Jeśli system start-stop już musi być, niech działa tak, jak w Fordzie Puma
Nowy Ford Puma wyłącza silnik na postoju nawet wtedy, gdy kierowca wrzucił bieg i trzyma wciśnięte sprzęgło. Ale nie ma w tym nic złego, bo to i tak najlepszy system tego typu, jaki spotkałem.
Nie cierpię start-stopu. Jeżeli tylko jeżdżę autem, który ma to na pokładzie, natychmiast szukam odpowiedniego przycisku (co czasem nie jest proste) i wyłączam. Znam wiele osób, którym start-stop nie przeszkadza, ale nie potrafię ich zrozumieć. To, że samochód gaśnie, zaburza przecież płynność jazdy. Podczas rozruchu czuć szarpnięcie. No i odpalenie silnika zabiera cenne sekundy.
Szczególnie mocno start-stop psuje mi humor w autach z automatyczną skrzynią biegów. W niektórych działa tak źle, że byłoby lepiej, gdyby został zakazany. To niebezpieczne – podjeżdżam autem do skrzyżowania z drogą z pierwszeństwem, powoli wychylam się o kilkanaście centymetrów, by zerknąć, czy coś jedzie… a za każdym razem, gdy stanę, system gasi silnik. Można oszaleć, albo się po prostu rozbić.
Z ręczną skrzynią jest trochę lepiej.
Przede wszystkim dlatego, że wystarczy trzymać auto na biegu, by nie gasło. Zazwyczaj.
Ten tekst piszę, będąc właśnie na europejskich jazdach testowych najnowszym Fordem Pumą. O tym, jaki to samochód, napiszę wkrótce. Ale jedna jego cecha zasłużyła na osobny artykuł.
Wczoraj odebrałem kluczyki…
…wsiadłem do Pumy i ruszyłem. Trafił mi się egzemplarz z ręczną skrzynią biegów i ze 125-konnym silnikiem 1.0 Ecoboost. To pierwsza w Fordzie „miękka hybryda”. Malutki elektryczny motor wspomaga tu jednostkę spalinową. Pełni rolę rozrusznika i alternatora i korzysta z instalacji 48V. Takie rozwiązanie ma obniżyć zużycie paliwa i – rzecz jasna – emisję CO2. Nie da się jechać wyłącznie w trybie elektrycznym. Nie trzeba też niczego doładowywać ani podłączać. Systemy mild hybrid pojawiają się w samochodach coraz częściej.
Po przejechaniu kilkuset metrów, musiałem włączyć się do ruchu na rondzie. Zatrzymałem się w odpowiednim miejscu i patrzyłem, czy coś jedzie. Miałem wciśnięte sprzęgło i wrzucony pierwszy bieg, ale silnik zgasł!
Najpierw pomyślałem, że coś się zepsuło.
Po chwili dotarło do mnie, że to jednak start-stop tak działa. Wściekłem się i uznałem, że Ford przesadził. „Gdy tylko przejadę rondo, znajdę przycisk i to wyłączę” – pomyślałem.
Ale najpierw trzeba było się włączyć do ruchu. Gdy trafiłem na lukę, zacząłem ruszać. Ruszyłem. Przejechałem. I dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że po drodze jakoś musiał włączyć się silnik. Nie zauważyłem tego momentu ani nie poczułem żadnej zwłoki.
Później testowałem to jeszcze kilka razy.
Teoretycznie, silnik powinien włączać się w momencie dotknięcia pedału gazu. W praktyce, działa to tak dobrze, że mam wrażenie, że wystarczy pomyśleć o wciskaniu gazu. Chciałem napisać, że Puma robi to „ze zwinnością prawdziwej pumy”, ale ugryzłem się w klawiaturę, bo to strasznie sztampowe i pretensjonalne porównanie. Zamiast tego zajrzałem do danych technicznych Forda. Podobno silnik może się włączyć w ciągu 300 milisekund. To tyle, ile trwa mrugnięcie okiem (tak napisali, nie mrugałem ze stoperem).
To nie jest pierwsza „miękka hybryda”, którą jeździłem. Wiadomo, że jednym z zadań tego systemu jest właśnie poprawianie płynności ruszania. Audi opracowało nawet system połączony z radarem z przodu. Silnik zaczyna się włączać w momencie, w którym samochód przed nami rusza, nawet jeśli kierowca nic jeszcze nie robi. Ale i tak nie jest aż tak płynnie i szybko, jak w Fordzie.
Dlatego gdyby to Ford wymyślił system start-stop przy okazji premiery Pumy i dowiedziałbym się o jego istnieniu wczoraj, nie miałbym nic przeciwko. Zaoszczędziłbym sobie wtedy sporo nerwów. Nigdy nie myślałem, że mogę polubić sytuację, w której auto gaśnie mi na światłach.