Szukałem różnic w nowym Oplu Mokka, przechodnie się na mnie patrzyli. Nie musisz jeść kapusty
Opel Mokka przeszedł lifting. Być może nie jest to najgorętsza informacja ostatnich miesięcy w świecie motoryzacji - co nie znaczy, że odświeżonego auta nazywającego się, jak kawa, nie warto poznać.

To była rewolucja. Gdy Opel zaprezentował nową - czyli obecnie po prostu „aktualną” Mokkę, wielu było przyjemnie zaskoczonych. O ile poprzednia generacja tego wozu była równie ekscytująca, co czekanie na wizytę u dentysty, o tyle druga zaczęła wyglądać po prostu nieźle. Przód utrzymany w nowym, oplowskim stylu (dziś znanym także z innych modeli), zgrabna i zwarta, niższa niż wcześniej sylwetka, a także interesująca gama kolorów - to tylko niektóre z cech, jakimi Mokka przekonywała klientów.
To było w roku 2020
Tak, mnie też się wydaje, że 2020 rok był dwa lata temu - brutalna prawda jest taka, że od premiery Mokki B minęło już jednak pół dekady. To sprawia, że Opel musi już ten model odświeżyć. „Musi”, bo tego wymagają rynkowe prawidła. Ale, jednocześnie, zadanie nie jest łatwe. W końcu opisywany crossover segmentu B nadal wygląda bardzo dobrze i świeżo. Lepiej niczego nie popsuć.
Właśnie jeździłem Mokką po liftingu

To właśnie taki samochód widzicie na zdjęciach - ale domyślam się, że możecie być nieco zaskoczeni. Zmian nie widać ani na pierwszy, ani na trzeci rzut oka. Mokka prezentuje się właściwie tak, jak wcześniej. OK - ten egzemplarz różni się kolorem, bo takiego wcześniej nie było. Nazywa się „Zielony Tropikal”, kosztuje 2400 zł i zwraca na siebie uwagę. Przechodnie mijani w podwarszawskich miejscowościach, w których odbywały się jazdy testowe, odprowadzali mnie wzrokiem. Linię Mokki raczej już znają, więc w tym wypadku chodziło o kolor.

Poza tym, teraz zamiast białego, bez dopłaty Opel oferuje kolor niebieski. To świetna decyzja - im więcej ciekawych (albo „mniej nudnych”) lakierów w cenie, tym większa szansa na to, że po drogach będą jeździć Mokki wyglądające dobrze i zachęcające do siebie wyglądem.
Uporządkujmy to, co się zmieniło w Oplu Mokka po liftingu

Główne zmiany z zewnątrz to:
-nowe logo Opla na grillu
-inny zderzak i sam grill
-zmieniona grafika LED-ów w reflektorach
-od maski aż do słupka C pod dachem, nad szybami biegnie czarna linia - w każdej wersji
-pozbycie się elementów chromowanych z nadwozia
Efekt nie jest - jak wspominałem - spektakularnie różny od tego, co było wcześniej. Ale Mokka pozostała miłym dla oka autem. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś kupi ją oczami. W najnowszej historii nie było zbyt wielu takich Opli (ale Insignia to w momencie debiutu robiła wrażenie…).

Co zmieniło się w środku? Przede wszystkim pozbyto się kilku fizycznych przycisków, a więcej niż wcześniej funkcji jest sterowanych z ekranu. Czy to dobrze? Generalnie nie popieram usuwania przełączników niemal w żadnym wypadku i uważam, że im mniej rzeczy robi się z poziomu wyświetlacza, tym lepiej. Ale w Mokce najważniejsze zostało w formie pokręteł i przełączników. Mowa o klimatyzacji. Dotykową obsługę innych funkcji da się przeboleć.
Poza tym, pojawiła się kierownica ze spłaszczonym dołem (wygodna), materiały użyte do wykończenia foteli są nieco inne (jest w porządku), a przełącznik trybów jazdy i hamulca postojowego wygląda tak, jak w innych, nowych Oplach.

Nowa Mokka jeździ tak samo, jak poprzednia
Czyli poprawnie. Jechałem spalinową wersją 1.2 turbo (z łańcuchem rozrządu) o mocy 130 KM, z automatyczną skrzynią biegów i z napędem na przód (zresztą napędu na cztery koła tu nie ma). To układ bez hybrydy. Jeśli ktoś chce pokonywać krótkie dystanse bez włączania silnika spalinowego, może postawić na wersję mild hybrid o mocy aż 145 KM. Z kolei wersja 1.2T z ręczną skrzynią jest także całkowicie spalinowa i ma 136 KM.

Mokka jest wystarczająco żwawa (setka w 9 sekund), a skrzynia działa płynnie. Do uszu dobiega nieprzesadnie przyjemny dźwięk silnika, ale za to wyciszenie od szumu opływającego powietrza w trasie jest - jak na tę klasę - dobre. Prowadzenie? Bez emocji, ale stabilne. Komfort też zadowoli większość użytkowników. Poszukujących latających dywanów koncern Stellantis zaprasza do Citroena. Niestety, przy wsiadaniu wciąż doskwiera szeroki próg, a kokpit ma do bólu proste linie, co nie robi szczególnie dobrego wrażenia.
Taki Opel Mokka kosztuje od 109 990 zł

„Taki”, czyli spalinowy (136 KM, ręczna skrzynia), bo ceny 156-konnego elektryka zaczynają się od 158 900 zł. Po odliczeniu dopłat robi się całkiem tanio.
130-konna Mokka z automatem kosztuje od 117 900 zł, a 145-konna hybryda: od 122 900 zł. Wersja widoczna na zdjęciach to wydatek ok. 130 tysięcy. Nie jest, jak na te czasy, szczególnie drogo.

Podsumowując - Opel nie zmienił za wiele, co oznacza, że nie popsuł jednego ze swoich bardziej urodziwych modeli. Mokka nie czaruje charakterem i nie jest propozycją dla fanów motoryzacji. Ale w kategorii „crossover za nienajgorsze pieniądze” pozostaje silna i udowadnia, że nie trzeba jeść ani rumuńskiej mamałygi, ani kapusty po pekińsku. A to jest chyba wurst... ale we francuskim sosie.