REKLAMA

Przekroczyłem prędkość o 6 km/h. Mandat to prawie 250 zł. Nie czuję się zresocjalizowany

Mam wrażenie, że wynik pomiaru to bzdura i że na pewno nie jechałem 56 km/h na ograniczeniu do 50 km/h, ale zapłacę ten mandat, uznając że jest to rodzaj podatku drogowego. 

Przekroczyłem prędkość o 6 km/h. Mandat to prawie 250 zł. Nie czuję się zresocjalizowany
REKLAMA

Było to tak: parę tygodni temu wybrałem się z rodziną na wycieczkę do Holandii, Belgii i Luksemburga w Mitsubishi ASX. Napisałem z tego nawet dwa wpisy z wieloma praktycznymi informacjami – gdzie parkować, ile to kosztuje, jak kupić bilet na tramwaj i tak dalej. Niestety, dziś dowiedziałem się, że do wydatków na tę wycieczkę muszę doliczyć jeszcze jeden: mandat na 56 euro, w tym 47 euro mandatu i 9 euro kosztów administracyjnych związanych z wysłaniem zawiadomienia do Polski.

REKLAMA

Jak do tego doszło?

Nie mam pojęcia. Przez cały pobyt w Holandii ściśle trzymałem się przepisów. Trudno mi sobie nawet wyobrazić sytuację, w której jechałbym 56 km/h na ograniczeniu do 50 km/h, bo to pewnie byłoby z 60 km/h na prędkościomierzu. Co więcej, w wielu miejscach używałem ogranicznika prędkości ustawionego na 52 km/h (to 49-50 km/h według GPS). A tu proszę: zmierzono mi najpierw 59 km/h, potem jednak w drodze urealnienia pomiaru o możliwy błąd urządzenia skorygowano tę wartość na 56 km/h.

Jak jest skonstruowane holenderskie powiadomienie o mandacie?

Nie ma żadnego dociekania, kto jest sprawcą wykroczenia. Mandat płaci właściciel pojazdu. Może się od niego odwołać, ale to nic nie zmienia, zapłacić i tak musi. Jeśli pożyczył samochód komuś innemu, to już jest sprawa między użyczającym a korzystającym. Ponadto nie przedstawia się żadnego zdjęcia z fotoradaru, chyba że obwiniony wystąpi o jego wysłanie. Oczywiście wypełniłem formularz z prośbą o wysłanie zdjęcia i ma przyjść ono do firmy, która wypożyczała mi pojazd w okresie 10 dni roboczych. Na zapłatę mandatu mam dwa miesiące, a jeśli tego nie zrobię, to jego kwota będzie rosła – najpierw z 56 do 79 euro, potem aż do 150 euro, czyli ponad 600 zł. Za przekroczenie o 6 km/h.

W tym miejscu rzekomo jechałem 56 km/h

Sama zapłata mandatu jest o tyle prosta, że wystarczy zeskanować kod QR z użyciem smartfona (ciekawe założenie, że każdy obywatel posiada smartfona) i system przeniesie nas na stronę płatności. Tam trzeba podać dane karty kredytowej lub debetowej i zostanie ona obciążona kwotą mandatu – przewalutuje się sama. Jakież to proste: system informuje obywatela ile jest do zapłaty i obywatel płaci bez żadnych protestów. 

Powinienem się teraz pokajać i powiedzieć, jak strasznie mi przykro

Nic takiego nie nastąpi. W ogóle nie jest mi przykro i nie uważam, żebym zrobił cokolwiek złego. Przejechałem wieleset, jeśli nie wiele tysięcy kilometrów po Holandii. Nie stworzyłem żadnej niebezpiecznej sytuacji. Nigdy nie musiałem ostro hamować. Zawsze przepuszczałem pieszych i rowerzystów, nawet tam gdzie nie mieli pierwszeństwa. Zawsze jechałem maksymalnie spokojnie, płynnie i defensywnie. Nie zdarzyło mi się nigdy na nikogo trąbić, ani nikogo nie zmusiłem do gwałtownego hamowania. Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia w kwestii stylu i bezpieczeństwa jazdy. Dlatego też ten mandat nie spełni swojej roli i niczego mnie nie nauczy.

REKLAMA
Miejsce zbrodni

Co więcej, wielokrotnie jechałem w aucie z Holendrami, którzy chwalili jak spokojnie i delikatnie jeżdżę. Nie ma więc szansy na żadną resocjalizację z mojej strony. Mogę tylko uznać, że system został tak zaprojektowany, aby co jakiś czas kasować obywatela na niewielką, akceptowalną kwotę. Jest to rodzaj podatku drogowego za jazdę po holenderskich drogach i kara za to, że nie skorzystałem z roweru jak uczciwy, porządny Holender (żart, oni jeżdżą samochodami tak samo jak my). 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA