Przyszli odgruzować garaż, a znaleźli w nim klasycznego Chevroleta Corvette
Chyba pora oficjalnie wprowadzić termin „trashfind”. Tradycyjne „barnfind” nie do końca bowiem pasuje do klasycznego Chevroleta Corvette, który spędził kilkadziesiąt lat pod stertą śmieci.
Z pewnością słyszeliście o przypadkach, że ktoś latami składował w swoim domu, garażu czy na podwórku różnego rodzaju przedmioty. Wliczają się w to oczywiście samochody, które zwykle gniją sobie gdzieś pod gołym niebem. Ale można temu gniciu przeciwdziałać. Jak?
To proste, wystarczy samochód wstawić do garażu i dla pewności przysypać rupieciami.
Niedawno w Ohio zabrano się za oczyszczanie jednego z garaży. Na pierwszy rzut oka nie kryło się tam nic ciekawego poza uszkodzonymi czy zużytymi przedmiotami w rodzaju krzeseł, stolików, plastikowych skrzynek itp. Okazało się jednak, że pod tym wszystkim stał Chevrolet Corvette C2 z 1965 r., i to w wyjątkowo rzadkiej wersji.
Wyjątkowo rzadkiej, bo słabej i drogiej.
Chodzi o Corvettę z 5,4-litrowym silnikiem V8 L84, zasilanym wtryskiem paliwa Rochester. Takie Chevrolety nosiły nawet na błotnikach dumne oznaczenia „Fuel Injection”, ale na niewiele się to zdawało; auta z silnikami L84 były nie tylko słabsze, ale i droższe od gaźnikowych Corvett z silnikami o pojemności 396 cali sześciennych (6,5 l). Nie chodziło tu bynajmniej o marne 5 czy 10 KM różnicy: mniejszy silnik z wtryskiem osiągał w autach z 1965 r. maksymalnie ok. 380 KM (według normy SAE), natomiast 6,5-litrowy gaźnikowiec - 430. To się nie mogło udać.
I nie udało: do klientów trafiło tylko 771 Corvett C2 z wtryskiem paliwa.
Już w 1966 r. tę wersję silnikową wycofano z oferty, a wtrysk powrócił do sportowego Chevroleta dopiero w 1982 r., tj. w ostatnim roku produkcji generacji C3. Dziś to jednak gratka dla fanów klasycznych Chevroletów, którzy są szczególnie zainteresowani mało popularnymi wersjami tych aut.
Skutkuje to osiąganiem odrobinę wyższych cen przez Corvetty bez gaźników. Najtańszy sprzedany egzemplarz, który znalazłem na BringaTrailer.com, sprzedał się za okrągłe 50 tys. dol., ale najdroższe przekroczyły 100 tys. „zielonych” - to w zasadzie górna granica cen tych aut. Dla porównania, najtańsze gaźnikowe Corvetty sprzedają się za kwoty rzędu 38-40 tys. dol.
Pytanie, czy ten zaskakująco dobrze zachowany „śmietnik” się sprzeda.
Auto trafiło bowiem na sprzedaż - a przynajmniej taka informacja widnieje na facebookowym profilu firmy Speedy's Towing & Recovery, która to puściła w świat informację o znalezionym samochodzie. Niestety, choć pojawiła się tam informacja, jaka firma zajmuje się procesem sprzedaży (Phil Stalling Classic Cars), to na stronie internetowej tegoż przedsiębiorstwa, rzeczonego Chevroleta nie znalazłem. Podobno ogłoszenie ma się pojawić niedługo na eBayu, a cena „kup teraz” ma wynosić 50 tys. dol. (ok. 194 tys. zł).
Po stronie zalet auta stoją takie kwestie jak jego kompletność czy niski przebieg (40 tys. mil). Remont będzie jednak kosztować swoje, choćby dlatego, że w klockach hamulcowych i tarczy sprzęgła może być azbest (ówcześnie regularnie stosowany), a silnik bez odpowiedniej obróbki gniazd zaworowych może nie być w stanie prawidłowo pracować na benzynie bezołowiowej.
Mimo wszystko wydaje mi się, że te 50 tys. dol. to trochę za drogo jak za auto, które od końcówki lat 60. stało bez ruchu aż do teraz. W tej cenie czasem da się kupić sprawne auta z takimi samymi silnikami.
Wiosna tuż tuż, może trzeba się zabrać za sprzątanie garaży u dziadków?
Zdjęcie główne pochodzi z facebookowego profilu firmy Speedy's Towing & Recovery.