REKLAMA

Oto dwumiejscowe, włoskie coupe. Nazwa kończy się na „...ini”

Nie, to nie Lamborghini, a Casalini M20. Ktoś kupił ten niecodzienny mikropojazd, który jest już niewiele mniejszy niż Smart czy Toyota IQ.

casalini m20
REKLAMA
REKLAMA

Na co dzień widujemy owszem mikrosamochody, ale często na nauce jazdy. Tymczasem we Włoszech i Francji jest to normalnie użytkowany rodzaj pojazdu, a co więcej – objęty niższymi opłatami za użytkowanie. Stąd te wszystkie firmy typu Ligier czy właśnie Casalini przetrwały najróżniejsze koleje losu i wciąż robią swoje mikroautka metodami niemal chałupniczymi. Jeden z takich pojazdów jeździ sobie po Warszawie – to Casalini M20. Nazwa kojarzy się trochę z FSO, ale to przypadek. W rzeczywistości to niezwykle ciekawy pojazd.

Mikrosamochody miały swój „medialny” moment

Było to wtedy, gdy poddano je testom zderzeniowym i wyszło na jaw, że nie spełniają one żadnych norm bezpieczeństwa. Manekiny w rozbijanych mikrokarach odnosiły śmiertelne obrażenia, a producenci nabrali wody w usta, ewentualnie mówiąc tylko że testy zderzeniowe nie są obowiązkowym elementem homologacji czterokołowców tego typu.

Obowiązkowa nie jest też poduszka powietrzna, więc nie znajdziemy jej w wyposażeniu seryjnym Casalini M20. Znajdziemy za to ekrany, i to dwa – jeden do nawigacji, drugi do obsługi systemu audio oraz kamery cofania. Znajdziemy tu też niespotykany w innych samochodach miks części z różnych pojazdów – nawiewów chyba z Corsy (jak w pewnym supersamochodzie, którego nazwy nie pamiętam), tylnych lamp z Toyoty Aygo czy też z jej bliźniaka Citroena C1, obudowy kluczyka z grupy VW i innych, mniej widocznych zapożyczeń, które trudno zidentyfikować na zdjęciach z folderu. Zegary mają styl pierwszej Toyoty Auris, a manetki na kolumnie kierownicy też pochodzą bez wątpienia z magazynu japońskiej marki.

casalini m20
Fot. Casalini.eu

Ale najlepszy jest silnik

Mówimy o czterokołowcu, którym można legalnie jeździć we Włoszech od 14. roku życia, więc to oczywiste, że moc jest ograniczona urzędowo. 480-centymetrowy, dwucylindrowy diesel Kohler kręci się tylko do 3200 obr/min, rozwijając tym sposobem zaledwie 8,2 KM. Daje to moc 17 KM z litra pojemności skokowej. Parametry są żenujące: przy mocy 8,2 KM silnik spala aż 3,7 l/100 km, generując 93 g CO2 na każdy kilometr. Pojazd rozpędza się do 45 km/h, przy czym osiągnięcie pierwszej czterdziestki wymaga aż siedmiu sekund. Jeśli poszukamy sobie podobnych silników na stronie Kohlera, wyjdzie na jaw, jak mocno „zduszono” silnik Casalini. Mniejszy, 440-centymetrowy silnik stacjonarny Kohler osiąga 11,5 KM przy nieco ponad 4000 obr/min. Pewnie wystarczy zdjąć ogranicznik obrotów i włoskie, dwumiejscowe coupe rozbuja się (nielegalnie) do 60 km/h.

REKLAMA

Ciekawe, jak to jest poruszać się czymś takim w ruchu ulicznym

Ten mikrosamochód wygląda już trochę jak... samochód. Ma nawet standardowe samochodowe tablice. Z daleka można go nawet pomylić ze Smartem czy coś. Przy tym ma osiągi motoroweru Komar, co dość mocno kontrastuje z jego dynamicznym wyglądem. Jestem tego ciekaw, bo sam kiedyś miałem mikrosamochód Casalini, ale wyglądał on jak mała budka telefoniczna na malutkich kółkach, więc ludzie raczej traktowali go ulgowo. Dalej zastanawiam się, jak wyglądają i co myślą ludzie, którzy kupują takie pojazdy do realnej jazdy miejskiej. Czy jest tu może ktoś, kto użytkuje mikrosamochód w Warszawie lub okolicach?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA