10 tys. zł za sprawne auto elektryczne. To murowany hit, a ty masz obawy
Czy da się kupić samochód elektryczny do 10 tys. zł? Tak, ale szczególnie dużego wyboru to mieć nie będziesz. Tym niemniej, nie ogranicza się on bynajmniej do jednej propozycji. Aha, no i nie planuj szczególnie dalekich wycieczek.

Choć napęd elektryczny nie jest w motoryzacji niczym świeżym, dopiero stosunkowo niedawno sobie o nim przypomniano na szerszą skalę. Efekt tego jest taki, że co do zasady samochody elektryczne - z wyłączeniem jeździdełek w rodzaju Melexów - mają dość młode roczniki, a co za tym idzie, są też raczej drogawe.
Ale co jeśli za wszelką cenę chcemy kupić auto elektryczne, a mamy na to jedynie 10 tys. zł? Czy tak się da?
Tak, da się kupić auto elektryczne w cenie do 10 tys. zł
Co więcej, może ono nawet być sprawne (i takie właśnie kryterium zaznaczyłem na Otomoto i OLX, żeby nie przekopywać się przez pojazdy nienadające się do eksploatacji). Tu pojawia się jednak największa wada ograniczonego budżetu... choć optymista potraktować to może też jako zaletę.
Wybór będzie stosunkowo prosty
Wszystko dlatego, że na wskazanych portalach obecnie są... cztery auta. Choć należałoby może rzec, że trzy konwencjonalne auta i jeden pojazd, któremu bliżej do czterokołowca - ale kto wie, może ktoś będzie zainteresowany. Sprawdźmy, co jest dostępne. Propozycje umieściłem w kolejności od najbardziej do najmniej konwencjonalnej.
Propozycja nr 1: Renault Kangoo Z.E.

Za 8900 zł można sobie kupić elektryczne Kangoo z 2013 r. To auto ma akumulator o pojemności zaledwie 22 kWh, co w idealnych warunkach powinno wystarczyć na przejechanie do 170 km na jednym ładowaniu - a przynajmniej tyle obiecywał swego czasu producent, aczkolwiek wszyscy wiemy, ile te obiecanki są warte - szczególnie jeśli opierają się na cyklu NEDC (tak jak w tym przypadku), a nie nowszym WLTP. Za dopłatą możliwy jest montaż baterii 36,4 kWh (zasięg do 240 km zgodnie ze słowami sprzedawcy) lub własnej, przywiezionej przez klienta. Kolejna dopłata (od 680 do 3400 zł, zależnie od typu i stanu) wiązać się będzie z dokupieniem ładowarki.
Oferta niszowa, ale wygląda na niegłupią, tym bardziej że sprzedający zajmuje się serwisem aut elektrycznych i udziela 3-miesięcznej gwarancji - to powinno być wystarczająco dużo czasu, by wykryć ewentualne problemy. Renault Kangoo Z.E. ma 60 KM i 226 Nm, co wystarcza by nie być zawalidrogą i rozpędzić się do 130 km/h (prędkość ograniczona elektronicznie). Ładowność to 650 kg.
Propozycja nr 2: Mitsubishi i-MiEV

Jedyne 8700 zł wystarczy na samochód, który może i jest wąski i wygląda, jakby się wywrócił od dmuchnięcia na niego, ale za to jest przy okazji koszmarnie podsterowny. Ale przy tych cenach nie można mieć wszystkiego. W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że nowy i-MiEV kosztował w Polsce początkowo... niemal 161 tys. zł, później ceny spadły o ok. 30 proc.
Za napęd odpowiada tu 67-konny silnik elektryczny, który napędza tylne koła i pozwala na trucht do setki w 15,9 s i osiągnięcie maksymalnie 120 km/h. To w zasadzie nie takie złe wyniki jak na auto miejskie, gorzej wypada zasięg - w teorii do 150-160 km, w praktyce raczej nie będzie przekraczał 100 km w aucie używanym - i to w lecie. W tym egzemplarzu mamy też otarcie z boku i nadal norweskie tablice - o ile otarcia raczej nie opłaca się lakierować, to auto trzeba by było u nas zarejestrować. Z zalet: dwa markowe komplety opon (letnie i zimowe) w bardzo dobrym stanie.
Propozycja nr 3: Th!nk City

Ten model był następcą Forda Th!nk z lat 1999-2002, który z kolei powstał po przejęciu przez Forda 51 proc. akcji norweskiej firmy Pivco i przemianowaniem jej na Th!nk Nordic. Gdy sprzedaż mikro-Fordów nie wypaliła, udziały kupili Szwajcarzy... i przez kilka lat nie wyprodukowali niczego, w związku z czym firma ponownie zbankrutowała. Po 7-letniej przerwie, w 2006 r., producent ponownie stał się firmą o kapitale w 100 proc. norwerskim, po tym jak kupiło go przedsiębiorstwo InSpire. Nastąpiła ponowna zmiana nazwy (na Th!nk Global) i uruchomienie produkcji nowej generacji auta, znanego od tej pory po prostu jako Th!nk City. Początkowo produkowane było w Norwegii, natomiast od 2009 r. - w Finlandii (Valmet). W 2011 r. po raz czwarty w ciągu 20 lat ogłoszono bankructwo i zaprzestano produkcji aut - tym razem na dobre.
Pojazd, który widzicie na zdjęciach, jest zgodnie z tym, co napisałem, modelem ostatniej serii, produkowanym już w Uusikaupunki w Finlandii. Podobnie jak w wielu innych małoseryjnych, niewielkich pojazdach, wykorzystano tu szereg elementów z produkcji masowej - przykładowo kierownica pochodzi z Forda Focusa, a klamki zewnętrzne - z Mondeo Mk3.
Opracowany przez Siemensa silnik elektryczny osiąga 40 KM (w ogłoszeniu błędnie podano 17), co pozwala na osiągnięcie 110-120 km/h. Zasięg to zdaniem sprzedawcy ok. 100 km na jednym ładowaniu akumulatora o pojemności 22 kWh - gdy auto było nowe, według producenta tyle kilowatogodzin wystarczało na przejechanie do 160 km.
Niestety, także i ten pojazd nie jest zarejestrowany w Polsce - ale przy cenie na poziomie 8900 zł można to wybaczyć.
Propozycja nr 4: Renault Twizy

To ogłoszenie jest wyjątkowo skąpe jeśli chodzi o opis. Wiemy, że sprzedający kupił Twizy w polskim urzędzie skarbowym (?) i że chce za ten pojazd 9900 zł. Podobnie jak w Kangoo Z.E., a co nie jest wcale oczywiste w używanych elektrycznych Renault, do kompletu dostajemy akumulator trakcyjny. Nie wiemy nic na temat jego stanu, poza tym, że da się go naładować do 100 proc. - to jednak mówi niewiele.
Pojazd ze zdjęć to mocniejsza z dwóch odmian Renault Twizy - wersja Urban 80. Osiąga ona... nie, nie 80 KM. Mamy tu 17 KM, co i tak jest sporym postępem wobec odmiany Urban 45, gdzie silnik ma zaledwie 5 KM. 80 dotyczy prędkości maksymalnej.
Akumulator trakcyjny Twizy ma zaledwie 6,1 kWh, ale ponieważ pojazd waży tylko 450 kg, to według producenta pozwalał przejechać do 90 km (gdy auto było nowe). No, z uwzględnieniem, że tu znowu mówimy o cyklu NEDC.
Widzicie? Da się, nawet jeśli zależy wam na normalnym samochodzie
Okej, co prawda Kangoo - najnormalniejsze z tej czwórki - jest dostawczakiem, ale dostawczaka można przecież używać jak zwykłej osobówki. Serio, to jak z jedzeniem mielonki turystycznej przez lokalsów - nikt tego nie sprawdza!