REKLAMA

Bricklin SV-1 na sprzedaż w Polsce i to w dobrej cenie. Poziom dziwności przebija skalę na dziwnomierzu

Wydawałoby się, że polski rynek klasycznych samochodów jest nudny do bólu i przepełniony Mercedesami, BMW, rodzimą produkcją i patologią. Czasami jednak pojawi się coś niezwykłego. Tym razem jest to Bricklin SV-1 w okazyjnej cenie. Jeden z 50 najgorszych samochodów wszech czasów według Timesa czeka na nowego właściciela na Śląsku.

bricklin sv-1
REKLAMA
REKLAMA

Jestem pełen podziwu dla człowieka, który chce sprzedać taki rarytas ze Stanów Zjednoczonych w Polsce. Nawet niska cena może być niewystarczająca, bo mało kto w ogóle wie co to jest. Stąd zapewne pokerowa zagrywka sprzedającego, który wystawił SV-1 w rozpoznawalnej kategorii „DeLorean”. Swoją drogą, nie jest to wcale tak dalekie skojarzenie. Bricklina i samochód z „Powrotu do przyszłości” łączy podobna historia niepowodzeń na rynku, dyskusyjna jakość oraz pewna propozycja samego Johna DeLoreana. W czasach, gdy jeszcze pracował dla Chevroleta, zaoferował Bricklinowi współpracę przy dostawach podzespołów. Bez powodzenia. Zapewne z żalu po nieudanych negocjacjach postanowił stworzyć własny równie bezsensowny samochód z podnoszonymi do góry drzwiami.

Pojawienie się taniego Bricklina SV-1 na polskim OtoMoto wydaje się być wizją prosto ze snu kolekcjonera najbardziej nietrafionych pojazdów w historii. Samochód, który trafił na sprzedaż w Polsce to jeden z niespełna 3 tysięcy egzemplarzy jedynego modelu tej marki, wyprodukowanych w Kanadzie w latach 1974-1976. Bricklin SV-1 w zamyśle miał spełniać nierealne wymogi – być bezpiecznym, sportowym samochodem z futurystycznymi rozwiązaniami, ale jednocześnie tanim.

bricklin sv-1
Zdjęcie z oferty na OtoMoto

W oparach absurdu.

Pierwsze skrzypce grało jednak bezpieczeństwo. Sama nazwa modelu była akronimem od „Safety Vehicle one”, a wszystkie dostępne kolory były dość jaskrawe i w katalogu występowały z użyciem przedrostka „bezpieczny”, np. „bezpieczny zielony”. W jaki sposób dany odcień miał chronić pasażerów – to wie tylko sam założyciel firmy, Malcolm Bricklin. Zapewne zielony lakier używany przez General Motors nie był już bezpieczny. Bricklin SV-1 został wyposażony między innymi w zderzak w pełni pochłaniający energię uderzenia do 8 km/h (5 mph) – na długo zanim federalne regulacje w Stanach Zjednoczonych zmusiły wszystkich producentów do stosowania takiego rozwiązania. Nie bez znaczenia była też wzmocniona konstrukcja chroniąca pasażerów w przypadku dachowania. Najdziwniejszym jednak zabiegiem związanym z bezpieczeństwem był brak zapalniczki – Malcolm Bricklin uważał, że palenie papierosów podczas jazdy jest przyczyną wypadków. Dziś zapalniczek w autach się już prawie nie widuje, więc coś w tym mogło być.

bricklin sv-1
Zdjęcie z oferty na OtoMoto

Na tym nie kończą się dziwactwa oferowanego na Śląsku rarytasu. Sama mechanika, choć będąca zbieraniną części z różnych aut, głównie produkowanych w Detroit, była dość standardowa. Za to nadwozie, mocowane do stalowej ramy przestrzennej, wykonane było z włókna szklanego i żywicy akrylowej. To rozwiązanie okazało się idealnym przykładem strzału w stopę. Przez niedobory technologiczne duża ilość elementów musiała być spisywana na straty. Wspaniały był też proces testowania jakości. W elementy karoserii uderzano 3-kilogramowym młotkiem i sprawdzano czy się rozpadną.

Ostatnim doskonałym pomysłem były drzwi, otwierane do góry za pomocą układu pneumatycznego. Od wciśnięcia przycisku trzeba odczekać aż 12 sekund by móc wyjść z Bricklina. Nie można też jednocześnie zamykać jednych drzwi i otwierać drugich, bo może dojść do awarii pompy. O ile układ nie jest już i tak zepsuty, a zazwyczaj jest.
To wszystko doprowadziło do kompletnej klapy Bricklina SV-1, którego cenę trzeba było podnieść blisko dwukrotnie względem zakładanych 4000 dolarów, tym samym odstraszając klientów. Jakość nie spełniała oczekiwań, a produkcja była nieopłacalna.

bricklin sv-1
Zdjęcie z oferty na OtoMoto

Prywatny teatr osobliwości na wyciągnięcie ręki.

REKLAMA

Takiego właśnie dziwoląga możecie teraz kupić w Polsce. V8 z Forda jeśli wierzyć ogłoszeniu jest sprawne, podobnie układ pneumatyczny drzwi. To drugie twierdzenie jest jednak wątpliwe, sądząc po tym jak nisko otwarte są "skrzydła" na zdjęciach. Elementy karoserii pięknie się rozłażą i nie trzymają już prawie żadnych linii. Do tego kilka odcieni koloru – obawiam się że te łatki wyglądające jak pomalowane sprejem mogą już nie być jedynie słusznym „bezpiecznym odcieniem”. Kusić jednak powinna cena – niższa nawet od najtańszych ofert w Stanach Zjednoczonych, do których trzeba przecież jeszcze doliczyć transport i opłaty celne. Za naprawdę rozsądną kwotę możecie stać się właścicielami jednego z najbardziej bezsensownych samochodów świata.

Jeśli jednak nie macie aktualnie 37 tysięcy do roztrwonienia na głupoty, ale chcecie kupić coś od Bricklina – nic straconego. Możecie zawsze kupić o wiele tańsze Yugo, najlepiej w specyfikacji amerykańskiej. Ten sam człowiek odpowiadał za SV-1 i import jugosłowiańskiego tworu do Stanów Zjednoczonych. Ten drugi wóz odniósł co prawda komercyjny sukces, ale zdobył dla Malcolma Bricklina kolejny honorowy tytuł – najgorszego samochodu importowanego. Trudno powiedzieć, czy Bricklin był niedocenionym wizjonerem, czy zwykłym szaleńcem. Jesteśmy natomiast pewni, że warto zainteresować się SV-1 ze Śląska. Wydaje się kompletny z zewnątrz, a elementy mechaniczne nie powinny być trudne do zdobycia. Przyda się trochę polotu i finezji wśród nudnych, normalnie zaprojektowanych i wyprodukowanych klasyków.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA