REKLAMA

Ferrari F430 musi być strasznie rozczarowujące. Nadaje się do oddania za darmo

Radek Kotarski „zaharowywał się dla niego na śmierć”, ale chce się pozbyć swojego Ferrari F430 już po miesiącu od zakupu. Co jest z nim nie tak? (Ferrari, nie Radkiem).

Radek Kotarski Ferrari
REKLAMA
REKLAMA

Youtuber (nie mylić z influencerem), w końcu zrealizował cel ze szczytu listy swoich celów i kupił sobie samochód marzeń. Kiedyś marzył o tym, by uczyć ludzi, później by zostać Bogusławem Wołoszańskim, a w którymś momencie nawet chciał poprowadzić Top Gear.

Jednak, gdy zgodnie z radami jakiegoś wybitnego coacha, miał stworzyć sobie listę celów prawie nie do osiągnięcia, nie wpisał na nią żadnego z powyższych. A pewnie wygryzienie Chrisa Harrisa można by za taki uznać. Na szczycie postawił zaledwie zakup Ferrari F430, które, jak sam określił, wygląda jak „skrzyżowanie Księżnej Diany i Duy Lipy”.

W materiale wideo opowiadającym tę historię przyznał, że „lata temu niemal zaharował się na śmierć aby kupić sobie ten samochód”. Musiał „zapracować na każdy zawór w silniku, zacisk hamulcowy, czy rurę wydechową i nie było to łatwe”.

I gdy w końcu spełnił swoje marzenie o Ferrari F430, nie chce go już mieć

Przyznał, że ten samochód kojarzy mu się głównie z „zaharowywaniem się na śmierć” i mimo, że stał się jego właścicielem zaledwie miesiąc temu, już chce się go pozbyć. I to wcale nie dlatego, że kupił jakiś wybrakowany egzemplarz. To auto z limitowanej serii, z niewielkim przebiegiem i w kolekcjonerskim stanie.

Co jest więc z nim nie tak?

Radek w swoim materiale wspomina tylko o wysiadaniu z gracją żyrafy na lodowisku, ale przekopaliśmy różne testy i wygląda na to, że w przypadku tego auta można narzekać jeszcze tylko na wysokie koszty serwisu, ograniczoną funkcjonalność na co dzień i wysokie zużycie paliwa. To w sumie wady praktycznie każdego, drogiego auta sportowego. Niektórzy wspominają jeszcze o przełącznikach z Fiata, a to już atrakcja, której nie spotyka się w każdej drogiej furze. Nie bardzo jest więc się czym rozczarować.

Dziś do listy wad można by ewentualnie dopisać jeszcze uszczerbek na wizerunku, bo powożenie takim krzykliwym wozem, z plującym CO2 V8, może nie wszędzie być odbierane pozytywnie. Szczególnie dla kogoś, kto współpracuje ze stawiającymi na ekologiczny wizerunek markami takimi jak Mercedes-Benz, Żywiec, czy Bank Millenium. Lepiej pozbyć się takiego marzenia, nawet, jeśli spełniło się je dopiero miesiąc temu.

REKLAMA

Żeby była jasność – z przyjemnością słucham Kotarskiego w Polimatach, przeczytałem jego „Włam się do mózgu”, a ostatnio świetnie przedstawiał nową Klasę S. Czekam na kolejną serię Polimatów i winszuję marki osobistej oraz biznesowego sukcesu. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że z tym Ferrari to tak trochę ściema. Jasne, pomysłowi oddania go na aukcję WOŚP można przyklasnąć – pół miliona złotych trafi na szczytny cel. Ale aukcje WOŚP zaczynają się w grudniu, natomiast kampania promocyjna nowej książki Radka trwa już dziś.

I coś czuję, że cała ta akcja z Ferrari, to tylko jej element, uwzględniony w kosztach należącego do jego właściciela, nieźle zarabiającego wydawnictwa Altenberg. Byli u nas tacy, co pomagali w mniej krzykliwy sposób, niezwiązany z żadną kampanią promocyjną. Bo czy pomaganie musi się opłacać?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA