Progi zwalniające na Sokratesa nie pomogły. Ludzie nadal jeżdżą tam jak wariaci
W filmie na kanale „Stop Cham” widać aż dwóch kierowców, którzy – jeden za drugim – spowodowali na Sokratesa duże niebezpieczeństwo przy przejściu dla pieszych. Jeden z nich miał szansę na trzy wypadki w ciągu kilku sekund.
Sprawę zeszłorocznego wypadku BMW na ul. Sokratesa na warszawskich Bielanach szeroko tu opisywaliśmy, podobnie zresztą jak większość mediów. Po tym, jak z powodu brawury kierowcy pomarańczowego E46 życie na przejściu dla pieszych stracił ojciec rodziny, władze miasta postanowiły, że ruch na Sokratesa należy spowolnić i uczynić bezpieczniejszym. Wybrano najprostsze rozwiązanie, czyli progi zwalniające.
Czy to działa? Otóż nie działa
Mieszkam w tej samej części miasta, więc czasami jeżdżę Sokratesa. Jak tylko mogę, staram się jednak unikać tej ulicy, bo progi sprawiają, że jazda stała się nieprzyjemna. Pół biedy jeśli jadę akurat jakimś SUV-em z wielkimi, balonowymi oponami. Gorzej gdy to coś sportowego.
Nie rozumiem, dlaczego progi zwalniające w Polsce zwykle wymuszają zwolnienie do prędkości niższej niż przepisowa. Powinno być tak, że gdy jedziemy 30, nic nie czujemy, ale już przy 40 czy 50 możemy rozwalić sobie auto. Tymczasem u nas trzeba zwolnić do 10, by potem znowu się rozpędzać i hamować. Tak też jest na Sokratesa.
Czy ruch się tam uspokoił? Niespecjalnie, bo zaraz po przejechaniu progu wszyscy mocno dodają gazu, chwilę później hamują i tak w kółko. Tyle dobrego, że tamtejsze progi nie są podrzutowe. Takie powinny być nielegalne.
Niebezpieczne sytuacje na Sokratesa nadal się zdarzają
Uwieczniono je w filmiku na kanale Stop Cham. Akcja zaczyna się od 8:37.
Pierwszy z kierowców, którzy zostawili tego dnia mózg w domu to ten z czarnej Skody Superb. Najpierw wyprzedza tuż przed przejściem, jadąc na pewno szybciej niż stanowią tam znaki. To kolejny z problemów progów zwalniających. Jeśli komuś nie zależy na stanie zawieszenia jego samochodu ani na komforcie pasażerów, i tak może przejechać przez nie z dużą prędkością. Cztery razy się uda, za piątym najwyżej odpadnie coś spod spodu, trudno, firma zapłaci.
Chwilę później Superb wjeżdża tuż przed auto z kamerą, ledwo omijając wóz stojący na lewym pasie. Dodaje gazu i za chwilę o mało nie zderza się z wyjeżdżającym z podporządkowanej Transitem, który zapewne nie spodziewał się samochodu „znikąd” i tak szybko jadącego.
Najgorsze jest to, że obaj kierowcy przejechali „pełnym ogniem” przez przejście dla pieszych
Nagrywający też się nie popisał. Nie wiem, czy chciał dogonić kierowcę Skody i „mu pokazać” czy po prostu nie zrozumiał, z jaką sytuacją drogową ma do czynienia. Fakt jest taki, że obaj jak gdyby nigdy nic ominęli auta stojące na lewym pasie przed przejściem. Tylko przypadek sprawił, że nikt akurat nie przechodził. Gdyby tylko zechciał, powtórzyłaby się tragedia sprzed roku, tyle że kilkaset metrów od poprzedniej, a samochód sprawcy byłby nie pomarańczowy, a czarny lub biały.
Co należy zrobić?
Po pierwsze, obaj kierowcy powinni ponieść konsekwencje. Zwłaszcza kierowca Skody, który zaliczył kumulację i miał szansę na trzy wypadki w ciągu kilku sekund, wydaje się po prostu niebezpieczny i agresywny. Wolałbym, żeby równie brawurowo stał na przystanku albo siedział w autobusie.
Po drugie, widać, że ani rozgłos po zeszłorocznym wypadku ani obecna organizacja ruchu na Sokratesa nie wpływają na bezpieczeństwa na przejściu dla pieszych. Na Sokratesa należy albo pozbyć się drugiego pasa, co wyeliminuje takie sytuacje (czego ponoć nie chcą mieszkańcy), albo zamontować sygnalizację świetlną przy każdym przejściu dla pieszych. Jeśli chcemy natomiast zmniejszać prędkość aut, progi nie są rozwiązaniem. Lepiej jest budować ulice w taki sposób, by szybka jazda była po prostu niemożliwa, nawet dla kogoś, kto nie dba o swoje auto - czyli jezdnia powinna się np. wić. A najlepiej mierzyć prędkość i wystawiać mandaty.