Według najnowszych zmian unijnej polityki, po 2035 roku dozwolone będą m.in. samochody spalinowe na tak zwane e-paliwa czy też paliwa syntetyczne. Co to oznacza? Czy z punktu widzenia kierowcy świat nie zmieni się aż tak bardzo?

Po wczorajszym ogłoszeniu rozluźnienia unijnych przepisów dotyczących zakazu rejestracji nowych aut spalinowych po 2035 r. głośne „uffff!” było słychać nie tylko w biurach największych europejskich koncernów, ale zapewne też w wielu domach zwykłych kierowców, którzy martwili się, jak za niecałą dekadę będą się przemieszczać i gdzie naładują „obowiązkowe” elektryki.
Co się zmieniło?
Przypomnijmy: od 2035 roku emisja CO2 przez samochody osobowe miała zostać ograniczona do zera, co w praktyce oznaczało zakaz sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi. Teraz - jak pisał Paweł Grabowski wyjaśniający u nas ten temat - „według oficjalnego komunikatu od 2035 roku emisja CO2 z samochodów spalinowych ma być ograniczona o 90 proc. Unia nie wyznaczyła kolejnych celów, więc można przypuszczać, że nie będzie zaostrzać tego właśnie złagodzonego zakazu. A co z brakującymi dziesięcioma procentami? Mają być uzupełnione poprzez stosowanie biopaliw, stali niskoemisyjnej i hybryd plug-in. Dozwolone będą też spalinowe range extendery, czyli silniki doładowujące akumulatory”.
Czyli spalinowa motoryzacja jest uratowana. Prawie
Nie każdy jednak chce jeździć autem elektrycznym z range extenderem, albo plug-inem. Kto nie ma pod blokiem ładowarki, ten najpewniej nie będzie jej miał i w przyszłości. Wątpię w bardzo intensywne działania w tej sprawie wykonywane przez skostniałe spółdzielnie mieszkaniowe, obsadzanymi przez wąsatych mężczyzn i kobiety z trwałymi.
Pozostają więc paliwa syntetyczne
Tak zwane e-paliwa brzmią kusząco: czy ich dopuszczenie oznacza, że będzie można po 2035 roku po prostu pojechać na stację i zatankować, tak jak teraz? Czy da się wlewać je do „normalnego” auta, czy trzeba dokonać jakichś przeróbek? Odpowiedzmy na te pytania - a przynajmniej spróbujmy.
Czym są e-paliwa? To syntetyczne paliwa ciekłe, które mają zastąpić klasyczną benzynę i olej napędowy. Nie powstają one z ropy naftowej, lecz w procesie chemicznym, który wykorzystuje wodór oraz dwutlenek węgla. Kluczowe jest to, że wodór pozyskiwany jest w procesie elektrolizy wody, najlepiej przy użyciu energii odnawialnej - z wiatru, słońca czy elektrowni wodnych. Dwutlenek węgla z kolei wychwytywany jest z powietrza lub z procesów przemysłowych.
Efekt końcowy to paliwo, które pod względem chemicznym i użytkowym bardzo przypomina tradycyjną benzynę lub olej napędowy. Można je magazynować, transportować i - co szczególnie istotne - spalać w klasycznych silnikach spalinowych. Różnica polega na bilansie CO2. Dwutlenek węgla emitowany podczas jazdy ma być „zrównoważony” przez CO2 pochłonięty wcześniej na etapie produkcji paliwa. W teorii oznacza to neutralność klimatyczną w całym cyklu życia.
Czy e-paliwa są naprawdę ekologiczne?
Odpowiedź brzmi „to zależy”. Teoretycznie e-paliwa mogą być neutralne klimatycznie, ale tylko wtedy, gdy cały proces ich produkcji opiera się na energii odnawialnej. Jeśli do syntezy używana jest energia z paliw kopalnych, sytuacja się zmienia.
Problemem jest też efektywność. Produkcja e-paliw jest bardzo energochłonna. Aby przejechać określony dystans, potrzeba wielokrotnie więcej energii odnawialnej niż w przypadku bezpośredniego ładowania samochodu elektrycznego.
Ile kosztują e-paliwa?
Niestety - obecnie są bardzo drogie. Ich produkcja jest skomplikowana i kosztowna. Szacuje się, że koszt litra e-paliwa w warunkach przemysłowych jest obecnie kilkukrotnie wyższy niż koszt tradycyjnej benzyny. Nawet przy założeniu dalszego rozwoju technologii i spadku cen energii odnawialnej, e-paliwa będą droższe niż prąd.
Czyli: nie będzie tak pięknie. Jazda samochodem na e-paliwa po 2035 roku będzie możliwa, ale droga. Możliwe, że na specjalne stacje będą zajeżdżać głównie właściciele bardzo drogich wozów.
Gdzie będzie można zatankować e-paliwa?
Tu pojawia się kolejny problem: infrastruktura. Obecnie e-paliwa produkowane są w niewielkich ilościach, głównie w ramach projektów pilotażowych. Nie istnieje sieć stacji oferujących paliwa syntetyczne dla klientów indywidualnych. W przyszłości sytuacja może się zmienić, ale… nie wiadomo, kiedy.
Teoretycznie ogromną zaletą e-paliw jest to, że mogą korzystać z istniejącej infrastruktury paliwowej - rafinerii, cystern i stacji benzynowych. W praktyce jednak wymaga to skali produkcji, której na razie nie ma i prędko nie uda jej się osiągnąć. Obecnie nie można pojechać na stację i zalać e-paliwa. W Skandynawii można zatankować np. paliwo HVO100, czyli diesla o wysokim udziale biokomponentów. Ale to nie to samo.
Czy mogę zatankować e-paliwa do swojego samochodu?
Teoretycznie tak. E-paliwa są projektowane tak, aby mogły być stosowane w klasycznych silnikach benzynowych i wysokoprężnych bez większych modyfikacji. Oznacza to, że teoretycznie większość dzisiejszych samochodów spalinowych mogłaby jeździć na paliwach syntetycznych. Tyle że… nie ma ich gdzie zatankować.
Pocieszające może być to, że już teraz e-paliwami zajmują się giganci i branżowi liderzy: BP, Shell, BASF, Saudi Aramco czy Ineos. Jeśli chodzi o producentów aut, w temacie działają m.in. Porsche (i to od dawna, ta marka ma m.in. swoją fabrykę takich paliw w Chile), Mazda czy BMW, a także Toyota. Teraz, w obliczu unijnych zmian, tempo prac nad tym, by e-paliwa były tańsze i bardziej dostępne, może przyspieszyć. Ale raczej nie należy spodziewać się cudów. E-paliwa nie sprawią, że wszystko będzie wyglądało tak, jak dawniej. A może jednak? Nadzieja umiera ostatnia.






































