Fotoradar w centrum miasta zamalowano sprayem na czarno. Dalej robi to, co miał robić
Fotoradar na moście Poniatowskiego w Warszawie nikomu raczej zdjęcia nie zrobi, bo jego szyba została zamalowana grubą warstwą czarnej farby przez wandali. Widzę tu dwa problemy, z czego jeden problemem nawet nie jest.
Fotoradar na moście Poniatowskiego, na wszelki wypadek powtórzony w obrębie mostu w sześciu lokalizacjach, ma już ponad dwa lata. Od tego czasu na moście nie zdarzył się żaden poważny wypadek, więc raczej wszystkie urządzenia spełniają swoje zadanie i ludzie jeżdżą wolniej. Oczywiście w tym miejscu nie można nie wspomnieć o płaczących „ruchach miejskich”, które mimo budowy kładki rowerowej przez Wisłę i tak domagają się zamknięcia mostu Poniatowskiego dla ruchu samochodowego.
Z fotoradarami na moście Poniatowskiego była już mała aferka
Chodzi o to, że urządzenia postawiono wbrew zaleceniom konserwatora zabytków i w dość idiotycznych miejscach, na przykład zastawiając ławkę. Poniższe zdjęcie pochodzi z fanpage „Kamień i co? Ratujemy warszawskie zabytki”.
Ale teraz jest jeszcze zabawniej, bo do fotoradarów dobrali się wandale z farbą w sprayu i po prostu pomazali szyby, przez które te urządzenia robią zdjęcia. Nie to, żebym znał się na ustawianiu fotoradarów, ale wszystkie te żółte szafy umieszczono po prostu na chodniku dla pieszych, są całkowicie dostępne z zewnątrz. W nocy pewnie można byłoby je otworzyć i wymontować wyposażenie, nie wzbudzając większego zainteresowania. A już kwestia zamazania ekranu to jakieś dwie sekundy pracy i mamy „unieszkodliwione” urządzenie.
Tyle że o jego unieszkodliwieniu wie tylko zamazujący, ponieważ podczas jazdy kierowca nie ma szans tego zauważyć
Szybka jest zawsze czarna, czy się ją zamaże, czy nie. Nikt i tak na to nie patrzy, każdy widzi żółtą szafę i automatycznie zwalnia. Tym sposobem mimo uszkodzenia kluczowej funkcji, fotoradar i tak robi swoją pracę, sprawiając że kierowcy zwalniają. Owszem, ten kto nie zwolni, nie dostanie mandatu, bo fotoradar nic nie „widzi”, ale w żaden sposób nie wpływa to na pogorszenie bezpieczeństwa. Ktoś, kto ignoruje widoczny fotoradar, zapewne ma też w niepoważaniu całą resztę przepisów i nie bardzo jest sposób, żeby takie jednostki wyplenić. Najważniejsze, że przeważająca większość kierowców traktuje ten fotoradar tak, jakby dalej działał. Co prowadzi mnie do ciekawego wniosku...
A gdyby takich szaf naustawiać dużo więcej?
Znam wiele miejsc w Warszawie i nie tylko, gdzie przydałaby się żółta szafa pełniąca funkcję prewencyjną. Nigdy nie wiesz, czy akurat działa, może danego dnia nie ma w niej aparatu fotograficznego z czujnikiem prędkości nadjeżdżającego auta. A może jest, ale czy chcesz to sprawdzić na własnej skórze? Lepiej zwolnić i mieć święty spokój. Może z czasem niektórzy, jeżdżący stale na danej trasie, nauczyliby się, że konkretny fotoradar to atrapa – i wtedy właśnie należałoby go uruchomić, żeby spowodować poczucie stałego niepokoju związanego z jazdą powyżej limitu. Oczywiście nie chodzi o wyłapywanie przekroczeń typu 8 km/h, bo trochę szkoda zatykać nimi system, chodzi o to by skutecznie odfiltrowywać tych, którzy naprawdę rażąco lekceważą przepisy. Tyle że wtedy trzeba byłoby realnie się tymi fotoradarami zajmować, przenosić urządzenia i sprawdzać raz na jakiś czas, czy ktoś nie zamazał szybki. W obecnej postaci jest idealnie, bo nie trzeba robić nic, a kierowcy i tak zwalniają.
Czytaj również: