzicie: do połówki budy Taurusa dospawano sobie skrzynię ładunkową Forda Rangera, tworząc tym samym Taugera SHO. Albo Ranrusa SHO. Nieważne.
Z profilu całość wygląda jak amatorska przeróbka w fotoszopie.
Sprawa staje się jeszcze gorsza gdy obejrzymy zdjęcie obejmujące jednocześnie bok i tył, bo zdaje się ono potwierdzać, że to coś istnieje naprawdę. Choć i tak najbardziej mnie denerwuje ten kawał blachy zamiast tylnego zderzaka.
Sportowy pick-up z napędem na przód.
Nie oszukujmy się - nikt tam się nie kłopotał z doprowadzeniem napędu na tylną oś. Ani z konwersją z FWD na RWD. Gdyby tak było, to byłoby o tym wspomniane w ogłoszeniu. Sytuacja wygląda więc tak, że zapewne usunięto wał napędowy Rangera, pozostawiając jego sztywny most i - oczywiście - resory piórowe. Nie żeby to była jakaś dziwna sytuacja w pick-upie, ale przy tej mocy i tak wygląda to dość osobliwie. Driftowałbym. A nie, czekaj...
Tak czy owak, jeśli ktoś przypadkiem zapragnąłby w jakiś głupi sposób przewalić 7500 dol. (ponad 28,5 tys. zł), to ma okazję - pojazd, nazwany po prostu „SHO Truck”, jest na sprzedaż. Co prawda trochę daleko, bo w Beloit w stanie Kansas w USA, ale czego się nie robi byle tylko spełnić marzenia i to zezłomować? Słyszałem, że kolega Barycki już wpłacił zaliczkę.