Sprzedałem swoją Fiestę. Merkur XR4Ti się do mnie uśmiecha, ale nic z tego
Podobno powinienem kupić Merkura, bo to dobra fura. Egzemplarz modelu XR4Ti jest wystawiony na sprzedaż w Polsce. Co to za auto?
Wczoraj – zaledwie 48 godzin po napisaniu sprzedażowego postu na Facebooku – moja Fiesta ST odjechała do nowego właściciela. Obyło się bez kopania w oponę i narzekania w rodzaju „paaanie, tylko 35 tysięcy przebiegu? Na pewno kręcone!”. Kupujący był konkretny i dokładnie wiedział, czego szuka. Na pewno będzie zadowolony z samochodu.
Czy ja jestem zadowolony z tego, że sprzedałem? Mówi się, że człowiek cieszy się dwa razy: gdy kupuje auto i gdy się go pozbywa. U mnie radości nie ma. Jestem nawet trochę smutny. Trzeba jednak iść dalej, a pieniądze wolę wykorzystać na coś, co w ruch wprawi najwyżej trzęsienie ziemi.
Tak naprawdę nie potrzebuje auta
Pod moim domem prawie co tydzień stoi samochód testowy, a nawet jeśli akurat tak się nie dzieje, mogę po prostu wsiąść w tramwaj i gdzieś pojechać. Mam to szczęście, że mieszkam w dobrze skomunikowanym miejscu. Dlatego nie muszę mieć własnego wozu… co nie znaczy, że o takim nie myślałem.
Wcale nie musi być rozsądny. Na nic mi niskie spalanie, jeśli jeździłbym raz na kilka dni. Nic mi po wielkim bagażniku, bo niewiele bym w nim woził. Tak naprawdę mógłbym mieć coś typowo do zabawy i do wieczornego jeżdżenia bez celu. No, może czasem wyskoczyłbym jeszcze na weekend za miasto.
Koledzy o tym wiedzą i nie dają mi spokoju
Odkąd powiedziałem, że sprzedałem Forda, zasypują mnie ogłoszeniami gratów. Wciskano mi już zeswapowaną Hondę CRX, BMW E36 z zaspawanym dyfrem, a także Hondę Quintet (wiecie, jak wygląda?).
Jak na razie, daję radę i grzecznie odpowiadam „nie, dziękuję”, ewentualnie troskliwie dopytuje, czy pytający na pewno pozostaje w dobrym zdrowiu. W dzisiejszych czasach nic nie wiadomo.
Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że mnie nie kusi
Wczoraj, gdy jednym okiem oglądałem mecz, drugim zerkałem jednak na ogłoszenia. Zacząłem się zastanawiać, jaki samochód mógłbym mieć. Doszedłem do wniosku, że nie chciałbym kolejnego Forda. Wcale nie dlatego, że źle wspominam Fiestę. Po prostu świat jest pełen ciekawych marek samochodów i głupio byłoby ciągle kupować produkty jednej i tej samej… (red. Szary pędzi do mnie z zaciśniętymi pięściami).
Dlatego świetnym pomysłem mógłby być np. ten Merkur XR4Ti
To przecież wcale nie jest Ford! Może i wygląda jak Sierra, ale widzisz pan, co tu pisze? XR4Ti! A wiesz pan, co to znaczy? No właśnie, co?
Marka Merkur została powołana do życia w 1985 roku. Była efektem burzy mózgów w dziale marketingu amerykańskiego oddziału Forda. Tęgie głowy zauważyły, że klienci coraz chętniej zwracają się w stronę europejskich samochodów wyższej klasy. Być może dowiedzieli się też o planach Japończyków z Hondy, którzy rok później powołali do życia bardziej prestiżową markę Acura.
Ford postanowił dać z siebie mocne 30 proc…
…i po prostu sprzedawać niektóre z europejskich modeli Forda pod nową marką, w USA i w Kanadzie. Nazwano ją Merkur i sprzedawano w salonach firm Lincoln i Mercury. Mercury, Merkur… brzmi niebezpiecznie podobnie do siebie. Marketingowcy bronili swojej decyzji argumentując, że „Merkur” wymawia się po niemiecku, „Mer-koor”. Szkoda, że nie dodali do nazwy umlautu, jak w nazwach modnych wtedy zespołów pudel metalowych. Niemieckie korzenie podkreślano też, naklejając na auta znaczki z wygrawerowanym napisem „Ford Werke AG. Köln Germany”.
Do oferty trafiły dwa modele
Pierwszy to Scorpio, które nie było tak ciekawe. Drugi to Sierra, która na amerykańskim rynku – ze względu na protesty GMC – musiała przyjąć mało ekscytującą i trudną do wymówienia nazwę XR4Ti. Dostała obowiązkowe, amerykańskie zderzaki typu „5 mph bumper” i była oferowana tylko w jednej wersji nadwoziowej i silnikowej. Mowa o trzydrzwiowym hatchbacku i silniku, którego nie było w europejskiej Sierrze – czyli o benzynowym 2.3 Turbo. To czterocylindrowy motor o mocy… no właśnie, tutaj robi się interesująco.
Większość amerykańskich klientów zapewne wybierała wersję z trzybiegowym automatem. Takie XR4Ti miało wtedy 145 KM. W ofercie kryła się też wersja dla prawdziwych koneserów europejskich klimatów: czyli ze skrzynią ręczną! Jeśli ktoś potrafił samemu zmieniać biegi, zyskiwał najskuteczniejsze w Stanach Zjednoczonych zabezpieczenie antykradzieżowe, a także dodatkowe konie mechaniczne.
W tej wersji – dzięki zwiększonemu ciśnieniu doładowania – wóz rozwijał aż 175 KM, a 60 mil na godzinę osiągał zaledwie w 7 sekund. To niewiele gorsze parametry niż w przypadku już nie mojej Fiesty ST.
Marka Merkur wytrwała tylko do roku 1989
XR4Ti może i jeździło świetnie i było doceniane przez dziennikarzy, ale klienci nie pokochali Merkura. Po czterech latach marka została zamknięta.
Co zadecydowało o klęsce? Chodziło m.in. o nieatrakcyjne ceny. Scorpio było droższe od większego i wygodniejszego modelu Mercury Sable i doganiało cenowo Lincolna Town Cara – a wszystkie te wozy stały w jednym salonie, więc klient na bieżąco mógł porównać, co się bardziej opłaca.
Swoje trzy grosze dodała jeszcze znikoma możliwość personalizacji auta (jedna wersja nadwoziowa, jedna silnikowa i koniec), a na koniec Merkura dobiło prawo, które nakazywało, by wszystkie nowe auta sprzedawane w USA miały poduszkę powietrzną kierowcy. Nie opłacało się dostosowywać leciwych wozów do nowych wymogów. Auf Wiedersehen, Merkur! – powiedzieli z amerykańskim akcentem włodarze Forda i dopisali tę markę do listy swoich porażek, tuż obok Edsela.
Teraz Merkur XR4Ti jest na sprzedaż w Polsce
Wystawiono go na Facebooku, a właściciel pisze, że samochód co prawda ma za sobą długi postój i wymaga uwagi, ale „odpada, skręca, jeździ i hamuje”. Pocieszający jest brak korozji, podobnie jak oryginalny lakier na całym aucie z wyjątkiem maski. Cena to 27 500 zł.
Zakup Merkura to doskonały pomysł dla tych, którzy chcą jeździć szybkim, klasycznym Fordem, ale nie chcą wydawać milionów na Cosworthy. Spodoba się też tym, którzy uwielbiają poprawiać innych. Będą mieli dużo okazji, by z oburzeniem krzyczeć „JAKA SIERRA, TO NIE JEST SIERRA!”.
Czy Merkur XR4Ti to dobry samochód dla mnie?
Przez chwilę nawet mnie kusił, ale szybko stwierdziłem, że z gratami (i w ogóle ze starymi samochodami) mam tak, jak z dziećmi. Bardzo je lubię, ale póki co wolę oglądać je u kogoś, nie u siebie. Są fajne na godzinę, może dwie, ale niech ciężar opieki i dbania spadnie jednak na innych. Ale jak tak dalej pójdzie, to pewnie kiedyś zmienię zdanie. W końcu pracuję w Autoblogu. Prawie wszyscy mają tu dzieci. I graty.