Ta Toyota Corolla Cross ma silnik z Yarisa GR, ale z rury leci jej sama woda
Nie, nie biegnijcie jeszcze do salonów, żeby zamówić lepszą wersję wschodzącego hitu naszego rynku. Toyota Corolla Cross w specjalnej odmianie H2 nie jest jeszcze gotowa. Nie, stop, moment, napisałem, że nie jest gotowa, nie biegnijcie. Ech.
To podwójne ostrzeżenie było przy tym niestety niezbędne - w Polsce zapotrzebowanie na Corollę Cross jest, z tego co wiemy, tak ogromne i tak niemożliwe do zaspokojenia, że jest spore prawdopodobieństwo, że przy świątecznym stole usiądziecie obok kogoś, kto będzie przez cały wieczór siedział ze skwaszoną miną. Jeśli zapytacie go, co się stało, pewnie odpowie coś w stylu "miałem przyjechać na święta nową Corollą Cross, ale powiedzieli mi, że nie ma szans, i to nawet pomimo tego, że pytałem 17 razy".
Jakakolwiek więc dostępna odmiana Crossa pewnie znalazłaby nowych właścicieli natychmiast, byle tylko na rodzinne spotkanie przyjechać nowiutkim i błyszczącym wozem. A już z silnikiem z Yarisa GR czy Corolli GR - to by dopiero było.
Tyle tylko, że gdyby faktycznie tym autem byłaby Toyota Corolla Cross H2, to mieliby co najmniej dwa problemy.
Pierwszy byłby taki, że Toyota Corolla Cross H2 to w obecnej chwili prototypowy model testowy Toyoty, więc wejście w jego posiadanie - jeszcze w celu pojechania na święta - wiązałoby się raczej ze sporą liczbą nielegalnych działań. Nie róbcie tego, nie kradnijcie Toyocie Toyot.
Po drugie...
... Toyota Corolla Cross H2 nie da się zatankować na zwykłej stacji benzynowej w Polsce.
Jest bowiem kolejnym etapem w ramach eksperymentu pod tytułem "co się stanie, jeśli zamiast jak wszyscy iść w auta elektryczne, popróbujemy z wodorem". Można oczywiście w tym miejscu stwierdzić, że przecież Toyota już z wodorem doszła do pewnego wysokiego poziomu i ma Mirai - nawet drugiej generacji - ale w tym przypadku pomysł jest inny.
Toyota Corolla Cross H2 jest kolejnym - po Yarisie H2 i Corolli H2 - rozwojowym podejściem do stworzenia samochodu, który owszem, zużywałby wodór, ale w całym procesie wykorzystywany byłby silnik spalinowy. W tym przypadku - 3-cylindrowe 1.6, które doskonale znamy ze sportowych modeli japońskiej marki. Tylko zamiast spalin mamy parę wodną, a zamiast klasycznego paliwa - wodór wtryskiwany pod wysokim ciśnieniem.
Co by to dało? Alternatywę dla samochodów elektrycznych i ich gigantycznego zapotrzebowania na trudno dostępne i kosztowne materiały. Do tego dochodziłoby obejście - a może wręcz przeskoczenie - problemu powolnego ładowania (tak, ono dalej jest powolne w porównaniu do tankowania) i przy okazji pozwoliłoby nie marnować miliardów wydanych na rozwój silników spalinowych.
W ramach ciekawostki: tankowanie wodorowego auta powinno zajmować około 1,5 minuty.
Jest tylko jeden haczyk.
A właściwie to kilka - biorąc chociażby pod uwagę informacje o tym, jak gigantyczne zapotrzebowanie na paliwo cechowało może i ultra-sportową, ale jednak napędzaną tym samym silnikiem Corollę H2.
Toyota zresztą sama przyznaje, że jest obecnie mniej więcej w 40 proc. drogi do komercjalizacji tej idei, więc będziemy musieli jeszcze trochę poczekać na efekt, który będzie można faktycznie nabyć w salonach. Z drugiej strony - fakt, że rozwiązanie to przetestowano już w wyczynowym Yarisie i Corolli, a teraz trafiło do dużo bardziej cywilnego i 5-osobowego auta, które ma jeszcze pomieścić rozsądną ilość bagażu, świadczy o tym, że projekt zmierza w jakimś kierunku.
I dobrze, bo szans na to, że wszyscy-wszyscy przesiądziemy się na samochody elektryczne, nie ma absolutnie żadnych.