Hiszpanie chcą obniżyć limit prędkości do 20 i 30 km/h. Na wszystkich drogach w miastach
Zamiast 50 km/h - 20, w porywach 30 km/h. Tak wygląda nowy projekt, który już niedługo może wejść w życie w Hiszpanii.
I nie chodzi tutaj tylko o jedno miasto - chodzi o cały kraj.
Gdzie będzie obowiązywać to ograniczenie?
I to jest chyba najciekawsze. Jak bowiem informuje hiszpański Motorpasion, tytułowe ograniczenia proponowane przez DGT (Dirección General de Tráfico) mają obowiązywać... na niemal wszystkich miejskich drogach. Przy czym nie wszędzie obowiązywałoby najbardziej radykalne (poza całkowitym zakazem ruchu) ograniczenie prędkości. Podział wyglądałby mniej więcej tak:
- na drogach jednokierunkowych, z chodnikiem na poziomie jezdni (tak przynajmniej sugeruje tłumacz Google) ograniczenie wynosiłoby 20 km/h zamiast dotychczasowych 50 km/h. Przy czym to ograniczenie dotyczy głównie malutkich uliczek w gęstej zabudowie - nie jestem pewien, czy tam dałoby się w ogóle jeździć szybciej niż 20 km/h.
- na drogach z dwoma pasami ruchu w przeciwnych kierunkach ograniczenie wyniosłoby 30 km/h
- na drogach, które mają dwa lub więcej pasów w jednym kierunku ograniczenie wyniosłoby 50 km/h
Oczywiście ograniczenia te dotyczą wyłącznie dróg w terenie zabudowanym. Przy czym ciekawostką jest fakt, że są to nawet bardziej restrykcyjne ograniczenia niż te, które miasta wprowadzały często we własnym zakresie. I tak np. możliwe, że przywołane w tekście Tymona Bilbao będzie musiało po wprowadzeniu nowych przepisów... jeszcze raz obniżyć prędkość w niektórych miejscach. Z drugiej strony - niektóre miasta w Hiszpanii nie czekały na zmianę przepisów i już wcześniej obniżyły w wielu miejscach maksymalną prędkość do 30 km/h.
Argumentacja jest taka sama, jak w przypadku Bilbao.
Czyli hałas i emisja (nie, niższe prędkości nie powodują zauważalnego wzrostu emisji). Przy czym dokładnej argumentacji z dokumentów dotyczących zmian w przepisach nie znamy, bo te nie zostały jeszcze opublikowane. Dostęp do nich miał jednak serwis ABC Motor, który zresztą jako pierwszy opublikował te rewelacje.
Czy takie kolejne obniżanie maksymalnej prędkości pojmowanej ogólnie jako bezpieczna dla pieszych i innych uczestników ruchu okaże się skuteczne? Możliwe, choć to w dużej mierze zależy od tego, na ile nowe limity - o ile wejdą w życie - będą przestrzegane. W końcu chyba każdy może wskazać co najmniej kilka dróg czy ulic, gdzie ograniczenie swoje, a wszyscy kierowcy swoje. Same znaki raczej nikomu jeszcze nie uratowały życia.
Chociaż jest pewnie i drugi cel.
Czyli taki, kiedy dochodzi się do wniosku, że w sumie nie bardzo opłaca się jechać z punktu A do punktu B samochodem, bo to się po prostu czasowo nie kalkuluje. Przykładowo sprawdziłem, jakąś średnią prędkość mam... na rowerze, jeżdżąc po zakupy w trybie w pełni relaksującym i wybitnie nie-sportowym. Prawie 19 km/h (nie licząc stania na światłach, ale autem też się stoi), czyli w najgorszym przypadku - o 1 km/h mniej niż mogłoby wynieść ograniczenie w Hiszpanii, gdybym w swojej okolicy miał same drogi jednokierunkowe z chodnikiem na poziomie jezdni.
Tylko tutaj pojawia się jedna, dość istotna różnica - sam zdecydowałem się na przejazdy rowerowe do sklepu po właściwie każde zakupy ogólnospożywcze (też i te większe, też i jesienią/zimą), bo zbudowano w mojej okolicy infrastrukturę do tego i mogę sobie spokojnie, bezkolizyjnie dojechać z domu do sklepu i w drugą stronę. A nie dlatego, że na drodze dla samochodów nawtykano masę znaków z coraz to niższymi ograniczeniami prędkości.
Zobaczymy, jak na takie zmiany zareagują mieszkańcy hiszpańskich miast...