Ford Fiesta Vignale: luksusowa wersja małego auta popularnej marki. Warto?
Jeżdżę najbardziej luksusową wersją Fiesty, by sprawdzić, czy rzeczywiście – zgodnie z tym, czego życzyłby sobie Ford – można tam poczuć atmosferę klasy premium. I czy warto wydawać na Fiestę aż... a zresztą, zobaczycie sami!
Co prawda małe samochody marek premium są na rynku dopiero od niedawna i jest ich niewiele (Mini, Audi A1, DS chciałby, bym napisał też o DS 3), ale pomysł na zrobienie luksusowo wyposażonego auta miejskiego nie jest nowy. Było przecież Renault Twingo w wersji Initiale Paris, które miało jasną, skórzaną tapicerkę i pełną „elektrykę”. Były Peugeoty 205, 106 i 206 Roland Garros, w ładnym, zielonym lakierze, ze skórzanymi boczkami foteli i szyberdachem.
Takie samochody mają sporo sensu - o ile nie są zbyt drogie.
W końcu każdy lubi dobrze wyposażone, ładne auta. Miło jest usiąść na skórzanym fotelu, włączyć jego podgrzewanie i posłuchać muzyki odtwarzanej z dobrych głośników. Ale nie każdy potrzebuje dużego samochodu, którym w mieście trudno się parkuje. Dla takich osób kiedyś stworzono Twingo czy Clio Initiale Paris, a teraz powstał dla nich Ford Fiesta Vignale.
Znaczek Vignale najpierw pojawił się w Mondeo.
Vignale było włoską firmą karoseryjną – zupełnie tak, jak Ghia. Większość czytelników zapewne pamięta, że taką nazwę stosowano do nazywania najwyższych wersji starszych Fordów. Teraz pierwszym Fordem, który z założenia ma stanowić konkurencję dla aut klasy premium, było Mondeo. Później do gamy dołączyła reszta – S-Max, Edge, Kuga i wreszcie Fiesta. Taka wersja różni się nie tylko wyposażeniem, ale i materiałami wykończeniowymi we wnętrzu i kilkoma stylistycznymi smaczkami. Miałem okazję przejechać się takim samochodem w wersji 1.0 Ecoboost 100 KM ze skrzynią automatyczną. Czy odnalazłem w nim atmosferę klasy premium?
Lakier widoczny na zdjęciach jest zarezerwowany tylko dla wersji Vignale.
Nie można kupić Fiesty w takim kolorze (Milano Grigio) w innej wersji. Vignale wyróżnia się także chromowanym grillem z przodu i kilkoma innymi chromowanymi detalami. Niektórzy mówią, że nowa Fiesta wygląda gorzej, od poprzedniej, zwłaszcza z tyłu. To kwestia gustu, ale na pewno nie jest to brzydkie auto. Akcenty Vignale rzeczywiście dodają mu elegancji. Co ciekawe, nigdzie z zewnątrz nie ma napisu „Fiesta”.
Najwięcej różnic widać we wnętrzu.
Wchodzę do środka, otwierając drzwi przy użyciu systemu bezkluczykowego. W tej klasie to nadal niecodzienne. O ile rysunek kokpitu się oczywiście się nie zmienił, to po przesiadce np. z bazowej wersji Trend zdecydowanie widać różnicę.
Góra deski rozdzielczej jest pokryta skórą. Naprawdę czuć jej zapach. Niestety, nie jestem przekonany do brązowej kolorystyki. Mam też wrażenie, że „luksusowe” wykończenie nieco uwidoczniło wady stylistyki tego wnętrza. Jest proste, wręcz minimalistyczne, a w połączeniu ze skórą i błyszczącymi plastikami coś tu zaczyna mi nie pasować i gryźć się ze sobą. Ale to może jedynie moje wrażenie.
Ważne, że całość jest dobrze rozplanowana i czytelna. Główny ekran jest ładny i bardzo prosty w obsłudze.
Gwiazdą tego wnętrza są fotele. Są bardzo wygodne i miękkie (tak… po francusku), a w dodatku pokryto je bardzo ładną, częściowo pikowaną skórą z białymi przeszyciami. Wymaga ona dopłaty 2600 zł. Jeżeli ktoś woli zaoszczędzić, będzie miał jedynie skórzane boczki foteli. Ale lepiej dopłacić, bo takie fotele zupełnie zmieniają atmosferę we wnętrzu. Jeżeli coś jest tutaj naprawdę premium – to właśnie one. I głośniki ze znaczkiem B&O, choć można je dokupić również do tańszych Fiest. To najlepszy system audio, jaki spotkałem w autach tej klasy. Plotki głoszą, że składa się z tych samych części, co w Audi z o wiele droższym zestawem Bang&Olufsen.
Dzięki opcjonalnemu oknu dachowemu (3350 zł) we wnętrzu jest jasno. Ale to raczej nie będzie często wybierana opcja. Kokpit zmontowano porządnie... z pewnymi wyjątkami.
Atmosfera luksusu umknęła, gdy usiadłem na prawym fotelu.
Gdy na chwilę oddałem „stery” koledze, a sam usiadłem z prawej, w pewnym momencie dotknąłem kolanem rączki na drzwiach. Skrzypnęła, a gdy złapałem ją ręką, było jeszcze gorzej. W aucie z luksusowymi aspiracjami to tak, jakby odkryć, że wytworna restauracja nie domywa talerzy.
Na szczęście później wróciłem za kierownicę.
Kto choć raz jeździł Fiestą, ten wie, że jeśli chodzi o prowadzenie, Ford może zasługiwać jedynie na pochwały. Niezależnie od tego, czy to luksusowa czy sportowa wersja, na zakrętach jest po prostu dobrze. Zawieszenie pozwala na bardzo wiele, ale jest przy tym komfortowe. Układ kierowniczy jest świetny, a rezerwy przyczepności – olbrzymie. Nie mam wątpliwości, że to najlepiej prowadzące się auto w klasie. Ale…
Pod maską zamontowano silnik 1.0 Ecoboost o mocy 100 KM.
Do samego silnika nie mam zastrzeżeń. Znam go już z poprzedniej Fiesty i innych modeli. Mimo że ma trzy cylindry, nie irytuje brzmieniem. Jest też dość oszczędny, elastyczny i – jak okazuje się po latach – wystarczająco trwały. Niestety, jeżeli ktoś chce mieć automatyczną, sześciobiegową skrzynię (a przecież w tak luksusowo wyposażonym samochodzie już wypada nie zmieniać biegów samemu), musi wybrać ten silnik w odmianie 100-konnej. Co ciekawe, ręczną skrzynię można łączyć także z wersjami 125- i 140-konnymi.
100 koni i 170 Nm to trochę za mało. Owszem, przy typowo miejskiej jeździe nie jest najgorzej, ale jakakolwiek próba dynamicznego przyspieszania czy wyprzedzania wiąże się z sytuacją typu „dużo hałasu o nic”. Silnik wyje, ale wskazówka prędkościomierza leniwie pnie się do góry. Skrzynia nie jest przy tym najszybsza, wcale nie pomagając silnikowi.
W trasie jest trochę… głośniej, niż w zwykłej Fieście.
Miejski Ford jest jednym z najlepiej wyciszonych samochodów w swojej klasie. Tyle że wersja Vignale ma szerokie i duże koła (205/45 R17). Zwiększają one szum przy szybszej jeździe.
Cena bazowa Fiesty Vignale to 76 180 zł. Całkiem nieźle.
Tyle że mówimy wtedy o wersji z manualną skrzynią biegów (i z silnikiem 1.0 Ecoboost 100 KM, słabsze nie są w tej odmianie dostępne). 86 680 zł – oto cena wersji z automatem. Taki Ford Fiesta Vignale nie jest jednak jeszcze kompletnie wyposażony. To, co podczas jazdy tworzy atmosferę jazdy samochodem wyższej klasy – czyli skórzane fotele, czujnik martwego pola, nawigacja, czy audio B&O – wymaga dopłaty.
Cena testowanego egzemplarza sięga 100 tysięcy złotych.
To już po prostu o wiele za dużo. Niezależnie od tego, jak mocno w środku pachnie skórą, 100 tysięcy za 100-konny, nieco mułowaty samochód to cena z kosmosu.
Ale sama Fiesta to dobra propozycja. Świetnie się prowadzi, ładnie wygląda, a w „zwykłych” wersjach też jest bardzo przyzwoicie wykonana. Dlatego moja rada brzmi: owszem, kupcie Fiestę. Ale dajcie sobie spokój z udawaniem klasy premium i wybierzcie po prostu zwykłą wersję ze średnim wyposażeniem. Wtedy poczujecie, że wiecie, za co płacicie i że są to dobrze wydane pieniądze.