Sprawa może wydawać się błaha i wiele osób powie, że dotyczy tylko serwisów, ale to nieprawda, bo stanowiłaby zamach na portfele kierowców. Oto w nowych przepisach UE pojawiła się luka, która być może... pozwoli producentom zrezygnować z gniazda diagnostycznego w samochodach. Prowadzone są działania, by do tego nie dopuścić.
Gniazdo OBD to port, za pomocą którego nasz samochód komunikuje się z komputerem diagnostycznym. Ma je większość samochodów jeżdżących po Polsce. OBD oznacza On Board Diagnostics i jest to znormalizowany system umożliwiający odczytanie kodów błędów, który stał się w Polsce obowiązkowy od 2002 r. dla silników benzynowych i od 2003 r. dla diesli. Wydawałoby się, że gniazdo OBD jest rzeczą oczywistą i rozwiązaniem, które na stałe zagościło w samochodach. Pojawiły się wręcz proste, ręczne interfejsy OBD, które można połączyć z telefonem komórkowym za pomocą bluetootha i tym sposobem samodzielnie zdiagnozować błędy w elektronice sterującej pojazdu. Głównym zadaniem OBD jest sprawowanie pieczy nad właściwym składem spalin.
Dlaczego producenci chcieliby dokonać „zamachu” na OBD?
Teoretycznie działa ono na ich korzyść. W rzeczywistości wyłącza konieczność logowania się do zatwierdzonego przez producenta systemu. Użytkownik może zeskanować samochód zupełnie offline, bez żadnego dostępu do internetu, a to sprawia, że odbywa się to bez kontroli producenta.
Producenci samochodów są dość sprytni i złośliwi. Jeśli jakiś element nie zostanie wymuszony przepisami, po prostu go nie zamontują. Aż trudno uwierzyć, by Parlament Europejski przygotowując nowelizację rozporządzenia dotyczącego koniecznych informacji potrzebnych warsztatom niezależnym (nieautoryzowanym) do prowadzenia napraw samochodów, „zapomniał” ująć tam wtyczkę OBD jako jeden z elementów wyposażenia dodatkowego. Tak jednak się stało i nad warsztatami (a raczej nad ich klientami) zawisła groźba, że gniazdo OBD zniknie.
A to oznaczałoby koniec taniej diagnostyki. Producent auta zyskałby nad tym procesem pełną kontrolę.
I mógłby dyktować ceny. Chcesz zdiagnozować Renault? Proszę bardzo. 150 zł. Chcesz zdiagnozować Mercedesa z tym samym układem napędowym (np. Kangoo/Citan)? Żaden problem, jedyne 600 zł. Płaciłoby się za dostęp do systemu diagnostycznego online zatwierdzonego przez producenta dla danego modelu. Obecnie cenę diagnostyki ustala ten, kto jej dokonuje, a gdyby gniazda OBD zniknęły, cenę ustalałby ten, kto na daną diagnostykę „zezwala”, pobierając za to słoną opłatę. Na razie sprawa nie jest jeszcze przesądzona, ale wiele wskazuje na to, że obowiązek montażu gniazda OBD jednak powróci.
Niektórzy twierdzą jednak, że gniazdo OBD to zamach na producentów samochodów.
Skoro producent samochodu wytworzył dany wyrób, to może też zdecydować jak ten wyrób powinien być diagnozowany i obsługiwany. Nie należy montować żadnego gniazda OBD ani zmuszać nikogo do tego działania – argumentują przeciwnicy wtyczek – bo producent ma prawo oczekiwać, że obsługa jego pojazdów będzie odbywać się zgodnie z jego zaleceniami i procedurami.
Oczywiście nie zgadzam się z tym w najmniejszym stopniu.
Po sprzedaży samochód przechodzi na własność osoby lub firmy, która może zdecydować jak będzie go obsługiwać. Producent rozciąga nad nim przez jakiś czas ochronę gwarancyjną i może rzeczywiście oczekiwać konkretnego sposobu serwisowania (choć na skutek rozporządzenia GVO nie może już domagać się wizyt tylko w stacji autoryzowanej). Gdy skończy się gwarancja – samochód jest całkowitą własnością tego, kto go kupił i producent nie ma już nic do gadania. Jego oczekiwania są nieistotne. Znacznie ważniejsze są oczekiwania społeczeństwa co do tego, żeby samochody były w miarę łatwo naprawialne. Produkcja samochodów to dość istotna kwestia, która pociąga za sobą konkretną odpowiedzialność społeczną i mimo mojego negatywnego nastawienia do interwencji państwa w gospodarkę – to akurat musi być jakoś uregulowane.
Na stronie motofocus.pl można podpisać petycję o pozostawienie gniazda OBD jako wyposażenia obowiązkowego pojazdów.