Osiągnięto ostateczną formę roweru: jest większy niż samochód i nie da się nim zawracać
Rower cargo Pelican Train osiągnął rozmiary dużego busa, tylko bez jego ładowności. Jego twórcy zdecydowanie chcieli coś udowodnić, tylko zapewne nie do końca wiedzieli co.
Dlaczego rower jest super? Bo jest mały, lekki i pozwala szybko się przemieszczać. A dlaczego rowery cargo są tak mało rozpowszechnione? Bo tracą zalety normalnego roweru. To dlatego kurierzy dowożący jedzenie wolą jeździć na typowym rowerze ze skrzyniowym plecakiem. Ogólnie, jeśli rower ma służyć do dowozu ładunków, to znacznie lepiej jest je wozić za niż przed jeźdźcem, np. w postaci przyczepy. Pojazd zachowuje wówczas sterowność roweru, nie potrzebuje absurdalnego i niezbyt skutecznego układu kierowniczego z wodzikami przez pół długości pojazdu.
I tu wchodzi francuski startup Pelican Train
Train jak pociąg, bo właśnie z pociągiem ma się kojarzyć ich produkt: rower elektryczny, który może ciągnąć dwie przyczepy i wozić ładunek o masie ok. 450 kg. Nie tylko rower, ale i przyczepy mają silniki elektryczne, ale mimo ogromnego momentu obrotowego wynoszącego aż 111 Nm, nadal jest to „rower” w rozumieniu przepisów, czyli pojazd jednośladowy z przyczepą i elektrycznym silnikiem wspomagającym o mocy 250 W. Widzę tu jednak parę problemów.
Jeśli masz do przewiezienia 450 kg, to rower z dwiema przyczepami nie będzie twoim pierwszym wyborem
Przykro mi, ale elektryczny van zrobi to samo, tylko o wiele lepiej. Kierowca i ładunek będą pod dachem, osiągana prędkość będzie wyższa, a manewrowanie zdecydowanie łatwiejsze. Elektryczny van zajmie też mniej powierzchni, bo można ładować go wyżej niż na wysokość wzroku przeciętnego człowieka. Innymi słowy, Pelican Train wspaniale udowadnia, że rower, jak znakomitym wynalazkiem by nie był, nie nadaje się do każdego zastosowania.
Jestem zafascynowany tymi próbami wyważania otwartych drzwi
Małe samochody dostawcze napędzane prądem typu Nissan e-NV200 są optymalnym rozwiązaniem do dostarczania towarów w mieście. Wszelkie rowerowe stonogi, jak ten Pelican czy niderlandzkie megarowery towarowe przegrywają pod każdym względem ze zwykłym elektrycznym vanem. Ich jedyna zaleta polega na tym, że są rowerami, więc można na nich jeździć bez prawa jazdy, bez rejestracji i bez OC. Ale to zapewne nieprzesadnie przekonuje właścicieli firm zajmujących się dowozem czy drobnych przedsiębiorców potrzebujących auta dostawczego.
Nie chciałbym się załadować w ciasną uliczkę takim zapakowanym pociągiem rowerowym
450 kg na dwóch przyczepach, a ja w przeszywającym zimnie muszę rozpinać zestaw, żeby go wypchnąć do tyłu, podczas gdy kierowca elektrycznego vana po prostu cofa i wyjeżdża, jadąc dalej. W dodatku całe cargo mam podzielone na trzy skrzynie i muszę dokładnie wiedzieć gdzie co jest, podczas gdy z dostawczego elektrovana mogę po prostu zdjąć paletę paleciakiem. Przypomina mi to absurdalne wynalazki z przełomu wieków, typu pojazdy kroczące czy wieszaki na psa z boku auta. No ale jest to startup, w opisie ma coś z rowerami, więc pewnie chodzi im o zebranie funduszy, a potem zwinięcie tego z braku zainteresowania. Na razie Pelican Train chce zachęcić odbiorców niskimi cenami leasingu: w wynajmie krótkoterminowym to 15 euro za dzień, w długoterminowym 45 euro za miesiąc. Znalazłem nawet zdjęcie tłumu klientów:
Jak powiedział mój redakcyjny kolega, czekamy na moment, w którym ktoś zrobi rower z 8 przyczepami osobowymi i powie, że to najlepsze zastępstwo dla pociągu. Pozwólmy może, żeby rowery robiły to, co robią najlepiej, a zadania, w których lepiej sprawdzają się samochody, pozostawmy samochodom.
Albo nie!
Takimi rowerami obowiązkowo powinni jeździć wszyscy zwolennicy strefy czystego transportu w dowolnym polskim mieście, przez cały rok, z obiema przyczepami załadowanymi po korek książkami Jana Gehla.
Czytaj również: