Macham Jeepowi Wranglerowi 4xe chusteczką na pożegnanie. Ostatni taki test
Jeep Wrangler odjeżdża z europejskiego rynku. Nigdy nie będzie już takich terenówek. Nigdy nie będzie już tak szalonej hybrydy. Sprawdziłem, czy jest za czym płakać.

Najpierw pomachałem do blondynki w żółtym Wranglerze. Musiała widzieć mnie z daleka, ale nie odmachała. No trudno - uznałem, że może źle zrozumiała moje intencje. Ale gdy później pozdrowiłem też mężczyznę w grafitowym egzemplarzu i gościa w czarnym i też nie spotkałem się z reakcją, pomyślałem, że ta tradycja może już umarła.
Kierowcy Jeepów kiedyś pozdrawiali się na drodze
Bardzo lubię ten zwyczaj. Dziś przetrwał jeszcze czasami wśród niektórych właścicieli Subaru, a także Mazd MX-5. Kiedyś machali do siebie Alfiarze (żarty o spotkaniu w serwisie czas start) i posiadacze Land Roverów.
Oczywiście, pozdrawianie się „jeepiarzy” nie dotyczy właścicieli Avengerów, Compassów czy nawet większości Grand Cherokee. Im bardziej terenowy egzemplarz i model, tym większa szansa, że ktoś wie, o co chodzi. Wrangler sugerował mi szanse na sukces. Tym razem się nie udało. Czy to śmierć miłej tradycji?
A może oni wiedzieli?

Wiedzieli, jakim Wranglerem jadę. Poruszałem się bowiem egzemplarzem w odmianie hybrydowej plug-in. Czy z zewnątrz takie auto różni się od pozostałych, spalinowych odmian? Nie za bardzo. Ma oznaczenie „4xe”, no i klapkę, pod którą podłącza się kabel. Tak poważnie, wątpię, by ktoś to zauważył.
Ale hybrydowy Wrangler nie cieszy się poważaniem miłośników offroadu. Gdy napisałem znajomemu, który „siedzi w temacie”, że odebrałem hybrydę - odpisał, żebym lepiej nie próbował jej topić, bo to się źle kończy. Tak pisze się na forach i grupach właścicieli Wranglerów. Niby naturalną reakcją jest odpowiedź „ale po co topić auto?!”, ale przecież skoro mówimy o Jeepie, powinien być przygotowany również i na takie sytuacje. Jeśli pytasz, po co topić samochód, uciekaj czytać o Kii albo Renault.

Czy Jeep Wrangler 4xe jest mniej „jeepowy” od pozostałych?
Na to wychodzi - mamy terenówkę, której nie można porządnie zamoczyć w błocie ani pokonać nią przeszkody wodnej. Nawet jeśli ktoś wcale nie ma zamiaru tego robić, klientom na Wranglera sama świadomość, że mogą, robi różnicę. Samochód ma być w stanie przetrwać apokalipsę. Ten być może nie da rady, jeśli zesłaną akurat plagą będzie potop.

Ale oprócz tego, poziom „jeepowości” jest bardzo wysoki. Wrangler nie jest samochodem dla każdego i warto, by ktoś, kto dotychczas widział go tylko na zdjęciach, o tym wiedział. Mimo pewnego ograniczenia zdolności terenowych, nie ma nic wspólnego z przyjaznym do codziennego użytku SUV-em. Do środka trzeba się wdrapać, a potem trzasnąć drzwiami. Jakość plastików? Kto spodziewa się pałacu, jak w klasie G, ten musi dotknąć trawy, czyli zejść na ziemię. Środek wygląda jak dość losowy zestaw wielkich przełączników, które da się obsługiwać w rękawicach, ubogacony o ekran z designem menu rodem sprzed 15 lat.

Sygnały systemów asystujących są potwornie głośne i zazwyczaj emitowane nie w porę. W środku wcale nie ma dużo miejsca - z tyłu jest wręcz ciasno, a z przodu kierowca czuje się wciśnięty w drzwi. Dzięki temu może za to świetnie wyczuwać, gdzie auto się kończy, gdy balansuje nad przepaścią albo nie chce wjechać w gałęzie. Oprócz tego: amerykański standard. Fotele są obszerne, głośniki bardzo dobre, a wszelkie ikony - ogromne i czytelne.
Pamiętajcie, że Jeep Wrangler kpi z SUV-ów

Chcesz szybko jeździć po zakrętach? Powodzenia. Trafienie w asfalt przy dynamicznej jeździe wcale nie jest oczywiste, wóz się przechyla, nurkuje przy hamowaniu i podczas wszelkich gwałtownych manewrów boleśnie przypomina kierowcy, że nie po to powstał.
Jednocześnie, wspomniana wersja hybrydowa jest potwornie szybka. Zbyt szybka. Przerażająco szybka. Moc systemowa zestawu, na który składa się benzynowe 2.0 turbo (tak, tylko cztery cylindry w aucie amerykańskim…) i silnik elektryczny to 381 KM. Moment obrotowy wynosi 637 Nm. Efekt? Od zera do setki ten kiosk na kołach rozpędza się w 6,4 s. Zza kierownicy - czyli z pierwszego piętra - wszystko wydaje się dziać w tempie niewiarygodnym. Auto unosi dziób, ryczy (dźwięk 2.0 wkręcanego na obroty nie należy do przyjemnych), a za chwilę trzeba hamować, bo jeśli macie przed sobą łuk, zapewne jedziecie za szybko. Hamowanie też trwa, bo Jeep waży aż 2400 kg (o ponad 300 kg więcej niż we wcześniejszej wersji z samym 2.0 turbo), co czuć.

Czy hybryda to dobre źródło napędu do Wranglera?
Dopóki wóz jest naładowany, spala w mieście ok. 8-9 litrów benzyny na 100 km. Gdy energia w akumulatorze się wyczerpie (17,5 kWh, starcza na ok. 30 km w trybie elektrycznym), spalane rośnie do kilkunastu litrów na setkę. W trasie przy 120 km/h jest jeszcze nieźle (ok. 11 litrów), ale jazda z maksymalną dozwoloną na autostradzie szybkością oznacza już wynik bliższy 14 litrom. Huk opływającego auto huraganu: w pakiecie.

Hybryda czasami szarpie albo długo się zastanawia, co zrobić. Mimo wszystko, jeździ się nią przyjemnie. Wóz płynnie rusza (zawsze, ze względu na konstrukcję układu, robi to z użyciem silnika elektrycznego), można poruszać się przez jakiś czas w ciszy, no i osiągi robią wrażenie (dokładniej: wrażenie pontonu z silnikiem odrzutowym). Nawet jeśli wcale nie ma się ochoty z nich korzystać. To szalony zestaw.
Po jakimś czasie Wranglera można naprawdę polubić

Oczywiście, ma masę wad. Wcale nie jest praktyczny, jazda nim po mieście przypomina strzelanie z armaty do muchy, a w trasie robi się… jeszcze gorzej. Na wybojach nie jest wygodny, tylko informuje dokładnie kierowcę i pasażerów o każdym z nich, a potem przeżywa wszystko raz jeszcze, długo się bujając. Na deszczu się ślizga. Omijanie przeszkód przypomina walkę o życie. Na dłuższą metę męczy.
Ale we Wranglerze można się zakochać. Nie ma na rynku drugiego takiego wozu. Gdy pogoda sprzyja, można zdjąć dach, drzwi i położyć przednią szybę (tyle że trzeba mieć gdzie zostawić to całe żelastwo) i poruszać się po drogach czymś, co wygląda jak rama na kołach. Do tego głośno puszczone, ulubione piosenki (doceniam, że wielki głośnik zamontowano na rurze, która po zdjęciu dachu staje się sufitem) i dzika przyjemność gwarantowana. Uwaga: „power top” jest seryjny w droższej wersji Rubicon, w tańszej Saharze mamy nieruchomy dach. Czyli mniej szumu w trasie.

Siermiężny charakter też da się polubić. W dodaktu inni kierowcy boją się wielkiego Jeepa i chętnie wpuszczają nas tam, gdzie chcemy wjechać.
Poza tym - kolega od Jeepów ostrzegał przed topieniem tego wozu, ale w kwestii pozostałych parametrów terenowych, hybryda nie wypada gorzej od odmian czysto spalinowych. Kąty natarcia, zejścia czy rampowy, prześwit (253 mm), rozwiązanie napędów, opony (MT „na pierwszy montaż”) i systemy wspomagające są takie same, jak we Wranglerach, które mocniej cenią fani marki. Trudno na rynku o równie dzielny w terenie samochód. Szkoda tylko, że uciągnie mniej niż benzyniak (niecałe 1600 kg - naprawdę mało, wynik niczym w kompaktowych SUV-ach).

Jest jeszcze jedna sprawa
Gdy jeździłem Wranglerem 4xe, wóz był dostępny do zamawiania. Do wyboru klienci mieli wersję benzynową 2.0 turbo 272 KM lub omawianą hybrydę.
Teraz, dosłownie kilka dni temu, świat motoryzacyjny obiegła wiadomość o rynkowej śmierci Wranglera w Europie, w tym w Polsce. „Chodzi między innymi o dyrektywę CAFE (Clean Air for Europe), która od 1 stycznia 2025 wprowadziła bardziej surowe limity wynoszące 93,6 g CO2/km. Za każdy dodatkowy wyemitowany gram producentom grozi kara w wysokości 95 euro netto, co było jednym z powodów, przez które Jeep zdecydował się na wycofanie Wranglera z oferty” - pisaliśmy. Nawet obecność wersji hybrydowej nie pomogła.

Wranglera nie da się więc już zamówić, zostały tylko egzemplarze z placu. Obecnie, czyli w połowie września 2025 roku, wybór jeszcze jest: można przebierać między 74 wozami. Za hybrydę trzeba dać ok. 350-375 tysięcy złotych.
Czy warto? Jeśli ktoś nie oczekuje ugłaskanego SUV-a i ma świadomość tego, na co się porywa, zdecydowanie tak. Nawet w wersji hybrydowej, Wrangler to prawdziwy Jeep, w dodatku bardzo szybki. Szkoda, że odchodzi, a jeśli następca w ogóle się zjawi, będzie elektryczny. Zwyczaj pozdrawiania się kierowców Jeepów na drodze wkrótce zupełnie zaniknie.
