Miałem w życiu dwa francuskie samochody. Obydwa były Citroenami ZX w wersji 16V o mocy 150 KM. Dziś pewnie powinienem twierdzić, że to były gruzy, ale wiecie, jak to jest ze wspomnieniami – człowiek idealizuje. I ja wyidealizowałem sobie Citroena ZX 16V do granic możliwości. To było wspaniałe wozidło... aha no... yyy o tym egzemplarzu za 2 mln również piszę (to nie żart), ale najpierw garść moich wspomnień.

2-litrowy, wolnossący silnik miał 16-zaworową głowicę i kręcił się do 7000 obr./min. Jego kolektor dolotowy wyposażono w system ACAV – aktywne klapy regulowane podciśnieniem, które zmieniały jego długość. Dzięki temu motor dostawał nagłego "kopniaka" około 3000 obr./min, jakby wściekał się na świat. Do tego auto brzmiało świetnie i miało genialne prowadzenie – serio! Mała, skórzana kierownica zapewniała bezpośredni kontakt z drogą, a sztywne zawieszenie dawało mnóstwo czucia. Ten przednionapędowiec potrafił nawet latać bokiem (poczytajcie o zjawisku lift-off oversteer).
Z zewnątrz miał specjalny pakiet stylistyczny – sierpy nad kołami, listwy boczne, tylny spojler i agresywniejsze zderzaki. Blacharsko obydwa były w świetnym stanie – Citroeny miały doskonałe zabezpieczenia antykorozyjne. W środku – pluszowa tapicerka z czerwonymi akcentami. Pamiętam też komplet analogowych zegarów, w tym wskaźniki temperatury i ciśnienia oleju. Ten ostatni "wstawał" razem z obrotomierzem.
Pierwszy egzemplarz był oryginalnie czerwony, ale ktoś przemalował go na fiolet – wyglądał bardzo rasowo. Drugi miał fabryczną czerwień, ale za to niestandardowy wydech Ulter, który brzmiał… no, bardzo tuningowo. Kochałem je. Po pierwszym tęskniłem tak bardzo, że kupiłem drugiego.
Niestety, jak wspomniałem, obydwa były jednak gruzami
Zasada była prosta: parkujesz wieczorem – wszystko gra, a rano auto już nie działa. Do tego paliły na potęgę – 15-17 l/100 km w mieście. Wtedy były tanie, więc traktowałem je po macoszemu. Dziś uważam, że na to nie zasługiwały, ale cóż – na czymś człowiek musiał zbierać szlify. W ogłoszeniach próżno obecnie szukać choćby jednego egzemplarza w tej wersji... Zapomniałem o nich… ale dziś wspomnienia ożyły. Dlaczego? Bo zobaczyłem, że można kupić najbardziej wyjątkowego Citroena ZX w historii. Jeżdżąc swoimi ZX-ami wyobrażałem sobie, że mam drogową wersję takiego potwora.
Oto Citroen ZX Rallye Raid
Lata 90. to złota era motorsportu – producentom jeszcze chciało się jeszcze ścigać, a technologia pozwalała tworzyć absolutne bestie. Niektóre z nich udawały… zwykłe samochody rodzinne. Tak właśnie było z Citroenem ZX Rallye Raid – i to o nim marzyłem.
Win in Dakar, sell in Paris
(Właśnie to wymyśliłem, ale pasuje tu idealnie.)
Jak się pewnie domyślacie, Rallye Raid mechanicznie nie miał nic wspólnego z seryjnym ZX. Silnik? 2,5-litrowa turbodoładowana czterocylindrówa (320 KM) umieszczona centralnie. Napęd? Na cztery koła z blokadami dyferencjałów i manualną 7-biegową przekładnią. Karoseria? Z kevlaru wzmacnianego włóknem węglowym.






Ten egzemplarz (chassis C05) przeżył trzy rajdy Dakar (1991-93) i jeździły nim największe nazwiska tamtych czasów. Obecnie trafia na aukcję Broad Arrow nad jeziorem Como, która odbędzie się podczas Concorso d'Eleganza Villa d'Este. Samochód został poddany kompleksowej renowacji i wrócił do kultowego żółtego malowania Camel.
Bardzo chciałbym domknąć trylogię swojego "ZX-siostwa" takim autem… byłbym w siódmym niebie. Niestety, nie stanie się to z prostej przyczyny – ceny. Dom aukcyjny szacuje, że osiągnie 475-525 tys. euro. To boli.
Fot. Broad Arrow