REKLAMA

Mercedes GLB to mentalny następca Fiata Freemonta. Oto nasz test

Przez tydzień jeździłem tym dziwnym samochodem. Mercedes GLB to bez wątpienia minivan, ale po co przebrali go za SUV-a? Przecież tego już kiedyś próbowano. 

mercedes glb test
REKLAMA
REKLAMA

Pytanie jest retoryczne, odpowiedź znam doskonale: bo SUV-y się sprzedają, a minivany nie. Minivany są nudne, dla nudnych ludzi, a SUV od razu informuje wszystkich, że wiemy co jest modne, jesteśmy indywidualistami, liczy się dla nas styl, szyk i prestiż, a po dodaniu do tego gwiazdy na masce otrzymujemy samochód niemal idealny.

mercedes glb test

Co nijak nie zmienia faktu, że Mercedes GLB jest minivanem. I tu mamy zagwozdkę – przecież Mercedes ma już minivana w ofercie, czyli klasę B z oznaczeniem W247. GLB ma oznaczenie X247, co jednoznacznie wskazuje, że chodzi o podwyższony wariant klasy B. To po co są dwa osobne modele? Po to, że GLB jest od klasy B nie tylko znacznie większy, osiągając rozmiar GLC (różnią je 2 cm), ale też dostępny w odmianie siedmioosobowej, czego ani w B, ani w GLC nie przewidziano.

Dobrze, to nadal nie brzmi sensownie

Skoro w ofercie jest GLC i GLB, oba tej samej wielkości, a GLB może być siedmioosobowe, to kto o zdrowych zmysłach kupi GLC? Też się nad tym zastanawiam, czy przypadkiem Mercedes nie wbija sobie gola do własnej bramki, oferując model o większej praktyczności niż GLC w niemal takiej samej cenie. Ktoś może powiedzieć: ale GLC jest na klasie C, i ma bardziej prestiżowe proporcje, no i silnik wzdłuż a nie w poprzek – ale kogo to dziś obchodzi? GLB ma w środku niewiarygodnie dużo miejsca mimo krótszego niż GLC rozstawu osi, a do tego to miejsce można jeszcze na wiele sposobów aranżować. Jeśli planowałeś/aś zakup GLC w najbliższym czasie, wstrzymaj się i czytaj dalej o GLB, bo może zaraz zmienisz zdanie. 

Nie testowałem wersji siedmioosobowej

Nie jest obecnie dostępna w parku prasowym. Red. Mikołaj już ją oglądał i dowiedział się, że wzrost, do którego można komfortowo usiąść w trzecim rzędzie, to 163 cm. Czyli jak to w kompaktowych autach siedmioosobowych, trzeci rząd jest na wszelki wypadek i dla dzieci – jeśli ktoś nie boi się ich sadzać tuż koło tylnej klapy, gdzie są najbardziej narażone na zgniecenie w razie stłuczki. Zamiast tego do testu otrzymałem GLB 250 4MATIC w odmianie 5-osobowej, co niestety okazało się najbardziej absurdalną wersją tego samochodu – ale o tym później. Na razie co nieco o wnętrzu.

Jest ono ogromne i niebywale wręcz wygodne. Wszystko zaprojektowano z dużym przemyśleniem, świetnie łącząc kształt SUV-a z kabiną minivana. Tylna kanapa przesuwa się w osi wzdłużnej samochodu, przy czym można osobno przesuwać jej prawą i lewą część. Jeśli chodzi o składanie oparcia, to dzieli się ono aż na trzy osobne części w proporcji 2:1:2. Z początku po otwarciu bagażnika byłem oburzony, bo złożyłem sobie kanapę i okazało się, że między podłogą a górną powierzchnią złożonego oparcia powstał ogromny próg, ale za chwilę stuknąłem się w głowę, wyjąłem tę podłogę i przełożyłem ją na górny poziom mocowania. Powierzchnia stała się wtedy zupełnie płaska, a pod podłogą pojawił się spory schowek. Niestety, nie ma on dodatkowej „podłogi” – widoczne są już pod nim instalacje pojazdu, jak głośnik niskotonowy albo zestaw naprawczy do kół. Samego koła zapasowego nie przewidziano. Pojemność bagażnika do linii rolety to ok. 560 l. Bardzo spodobało mi się rozwiązanie w postaci elastycznych pasów wzdłuż bocznych ścian bagażnika – można za nie wsadzić torby z zakupami i na pewno się nie wywrócą. Nie zliczę, ile razy zbierałem wysypane z torby zakupy spożywcze, więc doceniam ten gadżet w szczególności.

Podłoga na poziomie drugim.
Pod podłogą.

Sam za sobą usiadłem wręcz po królewsku

Mercedes GLB ma mnóstwo miejsca na nogi i głowę w drugim rzędzie. Bardzo szeroki, choć przeciętnie wykonany podłokietnik centralny wyposażono w rozkładane uchwyty na napoje. Jedna tylko rzecz nie spodobała mi się zupełnie – są to tylne drzwi, wprawdzie dostatecznie długie i zapewniające wygodny dostęp do wnętrza, ale po pierwsze wymagające dużo siły przy zamykaniu (potocznie mówiąc: trzeba nimi walnąć), a po drugie z dyskusyjnie umieszczoną tylną klamką. Powinna być ona zlokalizowana parę centymetrów dalej, żeby powiększyć „dźwignię” przy otwieraniu. Obecna pozycja sprawia, że do otwarcia drzwi tylnych potrzeba o wiele więcej siły niż do przednich. Może to ma sens, moje dzieci targały za tę klamkę i frustrowały się, bo nie mogły ich otworzyć. 

Hej, Mercedes

Trzeba uważać, mówiąc w kabinie słowo „Mercedes”. System uaktywnia się od razu i poważnym, kobiecym głosem pyta, co może dla nas zrobić. Testowałem to już w CLA, więc w GLB poczułem się jak w domu i z elektroniczną asystentką dogadywałem się świetnie. Uważam to udogodnienie za rewelacyjne, i to mimo mojego niezbyt gorącego stosunku do najnowszych zdobyczy techniki. Nie szukam już stacji radiowych i nie muszę uczyć się obsługi radia. Hej Mercedes, zmień stację radiową! – „podaj nazwę stacji” – tu podaję moją ulubioną stację radiową, czyli tę której słuchają wszyscy budowlańcy – i system robi wszystko za mnie. Zaryzykuję wręcz twierdzenie, że jak na możliwości systemu MBUX, to GLB ma zdecydowanie zbyt dużo przycisków. Po co mi aż tyle paneli z przyciskami, skoro mogę to załatwić głosowo?

Ale tradycjonaliści lubiący przyciski będą zadowoleni, bo całą klimatyzacją steruje się panelem w stylu fortepianowym. Mamy też touchpad do obsługi ekranu między fotelami, który jest oczywiście – zgodnie z panującą modą – haptyczny, czyli drży lekko, kiedy go wciskamy. Być może z ekscytacji. 

To już tak średnio wygląda.

Prestiżowy paluch

Sporo gadżetów jest jednak zbytecznych i można sobie je śmiało podarować, konfigurując GLB. Oświetlenie ambientowe – nadal nie wiem po co ono istnieje, poza wprowadzaniem atmosfery prestiżu. Udawany masaż w fotelach przednich też można wykreślić z listy „muszę to mieć”.

W ogóle, gdy zajrzymy sobie do konfiguratora tego modelu, to bazowy wariant Style jest na tyle dobrze wyposażony, że niewiele trzeba do niego dokupić. Kamera cofania jest, przesuwna tylna kanapa jest, nawet elektrycznie otwierana klapa bagażnika nie wymaga dopłaty. Trzeba tylko koniecznie dodać keyless-go (1767 zł) i właściwie jesteśmy gud tu goł. Jeśli ktoś się upiera, to za 15 665 zł może dobrać sobie pakiet Premium z większymi wyświetlaczami o przekątnej 10,25 cala. To chyba najdroższe wyświetlacze jakie widziałem, ale lepiej za nie dopłacić, bo seryjne, malutkie, są nieco żenujące. Te większe zostały naprawdę dopracowane i są warte tej ceny – nawet w słoneczny dzień widać na nich wszystko idealnie. Zresztą możliwość konfigurowania wskaźników za kierownicą bardzo mi się spodobała. Zamiast zbytecznego obrotomierza ustawiłem sobie wielki, wskazówkowy miernik chwilowego spalania. Przyzwyczaiłem się też szybko do dotykowych paneli na kierownicy, które służą do zmiany wskazań na wyświetlaczach. Trzeba tylko wyrobić sobie odpowiednio delikatny dotyk i zaledwie muskać je opuszkiem naszego prestiżowego palucha. 

Paskudna manetka PRND.
Fajny ten wyświetlacz.

Przejdźmy może do największej wady tego samochodu

Nie jest nią wcale paskudna manetka do wyboru kierunku jazdy (automat w standardzie), ani nawet to, że aby wrzucić R, trzeba wdusić hamulec niemal do podłogi. Ani to, że trzeba się naszukać przycisku do zwalniania hamulca postojowego – jakby nie mógł być tam, gdzie we wszystkich samochodach. Owszem, jest jedna duża wada, tzn. zbytnia czułość systemu automatycznego hamowania, który potrafi wdusić hamulec podczas ciasnej zmiany pasa, a wtedy kierowca jadący za nami sądzi, że hamujemy mu „po złości” albo po to, żeby wymusić odszkodowanie. System ten absolutnie nie powinien tak działać, tzn. w żadnym razie nie powinien hamować pojazdu bez wcześniejszego ostrzeżenia kierowcy. Jest to niedopuszczalne ze względów bezpieczeństwa, ponieważ kierowca zaskoczony zachowaniem pojazdu może spanikować i wykonać coś idiotycznego. Auto powinno najpierw dzwonić i świecić, a dopiero potem podejmować awaryjne hamowanie. Mercedes nie ostrzega przed tym w żaden sposób.

Dziewiętnastki w wersji 250 4MATIC z pakietem AMG. Nawiercane tarcze hamulcowe.

Ale i to wciąż nie jest wada największa

Wadą największą jest konfiguracja silnika i układu napędowego w tym wozie. Dwa zero turbo 4x4 w minivanie – nie wiem komu to potrzebne, ale wiem że zużycie paliwa jest takie, jakbyśmy mieli rok 2000 i jeździli Subaru Imprezą WRX w wersji kombi. Ośmiobiegowy automat niewiele pomaga, bo silnik żłopie jak oszalały, gdy wciśnie się gaz. Przebicie 13 l/100 km podczas jazdy po mieście nie stanowi problemu. Starałem się jeździć superspokojnie, udało mi się dojść do 11,3 l/100 km. Niżej nie dałem rady. Pojechałem w krótką trasę ze średnią prędkością 65 km/h – założenie było „pełen relaks, zero wyprzedzania”. Wynik? 7,4 l/100 km. Ja wiem, że wypuszczanie w atmosferę hektolitrów paliwa jest premium, ale mamy 2020 r., limity emisji CO2, katastrofę klimatyczną i ogólnie to wygląda słabo. Jest na to rada: wybrać wariant 1.33, nie przejmując się, że mamy wtedy minivana z silnikiem z Dacii Lodgy (nie do końca, bo w Mercedesie występują inne wersje mocy: 136 i 163 KM). 

Uwaga, to jest premium
Oświetlenie LED to już standard. Kwestia wymiany żarówek przestała być istotna. Teraz wymienia się po prostu reflektor.

Podsumowanie

REKLAMA

Nie mogę jednak pojąć, dlaczego w ofercie nie ma po prostu jakiejś hybrydy, albo plug-ina. Jeśli się pojawi, to proszę dać mi znać, obiecuję je sprawdzić. A póki co, to moja ocena brzmi: świetny minivan, który skutecznie udaje SUV-a z zewnątrz. Coś jak w swoim czasie Fiat Freemont, tylko dużo drożej, bo za 180 tys. zł. Tylko weźcie bazową wersję z 1.33 163 KM i wyłączcie ten system automatycznego hamowania. 

Zapytaliśmy stacjonujący w pobliżu patrol policji, czy możemy tu wjechać (normalnie jest zakaz ruchu). Pozwolili, bo i tak w promieniu wieluset metrów nie było żywej duszy.
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA