Kupuj, zanim zabiją je normy emisji. Oto odświeżone Audi SQ7
Spieszmy się kupować wielkie auta z wielkimi dieslami pod maską - nie wiadomo, jak długo jeszcze zostaną na rynku. Szczęśliwie ta niepewność w żaden sposób nie przeszkodziła Audi w zaprezentowaniu dziś odświeżonej wersji usportowionego Q7 z silnikiem na olej napędowy.
I to nie byle jakim silnikiem, bo mowa oczywiście o 4-litrowym, 8-cylindrowym, podwójnie doładowanym TDI, generującym 435 KM i 900 Nm.
Tak, można nie być fanem Audi i TDI, ale te parametry robią wrażenie. Tym bardziej, że chociażby w konkurencyjnym GLS najmocniejszy diesel ma obecnie 6 cylindrów i zaledwie 330 KM oraz 700 Nm, a na sprint do 100 km/h potrzebuje 6,3 s. Odświeżone SQ7 na to samo potrzebuje zaledwie 4,8 s, a 48-woltowa instalacja elektryczna, napędzająca kompresor wspomagający turbosprężarki, dba o to, żeby jak największy moment obrotowy był zawsze pod ręką nogą (pełny moment dostępny między 1250 a 3250 obr./min).
Czy ma to sens? Żadnego. Czy chciałoby się tym jeździć na co dzień? I to jak!
Tak wygląda odświeżone SQ7:
Dla porównania odświeżona wersja cywilna:
Dodatkowo odświeżone SQ7 maksymalnie rozpędzi się do 250 km/h, jednocześnie spalając - według producenta - ok. 7,6 l oleju napędowego. W praktyce pewnie jednak trudno będzie uzyskać podobne rezultaty - szczególnie jeśli ktoś zamierza co chwila sprawdzać, czy faktycznie 4.0 TDI oferuje takie przyspieszenie i taką elastyczność, jak obiecuje Audi.
Zmiany z zewnątrz? Raczej dyskretne
Już zwykłe Q7 stało się po liftingu dużo bardziej agresywne od poprzednika (w żadnym razie nie jestem fanem tych zmian), więc dla SQ7 nie było już zbyt wielkiego pola manewru. Audi zdecydowało się - w porównaniu do standardowego Q7 - jedynie na dodanie podwójnych poprzeczek grilla, wyglądających aluminiowo osłon lusterek i czterech końcówek wydechu. Część elementów nadwozia polakierowano z kolei na matowy srebrny kolor, a w opcji dostępne będzie czarne malowanie. Dla SQ7 oferowany będzie też przedstawiony na zdjęciach lakier Daytona Grey.
W standardzie znajdziemy też m.in. 20-calowe felgi, 400-mm tarcze hamulcowe z przodu i 370 mm z tyłu, pneumatyczne zawieszenie, cyfrowe zegary, a także wnętrze wykończone szczotkowanym aluminium oraz skórą i alcantarą.
Auto będzie można zamawiać już pod koniec tego miesiąca, a na rynku niemieckim wersja 7-miejscowa startować będzie od 96 420 euro (ok 410 000 zł). I jeśli ktoś szuka ogromnego auta z ogromnym silnikiem, to kto wie, czy nie jest jeden z ostatnich dzwonków. W końcu w pewnym momencie przyjdą normy emisji, które nawet nie pozwolą marzyć producentom o ładowaniu pod maskę 4-litrowych silników wysokoprężnych, a „ładowanie” będzie odbywać się za pomocą płyty indukcyjnej pod samochodem.