Dacia Jogger to wspaniały produkt, ale okropny nowy samochód. A może w ogóle nie samochód?
Jutro mam jeździć Dacią Jogger. Dziś zdążyłem ją obejrzeć i jestem nią wstrząśnięty i zmieszany. Zachwycam się nią jako produktem, ale jako samochód – po prostu mnie odpycha.
Mikołaj zachwycał się nią podczas pierwszej prezentacji, Piotrek Barycki prawie pobiegł do salonu po ogłoszeniu polskich cen. Mi przypadł zaszczyt przeprowadzenia pierwszej próby drogowej za kierownicą tego najnowszego dzieła marki, która dała światu to co najlepsze w postaci Dusterka.
I ponownie stworzyła coś najlepszego w swoim rodzaju
Najlepszego, czyli mieszaninę kombi, crossovera i minivana. Pojazd, który ma 4,5 metra długości, pomieści 7 osób, albo 5 i 700 litrów bagażu, ma 20 cm prześwitu i z fabrycznie zamontowaną instalacją LPG kosztuje 63 400 zł (5 os., wersja na 7 miejsc jest o 3 tys. droższa). No chyba, że z klimatyzacją, to wtedy trzeba wydać co najmniej 71 400. A jak się komuś marzy klimatyzacja automatyczna, to nawet 75 400. OK, sporo więcej niż wyjściowe 63, ale jak na dzisiejsze czasy – wciąż super tanio. Jeśli ktoś szuka nowego środka transportu o podobnych parametrach i w podobnej cenie, to może już przestać – lepiej nie trafi. Właściwie w ogóle w nic nie trafi, bo Dacia znowu wygrywa tym, że nie ma konkurencji. Kumulacji tylu zalet w jednym środku transportu nie proponuje nikt inny. Rumuńska marka zbije na tym produkcie majątek.
Celowo użyłem określenia środek transportu, bo w 22. roku XXI stulecia, nie potrafię tego nazwać samochodem.
Ale to tylko dlatego, że samochody uwielbiam. Po pierwszym kontakcie z Joggerem na parkingu mam poczucie, że ten samochód powstał tylko po to, żeby było tanio, auto było nowe i żeby nie trzeba chodzić pieszo. Z jednej strony – może mieć niemal wszystko, czego można oczekiwać od nowego auta, z tempomatem, automatyczną klimatyzacją, kamerą cofania i bezprzewodowym CarPlayem włącznie. No dobrze, za żadne pieniądze nie może mieć aktywnego tempomatu, automatycznego hamowania przed przeszkodą, asystenta pasa ruchu itp., ale pewnie dla wielu to nieistotne przeszkadzajki i denerwujące brzęczyki. Ale poza tym – lista sensownego wyposażenia pęka w szwach, szczególnie przy patrzeniu na ceny. I z tym nie dyskutuję, ale z drugiej strony – odrzuca mnie to, jak to wszystko jest podane.
Na moment zapomnijmy o cenie, która dziś jest zachwycająca i przypomina o 2016 r., gdy za cenę dzisiejszego topowego Joggera kupowało się Golfa kombi 1.4 w wersji Comfortline. Skupmy się na tym, że w 2022 r. wejdziemy do salonu po nowe auto i w jego topowej odmianie dostaniemy:
- 7-miejscowy wóz trzycylindrowym silnikiem o mocy 100 KM w wersji LPG, a jak się skończy gaz to moc na bezołowiowej spada do 90 KM,
- 7-miejscowy wóz z nadmuchem powietrza tylko w przedniej części – jestem ciekaw wrażeń z podróży na miejscach w trzecim rzędzie w upalny dzień,
- nowy samochód, w którym wykładzina podłogi wykonana jest z okropnego tworzywa przypominającego filc i poskładana jest tak (uszczelka też niczego sobie):
- nowy samochód, w którym detale, jak mocowanie pasa, wyglądają tak (zapomnij o regulacji):
- nowy samochód, w którym siedząc na środkowym miejscu tylnej kanapy trzeba sięgać do pasa o tak:
- nowy samochód, w którym jedyne miękkie elementy to tapicerka foteli oraz podłokietnik, który nie ma kompletnie żadnej regulacji i jest za krótki, przez co i tak będzie rzadko używany,
- nowy samochód, w którym oparcie kanapy, po prawidłowym ustawieniu, spasowane jest tak:
- nowiutki samochód, w którym schowek przed pasażerem wygląda tak:
- a zegary tak:
- pokrywa bagażnika od środka jest wykończona tak:
- a żeby było tanio, znaczki na pokrywie bagażnika zastąpiono naklejkami.
I nie, nie jest to auto nieznanej marki z Chin. Wiem, czepiam się, bo w zestawieniu z ceną to wszystko pryszcz, bo za tę cenę nikt nie daje więcej i nikt nie robi samochodów lepiej. I w ogóle to przecież w niczym nie przeszkadza. Ale dziś od nowego samochodu pozwalam sobie oczekiwać czegoś więcej. Nawet za więcej pieniędzy. Kocham samochody, ale nie wiem jaki musiałbym być bogaty, żeby mi nie było szkoda wydać na ten środek transportu 80 tys. zł. Ale przecież samochodów nie trzeba kochać, nie trzeba ich nawet lubić. A przemieszczać się potrzebuje każdy. I dla takich osób jest ten produkt. Dacio – chapeau bas.