Camaro? To kobiecy wóz. Przynajmniej w rzadkiej wersji Berlinetta
Już dawno po 8 marca, ale to nic nie szkodzi. Panowie, macie właśnie niepowtarzalną okazję, by uszczęśliwić bądź wkurzyć (niepotrzebne skreślić) swoją wybrankę starym Chevroletem Camaro.
Początki motoryzacji nie były nad wyraz przyjemne dla użytkowników pierwszych automobili. Za taki stan rzeczy odpowiadała choćby tak prozaiczna kwestia jak ciągłe awarie, ale i drobiazgi w rodzaju benzyny dostępnej jedynie w aptekach. Srogo pomyliłby się jednak ten, kto sądziłby, że kobiety czekały z rozpoczęciem przygody z motoryzacją, aż stanie się ona nieco bardziej przystępna i aż pojawią się na rynku auta w rodzaju Toyoty Yaris. Wystarczy wspomnieć ponad 190-kilometrową trasę, którą Bertha Benz pokonała w 1888 r. prowadząc dzieło jej męża Karla - prototypowego trójkołowca o mocy 2,5 KM.
Zanim jednak przemysł motoryzacyjny zapragnął stworzyć coś specjalnie z myślą o płci pięknej, minęło sporo czasu.
Jednym z bardziej znanych przykładów takich samochodów był Dodge La Femme produkowany w latach 1955-1956, będący w istocie zmodyfikowaną wersją modelu Custom Royal Lancer - odpowiedni pakiet opcji dostępny był za 143 dolary. Kobiecy La Femme różnił się kolorystyką (był dostępny tylko w bieli lub różu) oraz akcesoriami dołączanymi do samochodu. Można było wśród nich znaleźć m.in. kompletny zestaw przeciwdeszczowy w postaci parasola, peleryny i kapelusza. Oczywiście elementy te były różowe. Do tego była jeszcze m.in. puderniczka czy szminka. Na akcesoria przewidziano dodatkowe skrytki za oparciami przednich foteli.
Nie sprzedawało się to zbyt dobrze.
Prawdopodobnie powstało mniej niż 2500 takich aut. Nie przeszkodziło to oczywiście innym producentom i dealerom w podobnych eksperymentach. Podobny rozdział w swej historii miał choćby Ford Mustang - w 1967 r. powstała wersja She Country Special. Za tym pomysłem stała Ann Goodro, która po śmierci swojego męża przejęła prowadzenie salonu Goodro Ford w Denver.
Ann samodzielnie wybrała kilka kolorów dla Mustanga She Country Special - od piaskowego do różu przypominającego ten spotykany na kwiatach orchidei. Takich aut powstało w sumie zaledwie 48, ale nowatorskie podejście do klientów (w szczególności klientek, które miały nawet własną strefę oczekiwania w salonie) pozwoliło Ann Goodro na zwiększenie sprzedaży w prowadzonym przez nią salonie.
Chevrolet też chciał spróbować powalczyć o klientki.
W związku z tym przygotowano dla nich Camaro 3. generacji, które na ogół kojarzy się albo z przyzwoicie mocnymi wersjami w rodzaju Z/28 i IROC-Z, albo z rachitycznym szmelcem napędzanym rzędową, 2,5-litrową „czwórką” Iron Duke. Berlinettę - tak bowiem nazwano opisywany model - wprowadzono do sprzedaży w 1982 r.
Auto radziło sobie na rynku lepiej niż oba modele opisane wyżej - w ciągu 4 lat zbudowano ponad 119 tys. egzemplarzy. Być może wpływ na to miał fakt, że - choć Chevrolet celował z tym autem przede wszystkim w płeć piękną - na szczęście takich Camaro nie utopiono w różu.
Od konwencjonalnych wersji auta te różniły się głównie bogatszym wyposażeniem, na czele z nowoczesną na owe czasy deską rozdzielczą „Starship Dash”. Oba zderzaki otrzymały inną stylizację, auto oferowano seryjnie z obręczami ze stopów lekkich. Były też drobne zmiany w podwoziu: zawieszenie zestrojono bardziej miękko niż w innych modelach, a układ kierowniczy był silniej wspomagany. Na szczęście nie przeszkadzało to w oferowaniu takich aut również z 5-litrowymi silnikami V8. Mimo wszystko, wspomniane 119 tys. aut nie było wartością satysfakcjonującą General Malfunctions Motors, w związku z czym po 1986 r. pojazd wycofano z rynku.
Dealer Auto Europa Naples z Florydy wystawił takie auto na sprzedaż.
Wóz pochodzi z 1984 r. i przejechał od tego czasu tylko nieco ponad 50 tys. km - stan wizualny jest więc praktycznie idealny, a techniczny niewiele gorszy (nie działa odtwarzacz kaset). Świetne wrażenie robi zestawienie kolorystyczne, w którym próżno doszukiwać się różu. Co prawda we wnętrzu jest sporo fioletu, ale zaryzykuję stwierdzenie, że to w niczym nie przeszkadza.
Dealer ustalił cenę na 12,9 tys. dol., czyli nieco ponad 53 tys. zł według obecnego kursu. To może i całkiem sporo jak za niezbyt poważaną generację Camaro, ale z drugiej strony, jeśli czyjaś partnerka życiowa woli takie klimaty niż europejskie i japońskie maluchy należące do segmentów A i B, to mógłby być całkiem niegłupi zakup.
Pytanie brzmi, ile osób faktycznie oddałoby takie Camaro, a ile podbierałoby je przy każdej okazji swojej dziewczynie, żonie czy narzeczonej. „Kochanie, jadę tylko coś sprawdzić w Camaro, czy tam aby nie ma jakiejś nieszczelności w wydechu”...