REKLAMA

Kupili samochód z autokomisu. Jest cały przegniły. To dlatego, że nie znali języka handlarskiego

Terminalnie zjedzony Chrysler Grand Voyager kupiony w warszawskim autokomisie skłonił nowego nabywcę do podzielenia się swoją historią w ogłoszeniu. Wygląda na to, że odpowiedzialność sprzedawcy firmowego to czysta teoria. Problem polega jednak na tym, że sprzedający źle zrozumiał opis napisany w języku handlarskim.

Kupili samochód z autokomisu. Jest cały przegniły. To dlatego, że nie znali języka handlarskiego
REKLAMA

Zawodowi handlarze stosują w swoich ogłoszeniach charakterystyczny język, który jest znany osobom z branży, ale zupełnie obcy ludziom, po prostu chcącym kupić samochód, niezainteresowanych rynkiem wtórnym, gratami itp. Przy pewnej dozie doświadczenia można po prostu odrzucić większość ogłoszeń od handlarzy, jeśli rozumiemy co chcą nam przekazać. Gorzej, gdy samochód kupują osoby zupełnie bez doświadczenia i pójdą do komisu – jest duża szansa że wskutek niezrozumienia typowo handlarskich wyrażeń wyjadą najgorszym złomem jaki stoi na placu.

REKLAMA

Wiele wskazuje na to, że tak właśnie się stało

Nie bardzo wiem, czemu kupiono Chryslera Voyagera tej generacji – auto znane z upodobania do korozji – bez sprawdzenia stanu blacharskiego na stacji kontroli pojazdów. Ale nie mnie to oceniać, widocznie kupującym się spieszyło, albo po prostu zaufali sprzedającemu, bo przecież skoro prowadzi firmę handlu samochodami, to musi ponosić jakąś odpowiedzialność za sprzedawany towar.

Tymczasem Voyager okazał się smutną kupką rdzy (tego można było się spodziewać), a handlarz oczywiście chętnie podejmie odpowiedzialność za sprzedawany towar, o ile klient poda go do sądu i wygra. Tego też w sumie można było się spodziewać – nie ma co oddawać klientowi pieniędzy w ramach dobrej woli, skoro można tego nie robić, a bardzo mało kto zdecyduje się oddać sprawę do sądu.

Zacytuję fragmenty opisu z oryginalnego ogłoszenia

„Stan auta oceniam na bardzo dobry”. „Ogólnie wsiadać i jeździć, nie wymaga wkładu finansowego”. Do tego miejsca jeszcze wszystko było normalnie, czyli można śmiało ignorować tego typu wyrażenia. Czerwona lampka powinna się zapalić przy fragmencie „Blacharsko jak widać na zdjęciach w dość dobrym stanie”. Jeśli ktoś po przeczytaniu tego zdania nadal byłby zainteresowany tym ogłoszeniem, to znaczy że potrzebuje szybkich korepetycji z handlarskiego.

Pozwolę sobie więc przedstawić zarys znaczeniowy wyrażeń stosowanych przez handlarzy w kwestii stanu blacharskiego nadwozia:

  • stan idealny - coś by się znalazło do roboty
  • po renowacji - po dramatycznie złej renowacji, za rok znowu wyjdzie rdza
  • stan bardzo dobry - trzeba zrobić trochę łatek, pospawać tu i tam, powinno być OK
  • stan dosyć dobry - mocno dziurawy, do poważnego remontu blacharskiego
  • do poprawek - nie ma co ratować
  • do renowacji - nie wciągniesz go nawet na lawetę, bo się rozpadnie.

Czy można więc winić handlarza? W swoim mniemaniu napisał on prawdę

Stan dość dobry, czyli samochód dojedzie do blacharza w jednym kawałku. Przecież wiadomo, że stare Voyagery to zgnilizna, należy uznać że klient to wie. Zwracam jednak uwagę, że każde przyznanie się handlarza, że auto jest inne niż „idealne”, oznacza konieczność wydatków. Wszelkie „dość dobry”, „wymaga kosmetyki” i tak dalej powinny być właściwie rozumiane: to nie jest wóz dla ciebie, jeśli nie jesteś dłubaczem.

REKLAMA

Jest mi więc przykro z powodu poszkodowanego nabywcy i (żeby było jasne) potępiam w całości zachowanie handlarza. Ale po prostu doszło tu do pomieszania światów i ludzie spoza grupy nabywców złomu kupili sobie tani złom. Nie usprawiedliwia to sprzedawcy w żaden sposób. Poczuł że złapał jelenia, a że z tego żyje, to skorzystał z okazji. Po prostu jeśli nie jesteś graciarzem i nie lubisz motoryzacyjnych wyzwań, to nie kupuj starych minivanów za parę tysięcy złotych od handlarzy ze żwirowym placem.

Zdjęcia z ogłoszenia: zuzankazauzanka

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA