Producent samochodu mówi ci, że musi podnieść cenę? Nie słuchaj go, idzie mu świetnie
Na początku roku słyszeliśmy płacz producentów samochodów, którzy próbowali nas przekonać, że przez nowe regulacje będą dokładać do interesu i co najgorsze - zostaną zmuszeni do podniesienia cen. Kilka miesięcy później możemy zweryfikować te lamenty i okazuje się, że życie może być pełne niespodzianek, a łzy producentów nie są warte zainteresowania.

Przypomnijmy. Na początku roku zmieniły się limity CAFE, czyli dyrektywy o czystym powietrzu, która nakładała na producentów obowiązek zmniejszanie emisji całej gamy swoich modeli. Problem był tak poważny, że nawet Toyota, której gros sprzedaży stanowią hybrydy, miała problem, żeby zbliżyć się do limitów. Co działo się po ich przekroczeniu? Każdy gram ponad limit to 95 euro kar. Producenci od razu zapowiedzieli, że koszty przerzucą na klientów, że nie będzie się opłacało robić małych aut z niewielkimi silnikami. Widzieliśmy to w praktyce - Toyota pozbywała się z mniejszych samochodów wersji bez wsparcia hybrydy, część producentów z kolei zdecydowała się na obniżenie cen samochodów elektrycznych, które radykalnie zmniejszają emisję. Jednak wszyscy zgodnie podkreślali, że normy są nieżyciowe i nie da się ich spełnić. Błagali o zmianę i się jej doczekali.
W trakcie roku poluzowano normy CAFE, dla których emisja miała liczyć się jako średnia z trzech lat, więc producenci zyskali oddech, ale oczywiście nie poskutkowało to zmniejszeniem cen, bo przecież skoro raz się podniosło, to grzech je obniżać. Klienci wytrzymają. Mamy już pierwsze dane za połowę tego roku i wiemy, że chyba wszyscy byliśmy zakładnikami miliarderów, którzy chcą mieć więcej pieniędzy.
Producenci radzą sobie z normami emisji spalin. Wy za to płacicie
Międzynarodowa Rada ds. Transportu zebrała dane dotyczące sprzedaży w 2025 r. i emisji, którą zestawiła za celami CAFE (każdy producent ma własny cel emisji, bazujący na rodzaju sprzedawanych aut i pojemności ich silników). Tak wygląda aktualny poziom emisji i zbliżenie do celu założonego przez Unię Europejską:

BMW radzi sobie wyśmienicie, jest w zasadzie u celu i nie musi za bardzo nic robić. Hyundai, Kia też radzą sobie nieźle. Zapewne zastanawiają was dwie pozycje: Mercedes-Volvo-Polestar oraz Tesla-Stellantis-Toyota. Spieszę z wyjaśnieniem. Przepisy są tak skonstruowane, że producenci mogą dzielić się swoją emisją, dzięki czemu łatwiej im spełnić normę. Oczywiście producenci tradycyjnych aut płacą producentom pojazdów elektrycznych i dla takiej Tesli jest to jedno z większych źródeł przychodu. Wyobraźcie sobie jak duża musi być emisja Stellantis i Toyoty, że nawet świetnie sprzedająca się Tesla nie ma szans tego zrównoważyć. W zasadzie większość producentów będzie w stanie spełnić normy CAFE bez konieczności zapłaty kar, a jeżeli te kary będą, to ich wysokość będzie skromna.
Najgorzej radzi sobie Nissan i jest mi go wręcz szkoda. Ta marka nie ma dobrej passy i coraz głośniej mówi się o tym, że albo ktoś ją wykupi, albo zostanie spisana na straty. Czego jeszcze dowiadujemy się z raportu?

Norwegia i Dania to kraje, gdzie rejestruje się najwięcej nowych samochodów elektrycznych, reszta mocno odstaje, ale najzabawniejszy jest kolejny wykres.

Hybrydy plug-in wcale nie są dużo tańsze w eksploatacji, a samochody elektryczne wcale nie zapewniają niższych kosztów przejechania 100 km. I to jest zabawne, bo tyle się o tym mówi, a później okazuje się, że różnica na 100 km to zaledwie 1,2 euro, czyli tyle co nic. I tak to się kręci. Może dłużej uzupełniają zasięg, ale za to niezbyt tanio.
Więcej o samochodach przeczytacie w: