Chciałem, by nowa Fiesta ST okazała się kiepska. Niestety, jest bardzo dobra
Testu następcy modelu, którym jeżdżę na co dzień, jednocześnie nie mogłem się doczekać i trochę się bałem. Po cichu liczyłem, że nowa Fiesta ST będzie gorsza od mojej. Poczułbym wtedy lekką satysfakcję, a później bardzo drogo wystawił swoją, pisząc w ogłoszeniu, że to „ostatnia prawdziwa”.
Uwielbiam swoją Fiestę ST. W tym roku skończy już trzy lata (kiedy to minęło?!), ale nie pokonałem nią zbyt wielu kilometrów. Dokładniej: zaledwie nieco ponad 20 tysięcy. To tyle, co nic. Ale ważne jest to, że każdy z tych kilometrów był bardzo przyjemny. Zdarzało mi się – i zdarza się nadal – po prostu wsiąść do swojego wozu i pojechać przed siebie, bez celu. Nawet gdy pod domem czeka jakaś droższa, szybsza testówka.
Ale daleko jej do ideału.
Zawodowo zajmuje się czepianiem i zwracaniem uwagi na wady różnych samochodów. W swoim Fordzie znalazłem ich całkiem sporo. Żadna nie jest dyskwalifikująca – bo wtedy kupiłbym coś innego. Ale irytujące się zdarzają.
Dlatego byłem wyjątkowo ciekawy nowej generacji Fiesty ST. O poprzedniej, czyli mojej, mówi się, że to najlepszy hot hatch swoich czasów. W każdej recenzji testujący podkreślają, jak wspaniale się prowadzi i ile radości z jazdy daje. Zgadzam się z tym. Ekipa, która projektowała następcę, miała trudne zadanie. Musiała nie zepsuć tego, co dobre. W dodatku nowa generacja to pierwsza Fiesta ST, która ma pod maską silnik trzycylindrowy. To też mogło zniszczyć dobre wrażenie.
Sporo pytań, a póki co żadnych odpowiedzi. Pora zaczynać. Zaparkowałem nową Fiestę obok swojej i zacząłem porównanie. Zaczęło się dobrze dla mnie.
Stara Fiesta wygląda lepiej.
To nie tylko moje zdanie: kilku znajomych od razu zauważyło to samo. Poprzednia generacja prezentuje się bardziej agresywnie. Od razu widać, że to ST. Nowa wygląda bardziej jak zwykła Fiesta. Po części to na pewno kwestia pięciodrzwiowego nadwozia (w poprzedniku dostępne albo w USA albo pod sam koniec sprzedaży w Europie. W nowej wersji można wybrać też trzydrzwiowe). Ale sama stylistyka też została wygładzona – zwłaszcza z tyłu.
No i ten kolor: zdecydowanie wolę niebieski z mojego egzemplarza od nowego „Performance Blue”. Gama kolorów aktualnej generacji jest nieco szersza, ale i… bardziej zachowawcza. Gdzie podział się rewelacyjny lakier „Electric Orange”? Zamiast niego Ford proponuje trzy typy szarości. Nuda!
Jeżeli już w nowym ST coś rzeczywiście wygląda lepiej, to są to felgi. Szkoda, że wystają poza rant ochronny opony na tyle, że rysują się na sam widok krawężnika. Wrażenie robią też przednie reflektory z diodami LED.
We wnętrzu: lepiej, ale…
Przestarzały rysunek kokpitu i przeciętnej jakości materiały: oto zarzut, który często pojawiał się pod adresem Fiesty siódmej generacji. Rzeczywiście: o ile w 2007 r, gdy ten model debiutował, takie wnętrze było całkiem „na czasie”, to obecnie mocno już kłuje w oczy.
Następca ma zupełnie inaczej narysowany, prostszy kokpit. Jest nieco lepiej wykonany i wygląda o wiele nowocześniej, ale… nie podoba mi się, że całość sprawia wrażenie, jakby ktoś zapomniał o wmontowaniu ekranu dotykowego. Inżynierowie chyba musieli ratować się w ostatniej chwili i na szybko „dokleili” wyświetlacz. Ani to spójne ani ładne.
Muszę jednak przyznać, że tutejszy system multimedialny jest bardzo dobry. W porównaniu z tym z mojego egzemplarza…. cóż, tak naprawdę żadnego porównania nie ma.
Poprawiono też zestaw wskaźników, na którym wreszcie można cyfrowo wyświetlić sobie prędkość (bo całe są cyfrowe). Humor kierowcy poprawia tam widoczny przez cały czas napis „Ford Performance”. Kierownica jest odrobinę grubsza. Idealnie według moich sugestii, których… nigdy nigdzie nie wygłosiłem.
Fotele za to nieco gorzej wyglądają, ale trzymają równie dobrze. Albo nawet lepiej. No i umieszczono je niżej. Nadal za wysoko, ale już nie aż tak, jak u mnie. Fotele zamontowane prawie jak w vanie to jedna z większych wad poprzedniego ST.
Do nowego modelu da się dokupić całą masę gadżetów.
Szklany dach, kamera cofania, czujnik martwego pola, system rozpoznawania znaków drogowych… Fiesta może być teraz wyposażone w takie elementy, których kilka lat temu nie było nawet w Mondeo. Czego najbardziej zazdroszczę? Podgrzewanej kierownicy, choć testowany egzemplarz akurat jej nie miał. Można ją jednak zamówić. „Ukradłbym” też wysuwane osłony brzegów drzwi, czyli system Door Edge Protector. Przydatne przy potwornie długich drzwiach mojej trzydrzwiówki.
Najchętniej zabrałbym jednak zestaw audio B&O i reflektory LED. Do tego pierwszego przekonałem się dopiero po kilku godzinach słuchania muzyki, ale muszę zauważyć, że jest o wiele lepszy od (i tak przyzwoitego) systemu Sony z mojego samochodu. Brak porządnych reflektorów (bo nie ma tam nawet ksenonów i to w opcji) to kolejna z większych wad poprzedniej Fiesty.
Z tyłu: ciasno. Ale co z tego?
Jeżeli ktoś planuje traktować Fiestę ST jako samochód rodzinny, musi mieć niezbyt rosłe i wyrozumiałe dzieci. Z tyłu jest po prostu ciasno. Mam wrażenie, że „zwykła” Fiesta jest pod tym względem lepsza, bo ma cieńsze oparcia foteli. Te z wersji ST zabierają przestrzeń na kolana i stopy. Za to miejsca nad głową nie brakuje, nawet mimo obecnego w testowanym egzemplarzu szklanego dachu. Bagażnik ma 295 litrów. To o 19 litrów więcej niż w poprzedniku.
Ale kogo obchodzi tu bagażnik? Pora pojeździć.
Najbardziej kontrowersyjny element nowej Fiesty ST, czyli półtoralitrowy, trzycylindrowy silnik, nie był już dla mnie zagadką. Kilka miesięcy temu poznałem ten motor podczas jazd nowym Focusem. Nie dało się nie zauważyć, że inżynierowie Forda zrobili kawał dobrej roboty. Oto jednostka cicha, kulturalna i taka, która nie wytwarza zbędnych wibracji. Jeżeli ktoś nie został uprzedzony, że to trzy cylindry, może tego nie zauważyć.
W Fieście osiąga 200 KM. To o 18 KM więcej niż w moim egzemplarzu. Moment obrotowy się nie zmienił i nadal wynosi 290 Nm, ale w nowej generacji jest dostępny wcześniej: już przy 1600 obrotów na minutę, podczas gdy poprzednią trzeba kręcić do 2500. Przyspieszenie do 100 km/h zajmuje trzycylindrowemu ST 6,5 s. To o 0,4 s szybciej niż w poprzedniku.
Jeśli chodzi o silnik, różnice nie są powalające.
W kwestii przyspieszenia, elastyczności i reakcji na gaz, jest lepiej. Ale nie ma przepaści. Wyobrażam sobie, że moja Fiesta jeździłaby tak samo, gdybym zdecydował się zrobić jej program na te 200 KM. Może tylko nie brzmiałaby równie ciekawie: trzeba przyznać, że trzy cylindry potrafią naprawdę miło, chrapliwie „pogadać”. Słychać to zwłaszcza z zewnątrz.
Dodatkowe 18 KM czuć podczas jazdy na mokrym asfalcie. Przednie koła trochę łatwiej tracą przyczepność, a kierownica ma delikatne tendencje do wyrywania się z dłoni kierowcy. W poprzedniku nie było tego właściwie wcale, tutaj jest lekko wyczuwalne. Jeszcze nie na tyle, by mieć prawo do narzekania.
Nie ma też praktycznie różnicy w spalaniu. Mimo odjęcia jednego cylindra i zmniejszenia pojemności, nowa Fiesta pali właściwie tyle samo. Mój wynik to 9 litrów podczas jazdy miejskiej. Tak naprawdę, nowy egzemplarz spalił mi o około pół litra więcej od mojego: ale to pewnie dlatego, że częściej korzystałem z jego osiągów. U mnie mocne przyspieszanie spod świateł już mi się przejadło.
Ale nowa Fiesta po prostu jeździ lepiej.
ST przedostatniej generacji to naprawdę rewelacyjna maszyna do sprawiania radości kierowcy. Ale nowa jest w tym jeszcze lepsza.
Poprzednia ma świetny, reaktywny układ kierowniczy. W nowej jest jeszcze lepszy, bo działa z większym oporem, bardziej naturalnie.
Poprzednia ma genialną, precyzyjną skrzynię biegów. Nowa: jeszcze lepszą, bo skrócono drogi prowadzenia drążka.
Poprzednia ma łatwe do wyczucia i skuteczne hamulce. Ale w nowej je poprawiono…
No i nowa jeszcze lepiej nadaje się do zabawy. Dzięki opcjonalnej szperze można mocniej przyspieszać na wyjściu z zakrętu i nie obawiać się nagłej podsterowności. A w środku zakrętu nadal da się nagle odejmować nogę z gazu i cieszyć się delikatnym uślizgiem tyłu. Choć gdy chcemy jechać „czysto”, nowa jest w szybkich łukach jeszcze bardziej stabilna i pewna.
Nie zauważyłem tylko większej różnicy w resorowaniu. Obie Fiesty są twarde. Ale to przecież hot hatch, a nie prezesowska limuzyna.
Kawał dobrej roboty. Poprawiono dokładnie to, co powinno być poprawione.
W dodatku nowa generacja nareszcie nie męczy kierowcy i pasażerów jednostajnym buczeniem w okolicach i powyżej 140 km/h. Nie cierpię tego w swoim egzemplarzu i trochę ze względu na to staram się raczej nie jeździć nim w trasy.
Podczas jazdy nowym ST wiedziałem, że konstruktorzy pokonali naprawdę dużo kilometrów poprzednikiem i dokładnie zanotowali, co da się jeszcze udoskonalić. Gdybym pracował w Fordzie, spisałbym dokładnie to samo. W dodatku trzycylindrowy silnik nic tu nie popsuł. Wręcz przeciwnie: pozwolił na uzyskanie rasowego brzmienia.
Czy teraz marzę o zamianie swojego egzemplarza na nowy?
Zanim do tego przejdę, pora na kilka słów na temat cen. To prawda, że nowa generacja zdrożała. Najtańsza wersja to teraz ta o nazwie ST2. Kosztuje 88 450 zł. Poprzednika można było kupić także w uboższej odmianie, która nazywała się po prostu ST. Cena bazowej, szybkiej Fiesty wynosiła wtedy około 75 tysięcy.
Obecnie dodano do gamy jeszcze lepiej wyposażoną Fiestę ST3. Kosztuje co najmniej 99 tysięcy, a po odrobinie klikania w konfiguratorze (pakiet Performance 1 ze szperą, audio B&O, ogrzewana kierownica, okno dachowe, reflektory Full LED, kamera cofania…), cena może osiągnąć nawet 115 tysięcy.
115 tysięcy za Fiestę: brzmi jak szaleństwo.
Poprzednio dało się za tyle wyjechać nawet Focusem ST. 115 tysięcy to rzeczywiście góra pieniędzy za hatchbacka segmentu B. Ale nowa generacja może być naprawdę świetnie wyposażona.
Gdybym miał skonfigurować sobie skromniejszy – ale już wystarczający – egzemplarz, wydałbym około 95 tysięcy: bez pakietu Performance, ale m.in. z audio B&O, ogrzewaniem kierownicy i reflektorami Full LED. Mój egzemplarz kosztował prawie 15 tysięcy mniej, ale nie ma tych wszystkich gadżetów. Poza tym, samochody drożeją. Niestety. Konkurencyjne Polo GTI kosztuje podobne pieniądze. I jest trochę mniej emocjonujące.
Wróćmy do tematu zamiany mojej Fiesty na nową…
Czy to zrobię? Nie. Byłbym zupełnie nierozsądny, gdybym sprzedał zadbany egzemplarz z małym przebiegiem i zamienił go na inną Fiestę. Lepszą, szybszą i nowocześniejszą… ale nadal na Fiestę. Te dwa samochody są mimo wszystko zbyt podobne, by upgrade do nowszej generacji miał sens.
Za to gdybym nie miał swojego wozu, pewnie zamiast spać klikałbym w konfiguratorze. W nowej Fieście ST można się zakochać.