Znalazł jeden prosty trik, dzięki któremu auto za 1 tys. zł teraz jest warte 25 tys. zł. [Zobacz jak]
Tytuł jest oczywiście bezczelnym clickbaitem, ale sam mi się on nasuwa, kiedy widzę takie cudowne, nagłe przyrosty wartości jak w przypadku pewnego Renault 20 pochodzącego z Pruszkowa.
Cena tego samego samochodu rosnąca w przeciągu 3 tygodni o 2500 proc. nieodparcie przypomina mi opowieści z podejrzanych reklam o powiększaniu przyrodzenia albo odchudzaniu bez diety i ćwiczeń. Po prawdzie, by utrzymać konwencję nie powinienem zaczynać wpisu tak jak powyżej, tylko czymś w stylu „Problemy z wartością samochodu? Przeczytaj ten artykuł i dowiedz się jak w 3 tygodnie pomnożyć cenę swojego klasyka nawet 25-krotnie!”, a gdzieś obok powinna być grafika z wyborem rozmiaru nowej ceny. Odłóżmy jednak żarty na bok, bo sytuacja, którą opisuję byłaby śmieszna, gdyby nie była nagminna. A tak pozostaje tylko śmiech przez łzy.
Dobry początek.
Zacznijmy od początku. 12 stycznia na sprzedaż wystawiony został w Pruszkowie Renault 20. Flagowy model francuskiej marki, produkowany od 1975 do 1983 r. Wersja z turbodieslem. Sprzedający wycenił samochód na 1000 złotych. Nie miał wówczas ważnego przeglądu technicznego ani wykupionego OC, odebrany mógł być tylko na lawecie.
Wóz ponownie pojawił się na sprzedajemy.pl już 20 stycznia. Nowe fotografie zostały zrobione nawet bez stoczenia auta z lawety, opis również był lakoniczny. Za to cena po przejechaniu z Pruszkowa do Starachowic wzrosła 10-krotnie. Nikt nie był zainteresowany, któż by się spodziewał.
Le grande finale.
Przyszła więc pora na kolejne podejście. Czy sprzedający obniżył cenę lub naprawił mankamenty pojazdu, takie jak przerdzewiała maska? Nie do końca. Z ogłoszenia dowiadujemy się, że nowych jest kilka części eksploatacyjnych oraz hamulce. Czy to dzięki obecnemu właścicielowi, czy jeszcze temu z Pruszkowa, tego nie wiemy.
Sprzedający za to zadbał na pewno o wygląd auta, umył je i zrobił coś z przerdzewiałą maską. Myślicie, że zamontował i polakierował nową? Nie, chęci i zapału wystarczyło tylko by położyć element na aucie do zdjęć, oczywiście niepomalowany. Widać, że zrobione z sercem. Dobrze traktowane auto, widać zwłaszcza po zdjęciach robionych w deszczowy dzień bez maski.
Ile kosztuje dodanie 2 zdań do opisu dokupienie maski, umycie samochodu i być może zmiana rozrządu oraz filtrów powietrza i paliwa? 15 tys. złotych. Nie żartuję, teraz ten samochód wisi za 25 tys. zł. Ale w opisie pojawiły się słowa unikat i nie ma drugiego takiego, więc wszystko uzasadnione. To drugie stwierdzenie jest ciekawe, biorąc pod uwagę, że Renault 20 w wersjach TD i GTD powstało ponad 80 tys. sztuk.
Polska w dużych dawkach
Zawsze kiedy patrzę na cudowne wzrosty ceny klasyków mam ochotę się śmiać i płakać jednocześnie. Śmiać, bo wiem, że zazwyczaj handlarz który robi coś takiego myśli, że złapał Boga za nogi i zaraz przyjedzie ten legendarny głupi i bogaty selekcjoner i przepłaci 20-krotnie. To się nigdy nie dzieje. Tu zaczyna się element płaczu, bo przez to kolejny klasyk zgnije na placu u takiego rekina biznesu.
Rozumiem oczywiście kupowanie taniej by sprzedać drożej. Taka handlarska praca, czatować na ogłoszenia i kiedy jest cena być pierwszym na miejscu. Potem auto trochę odgruzować i sprzedać z zyskiem, mniejszym lub większym. Natomiast sytuacja jest diametralnie różna, kiedy handlarz (albo ktoś, kto bardzo chciałby być handlarzem, ale nie ma pojęcia co robi) kupuje tanio klasyka i wystawia go za cenę z kosmosu, a nie chce mu się go nawet umyć. Jak już kiwnie przy nim palcem, to jeszcze podwaja cenę. Tu nie zadziała argument, że na zachodzie jest drożej więc może sobie podnosić. Za 1000 euro można w Niemczech kupić egzemplarz w na oko lepszym stanie blacharskim.
To nie handel. To niszczenie popytu
Trzeba powiedzieć jasno – takie zachowanie to już nie handel. To patologia trawiąca polski rynek klasyków. Irracjonalne pompowanie cen w stylu pokazanym powyżej sprawia, że nie da się w Polsce kupić żadnego rzadszego niż Duży Fiat klasyka, bo zawsze uprzedzi cię jakiś handlarz – spekulant, który wystawi potem to samo auto za nierealną kwotę. Samochód zgnije, a ty odpuścisz sobie zakup i zaczniesz zbierać znaczki.
Pisaliśmy już o podobnych zjawiskach jakiś czas temu i jak widać problem się tylko pogłębia. Przykład Renault 20 to już Himalaje bezczelności, w sytuacji kiedy dostępne są wciąż archiwalne ogłoszenia. Wiem, że Stefan Kisielewski miał co innego na myśli gdy wypowiadał te słowa, ale i tak ten cytat wydaje mi się aż nadto adekwatny do aktualnego stanu polskiego rynku youngtimerów: