To malutkie Suzuki przeżuje i wypluje większość aut na drodze. Tak, ma silnik V8
Właściwie to nawet nie Suzuki Vitara, a Geo Tracker - to jedna z nazw, pod jaką sprzedawano na świecie niewielką japońską terenówkę. W tym egzemplarzu zdolności terenowe ustąpiły miejsca zdolności do rakietowego przyspieszania.
Marka Geo jest w Polsce nie tyle nieznana, co raczej zapomniana. Swego czasu jeździło u nas trochę aut pod taką nazwą, ale ponieważ Geo sprzedawano wyłącznie w Ameryce Północnej, to wszystkie te egzemplarze - niezależnie czy mówimy np. o Geo Metro (czyli amerykańskiej wersji Suzuki Swifta) czy właśnie o Trackerze - trafiły do nas dzięki prywatnemu importowi.
Problemów z rozpoznawalnością nie ma natomiast Suzuki, które nie okupuje może czołówek rankingów sprzedaży, ale nie jest żadnym problemem by na drodze spotkać coś z aktualnej gamy (no, może poza ponad 300-konnym Acrossem). Wiele osób nadal żywi też ciepłe uczucia do bardzo udanej Vitary pierwszej generacji - choć oczywiście po tych wszystkich latach znalezienie zadbanego egzemplarza nie jest takie proste.
O Vitarze można powiedzieć wiele, ale nigdy nie była rakietą
Owszem, w wersji z silnikiem V6 osiągi były niezłe (w wersji 2.0 sprint do 100 km/h zajmował ok. 12,5 s, w późniejszej 2.5 V6 jeszcze odrobinę mniej), ale w końcu nie po to to auto stworzono, by jeździć z gazem w podłodze. Tym bardziej, że wbrew niewinnemu wyglądowi, pierwsze dwie generacje były nie SUV-ami, a solidnymi autami terenowymi o ramowej konstrukcji.
Brzmi jak idealna baza do przeróbek
Zwłaszcza że jest tu taki jeden psikus: Geo Tracker, o którym dziś mowa, nie był oferowany z silnikami V6. Z 1,8- i 2-litrowymi silnikami 4-cylindrowymi też nie. Jedyną opcją był motor 1.6, który osiągał nie więcej niż 97 KM.
Komuś to nie wystarczyło. W związku z powyższym, jego Geo nie tylko straciło seryjny silnik, ale i zyskało urocze bojowe ubarwienie, nową maskę z pokaźnym garbem i szerokie opony. I teraz najlepsze: zamontowano tu nie tylko silnik V8 Chevroleta o pojemności 355 cali sześciennych (5,8 l), ale także sprężarkę mechaniczną B&M. Szkoda, że nie pochwalono się mocą tego agregatu, ale raczej, jak to się ładnie mówi, nie ma lipy.
Sądzę tak dlatego, że modyfikacji mechanicznych jest więcej
Poprawiono hamulce, zamontowano 4-biegową przekładnię automatyczną Turbo Hydra-Matic 700R4, klatkę bezpieczeństwa, fotele kubełkowe, wyścigowy zbiornik paliwa, nowy wał napędowy czy nawet system line-lock, który możecie kojarzyć choćby z aktualnego Forda Mustanga. Umożliwia on uruchomienie hamulców wyłącznie na przedniej osi pojazdu, by tym samym umożliwić palenie gumy bez zmiany pozycji samochodu. I nie chodzi tu tylko o efektowność, ale przede wszystkim o efektywność - z takich rozwiązań korzysta się przed startem do wyścigów na 1/4 mili, by rozgrzać opony i tym samym zwiększyć ich przyczepność.
To amerykańskie Suzuki Vitara jest przy tym zarejestrowane i dopuszczone do ruchu, co zawsze bardzo mnie cieszy w przypadku takich projektów. No i jest na sprzedaż, co też mnie cieszy. Zdecydowanie mniej radości sprawia lokalizacja (Ferndale w stanie Waszyngton), no i cena - pojazd wystawiono za 21 950 dol., czyli jakieś 86 900 zł. No ale z drugiej strony, wygląda to na naprawdę przemyślany projekt (pomijam szczegół w postaci wyboru samochodu do przeróbki, ale bardzo mi się to podoba), do tego nieźle wykonany.
Jakby nie patrzeć, jeśli chce się „przyjść na gotowe” zamiast budować takie monstrum od zera, to trzeba dopłacić ekstra - nie ma w tym nic zdrożnego. Co nie zmienia faktu, że ciekaw jestem, czy w warunkach amerykańskich to dobra cena za takie cudo. U nas to pytanie to byłoby jeszcze ciekawsze, bo z grubsza tyle samo kosztować może fabrycznie nowe Suzuki Vitara.
Ale ja bym chyba wolał to Geo...
Zdjęcie główne nie przedstawia sprzedawanego samochodu, ale fajnie wygląda z deską surfingową.