Producenci straszą: jeśli twój samochód ma OBD, zostaniesz zgwałcona
Jeśli trzymacie w ręku bzdurometr, odłóżcie go, ponieważ może stanąć w płomieniach. Diagnostyka OBD i atak na tle seksualnym mogą mieć coś wspólnego.
O co chodzi? O kolejną próbę zastraszenia klientów sponsorowaną przez amerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Innowacji Motoryzacyjnych. Tak się przypadkowo składa, że do tego stowarzyszenia należą wszyscy producenci sprzedający swoje auta w Stanach – z wyjątkiem Tesli. I cóż takiego oni znowu nakombinowali?
Right-to-repair law
Tak nazywa się prawo, które zobowiązuje producentów samochodów do utrzymywania wspólnego i otwartego standardu diagnostyki, czyli On-Board Diagnostics. Dzięki temu prawu każdy może przeprowadzić diagnostykę swojego samochodu za pomocą elektronicznego interfejsu. Czy jest to prywatny użytkownik, czy jest to warsztat niezależny, czy zakład autoryzowany, każdy może sczytać te same błędy. Wydaje się to oczywiste, zupełnie normalne i jakiekolwiek zmiany tego stanu rzeczy można tylko potraktować jako zamach na wolność użytkowania.
Sprawa dotyczy na razie stanu Massachussetts
Problem w tym, że w obecnej postaci prawa „right-to-repair” znajduje się luka, którą można albo zamknąć, albo pozostawić otwartą. Ta luka to możliwość bezprzewodowego przekazywania danych diagnostycznych za pomocą sieci Wi-Fi lub połączenia Bluetooth. Jeśli ta luka zostanie domknięta, to prawo RTR będzie nakładało na producentów także obowiązek udostępniania danych diagnostycznych w postaci bezprzewodowej, czyli wszystkie ELM327 i tego typu produkcje będą musiały funkcjonować bez zakłóceń i blokad także po 2022 r. Jeśli luka pozostanie otwarta, to pozwoli to producentom wprowadzić własne standardy bezprzewodowej transmisji danych diagnostycznych, np. przez ich zakodowanie, a odkodowanie będzie wymagało wniesienia niemałej opłaty.
O odpowiedzi zadecydują wyborcy
W stanie Massachussetts takie sprawy rozstrzyga się w niewiążącym referendum, ale jego wynik jest oczywistą wskazówką dla prawodawców. Mało kto pójdzie na noże z wyborcami. I teraz jeśli zagłosują za domknięciem luki, to producenci nie będą mogli robić co chcą, tylko będą musieli pozwolić każdemu diagnozować ich samochody. A że oznacza to dla nich spadek dochodów z serwisu, to wymyślili, że trzeba nastraszyć właścicieli pojazdów sugestywnymi reklamami.
Pierwsza reklama wygląda tak:
Zdaniem autora tego produktu reklamowego, dopuszczenie „osób postronnych” do danych diagnostycznych pojazdu spowoduje, że przestępca seksualny znajdzie twoje prywatne dane włącznie z lokalizacją auta i napadnie cię. Do licha, a jak przestępcy seksualni napadali wcześniej, zanim powstała diagnostyka OBD z bezprzewodową transmisją? W ogóle jaka konstrukcja myślowa, siedzi sobie przestępca, sczytuje dane na odległość i widzi, że masz wywaloną sondę lambda. W tej sytuacji decyduje się na brutalny atak... nie, to się nie klei. Obejrzyjmy drugą:
Jest jeszcze gorzej, piszą że „każdy może dostać się do twoich osobistych danych”. Jakie są te osobiste dane, że mi nie pali na 4. cylindrze? Te reklamy to nic innego niż bezsensowne wzbudzanie strachu w odbiorcach, jest nawet na to angielskie słowo „fearmongering”, czyli zastraszanie medialne. Szansa, że przestępca posłuży się jakimiś danymi z OBD przeciwko nam jest... no powiedziałbym, zerowa.
A jak zwykle chodzi o pieniądze
Chodzi tylko o to, żebyś jeździł lub jeździła do ASO. A jeśli nie jeździsz, to trzeba cię zmusić, odbierając prawo do naprawy warsztatom niezależnym. I to się dzieje w Stanach Zjednoczonych, i dlatego musimy być choć odrobinę wdzięczni, że żyjemy w tej komunistycznej Unii Europejskiej, gdzie takiej patoli nie uświadczysz.