REKLAMA

Ford Mustang sedan to zadziwiająca przeróbka z kraju kangurów. Tam to mają fantazję

Pamiętacie Jaguara F-150? Wygląda na to, że w Australii odnalazł się zaginiony brat twórcy tego dzieła. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że ktoś mógł wpaść na pomysł, iż Ford Falcon i Ford Mustang będą doskonale wyglądać po połączeniu ich ze sobą?

Ford Falcon
REKLAMA
REKLAMA

Zacznijmy jednak od paru słów na temat dostępności Mustanga w Australii. Ta, aż do zaprezentowania bieżącej generacji, była wyjątkowo nędzna. W latach 2001-2003 tamtejszy oddział marki z niebieskim owalem co prawda oferował odpowiednio zmodyfikowane Mustangi czwartej generacji, ale z powodu zaporowych cen (wymuszonych kosztami przeróbek aut do ruchu lewostronnego) sprzedało się zaledwie 377 sztuk.

Kolejna, piąta generacja, także pojawiła się w Krainie Kangurów w śladowych ilościach, ale Ford nie miał z tym nic wspólnego.

Firma Performax International, specjalizująca się w imporcie samochodów amerykańskich i dostosowywania ich do australijskich wymagań i przepisów, oferowała odpowiedni pakiet usług dla Mustanga. Był z tym jakiś problem? Tak. Ba - dokładnie ten sam, co wcześniej, czyli cena. Gdy w Stanach Zjednoczonych Mustang GT kosztował około 26 tysięcy dolarów, to w Australii po przeliczeniu... ponad trzykrotnie więcej. Coupe z galopującym rumakiem na atrapie chłodnicy ma jednak na antypodach swoich fanów, istnieje tam także klub posiadaczy Mustanga.

Ale co zrobić, gdy marzy nam się Mustang, ale jest za drogi lub po prostu za mało praktyczny?

Wtedy trzeba się wykazać kreatywnością. Ford Falcon na podjeździe też się przyda. I trochę gratów z Mustanga i okolicznych sklepów tuningowych. W tym momencie można by pomyśleć, że to pewnie jakiś banał, bo przecież jedno i drugie to Ford, i jakaśtam unifikacja części istniała. Cóż... nie. Falcona i Mustanga dzieli praktycznie wszystko: płyta podłogowa, zawieszenie, silniki. Owszem, w obu autach rolę bazowych jednostek napędowych pełniły sześciocylindrówki o pojemności czterech litrów.

Ford Falcon

Tyle tylko, że Ford Falcon miał rzędowy silnik serii Barra, a Mustang - V6 serii Cologne.

I to bynajmniej nie Mustang dysponował większą mocą. Skrzynie biegów? Inne, oczywiście. Te wszystkie niuanse nie przeszkodziły właścicielowi Falcona w upodobnieniu go do wymarzonego coupe. Efekt jest jednak nieco dyskusyjny.

Przód auta wygląda naprawdę nieźle.

Większość ludzi bez problemu da się nabrać, że patrzą na Mustanga. Oczywiście, zderzak, maska i lusterka boczne nie przypominają standardowych rozwiązań z kultowego amerykańskiego wozu, ale zawsze można uznać, że to po prostu Mustang po tuningu. Idźmy zatem dalej - bok. Tu już jest gorzej, bo Jego Falconowatość ma się tu doskonale - czego można się było zresztą spodziewać. Samo w sobie nie byłoby to problemem, gdyby nie to, że przód Mustanga wydaje się być zdecydowanie przyciężki na tle relatywnie lekkiej sylwetki australijskiego sedana.

Tył? Tragedii nie ma, ale chyba dało się to zrobić lepiej.

Tylna część nadwozia co prawda zaczyna znowu nieco przypominać jankeski pierwowzór, ale na pewno udawałaby skuteczniej, gdyby nie wzięto pierwszych lepszych lamp i zderzaka z półki w sklepie tuningowym. Do tego przydałby się jakiś spoiler pochodzący z Mustanga zamiast delikatnej lotki. Do zalet na pewno zaliczyć można to, że tył nie jest aż tak masywny jak przednia część auta i ma delikatniejsze rysy, bardziej pasujące do stylistyki Falcona.

REKLAMA

Samochód pozostawia mieszane uczucia.

Jakość wykonania tego projektu wydaje się być naprawdę dobra. Pomysł jest interesujący i niespotykany. Problem jest jeden - baza. Niestety, Ford Falcon przerobiony na Mustanga wygląda po prostu niespójnie, a Mustang z przodem i tyłem Falcona wcale nie byłby lepszy. Całość, choć sam się sobie dziwię, że to piszę, jest wyraźnie mniej harmonijna niż Ford F-150 z przodem Jaguara. Na szczęście nikt z nas nie musi rozważać kwestii ewentualnego zakupu tego jadowicie pomarańczowego sedana. Nie jest na sprzedaż.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA