To dobry moment na niepopularne decyzje, które oczywiście niczego nie zmienią.
W tym momencie i tak niewiele osób myśli o nowym samochodzie, a po stopniowym luzowaniu restrykcji nowy samochód też pewnie nie będzie produktem pierwszej potrzeby. Kiedyś jednak przemysł motoryzacyjny choć częściowo się odrodzi. Jaki samochód kupisz wtedy? Serwis insideevs twierdzi, że będzie to pojazd elektryczny. Powód? Wykresy, które pokazują, jak znacząco oczyściło się powietrze, gdy po europejskich miastach zaczęło jeździć o wiele mniej konwencjonalnych sadzomiotów.
Widać wyraźnie: mniej aut to mniej zanieczyszczeń. Ale jakich dokładnie? Przecież zanieczyszczenia są różne. W tym przypadku chodzi o tlenki azotu, czyli jedyny (ale też i groźny) rodzaj zanieczyszczeń, za jaki niemal w 100% odpowiadają samochody. To niepodważalna prawda, mniej aut to mniej tlenków azotu. Ale są jeszcze pyły zawieszone (PM). Nasze niedawne doświadczenia z Polski pokazują, że nawet przy znikomym ruchu samochodowym potrafi występować gęsty smog. Zdaniem aktywistów zniknie on jedynie, gdy zwęzi się ulice. Nie pytajcie, bądźcie jak Tertulian: creo, quia absurdum.
W każdym razie mapy zanieczyszczeń i stężeń tlenków azotu mają sprawić, że potencjalni nabywcy nowych samochodów porzucą marzenia o aucie z tłokami ruszającymi się do góry i w dół, i wybiorą cichy, nowoczesny model elektryczny. Mogą mieć z tym problem, bo tanie auta elektryczne sprzedają się zbyt dobrze i nie dla wszystkich starcza. Czasem wręcz są nagle wycofywane z gamy. Ale to na pewno nikogo nie zniechęci i żądni elektrycznej przyszłości nabywcy będą pikietować salony żeby otrzymać wymarzone prądobolidy.
Żartuję, to może nie wystarczyć
Te przekonujące grafiki mogą nie być dostatecznym motywatorem dla klientów, zwłaszcza tych, którzy mieszkają z dala od miejsc tradycyjnie dotkniętych przekroczeniami norm tlenków azotu. Wiele osób może powiedzieć „e tam, moja chata z kraja” i nadal zdecydować się na przestarzały samochód benzynowy. Obawiam się tego zwłaszcza w zacofanej części Europy, składającej się z takich tenkrajów jak tenkraj Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria, ale też Litwa i Łotwa, a nawet Chorwacja. I w tym miejscu widzę znaczną rolę instytucji UE, które powinny wykorzystać ten moment zawieszenia rynku motoryzacyjnego, w jakim obecnie się znajdujemy. To jest ta chwila, w której trzeba powiedzieć: stop, dość tego. Nie ma żadnych więcej ruszających się tłoków, wtryskujących wtryskiwaczy i klepiących zaworów. Od teraz jeździcie na prąd. Jeśli mapy z porównaniem stężenia NO2 z autami i bez aut nie przekonują was, to może przekona was ścisły zakaz sprzedaży aut napędzanych czymś z ropy naftowej.
Co by to dało?
Na pewno w kwestii NO2 coś by pomogło, tyle że nie od razu. Przecież samochody benzynowe będą jeździć jeszcze wiele lat. Diesle pewnie umrą szybciej, ale też nie od razu. Znacznie więcej dałby zakaz jazdy samochodem, podobny do tego jaki jest obecnie, tyle że wprowadzony na stałe. Niestety, zapominamy, że świat nie kończy się na Europie. Amerykanie zamiast zaostrzyć normy, poluzowali je, a po pandemii amerykańscy klienci pewnie rzucą się na paliwożerne pickupy. Chiny – to jedyny kraj na świecie, gdzie elektryki sprzedają się w dużych liczbach (nie w dużym odsetku, bo duży odsetek z małej liczby to dalej mała liczba, dlatego Norwegia nie ma znaczenia), ale wciąż za małym. A mamy jeszcze ciężarówki, i one wszystkie są z dieslem, i nie bardzo mają w planie być elektryczne.
No to co trzeba zrobić?
Żeby przekonać klientów do aut elektrycznych – nic. Samochody elektryczne faktycznie mogłyby w dłuższej perspektywie rozwiązać problem tlenków azotu w miastach, gdyby stały się naprawdę powszechne. Bez zakazu jazdy autem spalinowym i bez ograniczenia dostępności nowych aut do tych na prąd ta zmiana zajmie jednak mnóstwo czasu. Nadal pozostanie nierozwiązana kwestia pyłów z opon i hamulców oraz unosu wtórnego, a za rogiem już czeka problem recyklingu akumulatorów i pozyskiwania rzadkich metali do produkcji nowych. Wiele wskazuje na to, że każda decyzja poza „nigdy więcej nie kupię samochodu” to nóż w brzuch dla środowiska naturalnego, i że motoryzacja nie idzie w zgodzie z ekologią w żadnej postaci, a „ekologiczny samochód” to contradictio in adiecto. Coś na kształt „parlamentarzystów radzieckich”. Problem w tym, że zbudowaliśmy już naszą cywilizację na łatwym, tanim transporcie i odebranie go oznacza jej upadek. No ale wszystko przecież musi się kiedyś skończyć. To ja idę szukać samochodów na „po pandemii”, choć w tym tempie rozwoju to mogę jej końca nie dożyć.