REKLAMA

Korzystanie z Ubera zamiast własnego auta się nie opłaca. Kosztuje więcej i potęguje korki

Posiadanie własnego auta kosztuje coraz więcej. Ale stała przesiadka na Ubera wciąż nie ma sensu. 

Uber się nie opłaca
REKLAMA
REKLAMA

Piotr Barycki pisał ostatnio o tym, że świat przestaje potrzebować samochodów. Że w niesprecyzowanej przyszłości będziemy musieli się zmierzyć ze zjawiskiem o nazwie peak car, czyli momentem, w którym intensywność użytkowania własnych samochodów na świecie zacznie spadać. Piotr twierdzi, że w Polsce nie stanie się to szybko i trudno się z nim nie zgodzić. O ile mieszkający w centrach największych miast, w których coraz trudniej o miejsce parkingowe i coraz łatwiej o alternatywny środek transportu, taki jak samochody dostępne w carsharingu, usługi transportowe typu Uber, czy nawet dobrze zorganizowana komunikacja miejska, skutecznie zmieniają punkt widzenia co do posiadania własnego auta. Ale to temat dotyczący zaledwie niewielkiego ułamka mieszkańców naszego kraju.

Jednak Amerykanie twierdzą, że przesiadka do Ubera nie opłaca się nawet w wielkich miastach.

Fundacja AAA wyliczyła, że ci, którzy myślą o zamianie własnego auta na Ubera powinni zastanowić się dwa razy. Mieszkańcy zurbanizowanych obszarów Stanów Zjednoczonych przejeżdżają rocznie ok. 17,5 tys. km, co w przypadku używania firm przewozowych oznacza wydatek rzędu 20 tys. dolarów. Według AAA to koszt dwukrotnie wyższy od posiadania własnego auta, który wynosi średnio ok. 7,3 tys. dolarów. Albo 10 tys., doliczając koszty parkowania. Koszty posiadania własnego auta wyliczono dla auta wielkości Forda Mondeo, kupionego w pięcioletnim kredycie, z uwzględnieniem kosztów paliwa, napraw, ubezpieczenia oraz utraty wartości pojazdu. Jak wyglądałoby to w naszych warunkach - liczyliśmy jakiś czas temu na spidersweb. I okazało się, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi - wszystko zależy od wielu zmiennych. 

Usługi typu Uber, czy Lyft nie dość, że są droższe, to dodatkowo wpływają negatywnie na natężenie ruchu w mieście. 

Czyli mówiąc wprost - zwiększają korki. Przykładowo w samym Seattle 28 tysięcy kierowców firm typu Uber czy Lyft wykonało w ubiegłym roku 20 milionów kursów, przejeżdżając 151 milionów kilometrów. Okazało się, że założenie że ludzie przesiądą się do nich i zostawią własne samochody pod domem jest błędne. Te usługi w większym stopniu zainteresowały tych, którzy wcześniej zwykli chodzić pieszo, wybierali autobusy, albo częściej zostawali w domu. Gdyby nie było takiej możliwości, tylko 40 proc. użytkowników wybierałoby własne auto albo taksówkę. 

Co więcej, są też miejsca, w których nie sprawdził się carsharing. 

W Sztokholmie finansowane przez BMW Drivenow w ciągu dwóch lat przyniosło 7,5 miliona dolarów straty i firma znika z tamtego rynku. 300 BMW i MINI trafi do innych europejskich miast, w których firma radzi sobie lepiej. Dwa lata temu ten sam los spotkał tam Car2go - największą firmę wynajmu samochodów na świecie. W obu przypadkach problemem nie do przeskoczenia okazały się koszty parkowania w mieście i lokalne opłaty za jazdę w centrum, a także niewystarczające zainteresowanie ze strony użytkowników. 7,5 miliona dolarów to wcale nie najwyższa strata odnotowana przez firmę carsharingową. W ubiegłym roku miesiącu z Paryża wycofał się Autolib, kończąc biznes ze stratą 233 milionów euro. I to pomimo korzystania wyłącznie z pojazdów elektrycznych i imponującego grona 150 tys. zarejestrowanych użytkowników. 

REKLAMA

Nie ma to jak swoje?

Wygląda więc na to, że ludzie jednak są bardziej przywiązani do własnych samochodów niż mogłoby się wydawać. A nawet jeśli nie do własnych, bo mogą być finansowane kredytem, czy użytkowane w ramach wynajmu długoterminowego, to takich, które są do ich wyłącznej dyspozycji. Nie trzeba nigdzie dzwonić, czy szukać w aplikacji. Schodzisz do garażu, czy na parking - wsiadasz i możesz pojechać gdzie chcesz. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA