Naprawiasz traktor poza ASO? Przestanie działać. Chyba że pomogą ci polscy hakerzy
Polscy hakerzy modyfikują oprogramowanie dla amerykańskich maszyn rolniczych. Tak farmerzy w Stanach Zjednoczonych walczą z monopolem producentów sprzętu rolniczego. Ale sprawa może dotyczyć też producentów samochodów i elektroniki użytkowej.
Sprawa opisywana na vice.com trwa od kilku lat, ale ostatnio nabrała rozpędu. Zaczęło się od tego, że John Deere – producent maszyn rolniczych – nie zgadza się na to, by dokonywać jakichkolwiek napraw i modyfikacji jego produktów poza autoryzowanymi serwisami. Nowoczesne traktory i kombajny, podobnie jak samochody, nafaszerowane są elektroniką, która działa przy wykorzystaniu odpowiedniego oprogramowania. Również do diagnostyki usterek wykorzystywane są komputery ze specjalnym oprogramowaniem, połączone z maszynami za pomocą dedykowanych przewodów. John Deere uniemożliwia zakup takiego oprogramowania niezależnym warsztatom, co sprawia, że z każdym problemem technicznym trzeba się zgłaszać do autoryzowanego serwisu. Sprawa ma się tak samo z wymianą zużytych podzespołów – montaż nowej części poza autoryzowaną stacją obsługi (ASO) nie ma sensu, bo jeżeli element nie zostanie zainstalowany w systemie, nie będzie działać. A właściwie można to zrobić, ale i tak trzeba zamówić serwisanta, który przyjedzie na miejsce, podłączy się do komputera w maszynie i autoryzuje użycie części. I skasuje za to kilkaset dolarów.
Farmerzy nie chcą jeździć do ASO
Amerykańscy farmerzy sprzeciwiają się tej sytuacji. Maszyny rolnicze są potrzebne o określonej porze roku i wówczas intensywnie pracują, nie ma czasu na przestoje i transport sprzętu to ASO. Co więcej taki transport jest kosztowny. Wstawienie kombajnu na lawetę i transport do ASO kosztuje ok. tysiąca dolarów, droga powrotna – drugie tyle. Trudno oczekiwać, by ASO John Deere znajdowało się w każdej rolniczej miejscowości w USA. To oznacza dodatkową stratę czasu na dostarczenie maszyny do serwisu. Przez lata sprawę załatwiali lokalni mechanicy, albo sami farmerzy, którzy zajmowali się bieżącymi naprawami. Poza tym, zdrowy rozsądek podpowiada, że skoro kupili maszyny, to mają prawo korzystać z nich jak tylko chcą – bez konieczności kontroli ze strony producenta. A już szczególnie po okresie gwarancji.
Zapotrzebowanie na rozwiązanie problemu stało się tak duże, że powstała forma czarnego rynku, na którym można kupić odpowiednie oprogramowanie. Według użytkowników forów internetowych, na których odbywa się handel tym oprogramowaniem, sprawą zajęli się hakerzy z Polski i Ukrainy. Łamią oni oprogramowanie producentów i sprzedają programy diagnostyczne, sterowniki i generatory kodów, które pozwalają mechanikom na podłączenie do systemów elektronicznych w maszynach. Dzięki temu mogą oni autoryzować użycie nowych części, diagnozować problemy, albo rekalibrować poszczególne podzespoły.
Sytuacja stała się na tyle poważna, że w 2015 roku Biblioteka Kongresu USA wprowadziła wyjątek w ustawie o prawach autorskich, która zezwalała na wprowadzanie zmian w oprogramowaniu, które są związane z kontrolą funkcjonowania pojazdów zmechanizowanych takich jak samochody osobowe, czy maszyny rolnicze, o ile taka zmiana jest koniecznym krokiem podjętym przez uprawnionego właściciela pojazdu w celu umożliwienia diagnozy, naprawy lub zgodnej z prawem modyfikacji funkcji pojazdu.
John Deere zobowiązał więc farmerów do podpisywania porozumień licencyjnych, zgodnie z którymi mieli nie stosować nieoryginalnego oprogramowania. Złamanie takiego porozumienia miałoby skutkować złamaniem kontraktu zakupowego, co dałoby producentowi możliwość wystąpienia na drogę sądową.
Sprawą zajęli się politycy
Farmerzy z Nebraski zainteresowali sprawą swoich senatorów. Powstał Akt Uczciwej Naprawy, który ma dać każdemu prawo do zakupu urządzeń diagnostycznych i oprogramowania pozwalającego na diagnostykę i naprawę urządzenia we własnym zakresie. Póki co wprowadzenie takiego rozwiązania rozważa 18 stanów USA. Uwolniłoby ono użytkowników sprzętu rolniczego od konieczności serwisowania sprzętu wyłącznie w autoryzowanych stacjach obsługi. Oczywiście nie oznacza to, że wszyscy klienci pobiegną do sklepów i zaczną serwisować posiadane urządzenia elektroniczne, ale daje taką możliwość.
Najwięksi producenci sprzętu rolniczego zrzeszeni w Stowarzyszeniu Producentów Sprzętu i Stowarzyszenie Sprzedawców Sprzętu poczuli presję i ogłosili, że będą wspierać zdroworozsądkowe rozwiązania naprawcze. Zadeklarowali, że do 2021 roku będą gotowi do dystrybucji szczegółowych podręczników napraw i oprogramowania diagnostycznego pozwalającego właścicielom i nieautoryzowanym serwisom na prowadzenie napraw sprzętu.
Sprawa jest o tyle istotna, że nie dotyczy wyłącznie właścicieli sprzętu rolniczego. Z podobnymi problemami spotykają się chociażby użytkownicy Iphone’ów, którzy dokonywali wymiany ekranów w swoich urządzeniach w nieautoryzowanych serwisach. Brak regulacji prawnych w tej kwestii może prowadzić do zwiększenia skali problemu. Z takimi samymi kłopotami mogą się zacząć borykać np. właściciele samochodów. Póki co w Stanach obowiązuje ustawa Right to Repair. Zobowiązuje ona producentów samochodów do udostępniania nieautoryzowanym warsztatom tych samych informacji, które są przekazywane ASO.
Czy to się może wydarzyć w Europie?
Zgodnie z dzisiejszym stanem prawnym – nie. W Unii Europejskiej obowiązuje dyrektywa GVO dająca każdemu użytkownikowi auta prawo do jego naprawy w niezależnym serwisie bez utraty gwarancji producenta. Pozwala ona na wykonywanie prac naprawczych poza ASO oraz stosowanie nieoryginalnych części zamiennych. Producent może odmówić uznania gwarancji jedynie w wypadku, gdy udowodni, że naprawa nie została przeprowadzona zgodnie z dokumentacją techniczną. Co więcej, nie może też ograniczać niezależnym serwisom prawa do dostępu do odpowiedniego oprogramowania. Natomiast homologacja typu dba o to, by wprowadzane na rynek pojazdy spełniały wszystkie wymogi prawa.
Przez moment pojawiło się zagrożenie, że Parlament Europejski przygotowując nowelizację rozporządzenia dotyczącego koniecznych informacji potrzebnych warsztatom niezależnym (nieautoryzowanym) do prowadzenia napraw samochodów, zapomni ująć tam wtyczki OBD jako jednego z elementów wyposażenia dodatkowego. Luka ta pozwoliłaby producentom zrezygnować z gniazda diagnostycznego OBD w samochodach. To oznaczałoby, że każdy producent samochodu mógłby wprowadzać swoje własne rozwiązania. Decydowałby jak można połączyć się z autem, aby dokonać jego diagnostyki np. metodą bezprzewodową za pośrednictwem centrali producenta pojazdu.
Szczęśliwie w finalnej wersji rozporządzenia z 18 kwietnia OBD ujęto na liście, więc możemy spać spokojnie. Albo zająć się hakowaniem oprogramowania na potrzeby amerykańskich farmerów.