Jest chytry sposób na powrót płatnych autostrad. Trzeba umieścić tam to sprytne urządzenie z A4
Odcinkowy pomiar prędkości na autostradzie A4 w pierwszym miesiącu użytkowania sprawił, że wykryto 100,5 tys. naruszeń ograniczenia prędkości. Ależ to chytre.
Dziennik.pl zapytał Monikę Niżnik z GITD o skuteczność najnowszego odcinkowego pomiaru prędkości, a ona im odpowiedziała. Kierowcy raczej nie chcieli tego przeczytać, że aż dla ponad 100 tys. z nich autostrada przestała być darmowa.
Urządzenia służące do prowadzenia odcinkowego pomiaru prędkości zostały zainstalowane na autostradzie A4 między Kostomłotami a Kątami Wrocławskimi. Zupełnym przypadkiem na odcinku, na którym obowiązuje ograniczenie prędkości do 110 km/h dla samochodów osobowych i 80 km/h dla samochodów ciężarowych. Monitorowany odcinek ma 8,1 km długości, a urządzenia włączono 21 lipca tego roku.
Autostrada darmowa a płatna
Tak jak kielich może być złoty a skromny, tak autostrada może być darmowa, a jednak płatna. Przynajmniej dla 100 tys. kierowców w ciągu jednego miesiąca.
Według GITD w pierwszym miesiącu użytkowania stwierdzono 100,5 tys. naruszeń prędkości. Szybkie działanie z wykorzystaniem najwyższych mocy obliczeniowych przynosi ciekawy rezultat. Wychodzi, że w ciągu doby rejestruje się średnio 3,1 tys. wykroczeń, tak wyliczyło GITD. Czyli 129 kierowców wpada każdej łapanko godziny.
Wygląda to na całkiem sporą liczbę, ale zestawmy ją z jeszcze inną. Z węzła Kęty Wrocławskie korzysta średnio w ciągu doby 69 tys. pojazdów. Jeśli tylko nieco ponad 3 tys. z nich łamie ograniczenie prędkości na tym odcinku, to znaczy, że robi to około 4,5 proc. przejeżdżających tamtędy kierowców. Dużo, mało? Odpowiedź brzmi, potencjalnie nawet pół miliarda złotych.
A ile zapłacili kierowcy?
GITD nie podaje, na jaką łączną kwotę wystawiono mandaty. Podejrzewam, że nie wszyscy kierowcy doczekali się już smutnej korespondencji. 100 tys. zarejestrowanych naruszeń nie oznacza, że tyle samo kierowców już zapłaciło. O ile dobrze pamiętam, GITD miało potężny problem z obrabianiem potężnej liczby zarejestrowanych wykroczeń, które do nich trafiały. Załóżmy, że się poprawiło i teraz są skuteczni, jak te nowe kamery rejestrujące ruch na więcej niż jednym pasie ruchu i rozpoznające rodzaj pojazdu.
Najniższy mandat za przekroczenie prędkości wynosi obecnie 50 zł, najwyższy zaś to 2500 zł, jeśli nie jest to recydywa. Osoba jadąca na tym przykrym odcinku z prędkością 140 km/h, czyli normalną autostradową, dostałaby 400 zł mandatu. 400 zł przemnożone przez 100 tys. kierowców daje 40 milionów złotych każdego miesiąca, to oznacza 480 milionów złotych rocznie. Pół miliarda złotych można zebrać, jeśli kierowcy łamią tamtejsze ograniczenie tylko o około 30 km/h. Niezła efektywność jak na jeden ośmiokilometrowy odcinek.
Spółka Stalexport, zarządzająca dużo dłuższym odcinkiem (60 km) autostrady A4, w 2022 roku zanotowała przychody w wysokości 413,9 mln zł. Proponuję, żeby dogadali się z rządem i postawili tam odcinkowy pomiar prędkości. Przychody by im wzrosły, nawet gdyby podzielili się pieniędzmi.
Bądźmy bezpieczni
Nie śmiem podpowiadać, ale ten chytry plan kontynuowałbym na wszystkich pozostałych płatnych odcinkach, tam, gdzie podpisaną umowę zamrożono w katakumbie tysiąc metrów pod powierzchnią. Zwolnijcie kierowców z opłat, a my obniżymy dozwolony limit prędkości i pozwolimy zainstalować tyle odcinkowych pomiarów prędkości, ile tylko chcecie. Dzięki temu autostrady teoretycznie będą bezpłatne, a płatne tylko dla tych, którzy sobie zasłużą, albo się zagapią. No i nie zapominajmy, że wzrośnie poziom bezpieczeństwa, a bezpieczeństwo, jak wiadomo, jest najważniejsze.
Czytaj dalej: