Statek z samochodami nadal płonie. Strażacy są bezradni. Nie będzie niczego
Pożar na statku Felicity Ace trwa już od pięciu dni. Nic nie wskazuje na to, by miał się w najbliższym czasie zakończyć. Volkswageny, Porsche i Lamborghini płoną w najlepsze.
O tym, że statek Felicity Ace (niefortunna nazwa: „As Szczęścia”) płonie, już pisaliśmy. Na pokładzie znajduje się kilka tysięcy nowiutkich samochodów koncernu VW, które płynęły z Niemiec do Stanów Zjednoczonych. Jednostka stoi w pobliżu portugalskiej wyspy Faial i płonie od 16 lutego.
Niestety, nie mam dobrych wiadomości
„Nie mogą go po prostu ugasić? Przecież stoi na środku morza” – aż chce się zapytać. Niestety, gaszenie powoli tonącego, gigantycznego statku ze schowanymi pod pokładem ładowniami wypełnionymi łatwopalnymi materiałami, to bardzo trudne zadanie. Na tyle, że w tej chwili strażacy nie są w stanie nic zrobić.
Ekipy ratownicze mogą walczyć z ogniem tylko z zewnątrz
Nadal jeszcze nie wiadomo, jaka była przyczyna pożaru. Nieoficjalne informacje donoszą o tym, że wszystko zaczęło się od któregoś z modeli elektrycznych. Jest jednak o wiele za wcześnie, by mówić o powodach katastrofy. Być może poznamy je dużo później, a może nigdy (choć teorie spiskowe – jak tę – należy włożyć raczej między bajki).
Niestety, gaszenie statku jest utrudnione. Wejście strażaków na pokład jest niemożliwe ze względu na zbyt wysoką temperaturę i niebezpieczeństwo. Mogą tylko lać wodę z odległości, ochładzając w ten sposób konstrukcję statku. Walczą o to, by ogień nie dostał się do zbiorników, w których znajduje się paliwo jednostki. Gdyby tak się stało, sytuacja stałaby się katastrofalna. Z drugiej strony, nie mogą wlewać zbyt wiele wody, bo wtedy „Felicity Ace” pójdzie na dno.
Optymistyczny scenariusz zakłada, że Felicity Ace nie utonie
Niestety, jednostka jest zbyt duża, by mogła – po ugaszeniu – zacumować w najbliższym porcie. Będzie musiała zostać zaholowana do któregoś z dużych, europejskich portów albo nawet na Bahamy.
Co to wszystko oznacza dla klientów czekających na samochody? Niestety – należy się już pogodzić z myślą o tym, że jeżeli dany wóz był na pokładzie pechowej jednostki, raczej nic z niego nie będzie. Całe starania służb skupiają się teraz na tym, by środowisko nie ucierpiało na pożarze jeszcze mocniej. W dobie kryzysu z dostępnością półprzewodników spalenie się kilku tysięcy aut nie jest dobrą wiadomością. Oczywiście, złe humory mają teraz przede wszystkim Amerykanie, bo to na tamten rynek przeznaczone były płynące Volkswageny, Porsche, Audi, Lamborghini czy Bentleye. Ale Polacy, którzy marzyli o sprowadzeniu niedługo „lekko draśniętego” wozu zza Oceanu, też mogą gorzej sypiać. Chyba że załapią się na „lekko nadpalony”.