Hiszpania i Włochy podobno zabroniły jazdy rowerem, bo „powoduje za dużo wypadków”. No to sprawdźmy
Czasem zdarza się, że czytasz w internecie coś tak głupiego, że musisz przeczytać to jeszcze kilka razy, żeby uwierzyć w to, że ktoś napisał to na poważnie. I tak samo jest z informacją o tym, że podobno Włochy i Hiszpania zabroniły jazdy na rowerze.
Nie, nie tak całkowicie i na zawsze, ale na czas pandemii koronawirusa. Wiadomość tę podał twitterowy profil o nazwie Warszawski Radykalizm Rowerowy, podając, że „całkowity zakaz jazdy rowerem” uzasadniany jest przez władze faktem, że „rowerzyści powodują dużo wypadków i dociążają (już przeciążone) systemy opieki zdrowotnej”. Wpis poniósł się odrobinę na polskim Twitterze, trafił też na Wykop, a WRR nie omieszkał zawołać też dziennikarza, Łukasza Warzechy, zapewne licząc na to, że ten opisze ten fakt w odpowiednim artykule.
Oczywiście taka argumentacja byłaby dość znacząca. Rowery powodują dużo wypadków, więc trzeba je wyeliminować, a nieposłuszni trafią do więzienia. Ciekawe argumenty, szczególnie dla tych, którzy są aktywistami anty-rowerowymi i takimi samymi fanatykami, jak ci, z którymi próbują walczyć (albo których sobie do tej walki wymyślili).
Ale dość tych osobistych opinii. Zróbmy małe sprawdzanie faktów i sprawdźmy, co jest prawdą, a co kłamstwem.
Czy Włochy faktycznie całkowicie zakazały jazdy rowerem?
Kłamstwo.
Na stronie włoskiego rządu (tutaj tłumaczenie maszynowe na język angielski), z informacjami aktualnymi na moment pisania tego tekstu, znajdują się dokładne instrukcje i zasady, których należy przestrzegać w obecnej sytuacji.
W punkcie 23. rozdziału na temat poruszania się jest podana wprost i szczegółowo informacja na temat tego, czy można się poruszać rowerem. Brzmi ona (w możliwie wiernym tłumaczeniu):
Czyli, jeśli bardzo musisz albo bardzo chcesz - leć na rower. Ale generalnie lepiej by było, gdybyś siedział w domu. Z tym, że ta rekomendacja tyczy się właściwie wszystkich form poruszania się poza domem. Dokładnie to samo możemy przeczytać w punkcie 19:
Dalej włoski rząd podaje przykłady, kiedy wyjście z domu jest uzasadnione. Takim uzasadnionym przypadkiem jest np. wyjście po gazetę albo do przychodni. Albo pouprawiać sport. Co nie zmienia faktu, że niektóre podmioty związane z jazdą na rowerze zawiesiły m.in. treningi, co jest jak najbardziej rozsądnym posunięciem.
Jedyny faktyczny całkowity ban znajdziemy pod koniec punktu pierwszego tego samego rozdziału. Kategoryczny zakaz poruszania się poza domem mają osoby, które są objęte kwarantanną.
Czy Hiszpania faktycznie całkowicie zakazała jazdy rowerem?
Częściowo prawda.
Hiszpanie zdecydowali się wprowadzić zdecydowanie poważniejsze ograniczenia niż Włosi, a przynajmniej zdecydowanie ostrzej podchodzą do ich przestrzegania. Nie dopuszczają też aktywności na powietrzu dla przyjemności czy dla samego wysiłku - wyjść z domu, a potem poruszać się dowolnym środkiem transportu, można tylko wtedy, kiedy faktycznie ma się ku temu bardzo uzasadnioną potrzebę.
Dotyczy to zresztą wszystkich form transportu - jak informuje Forbes, w Hiszpanii nie można nawet jeździć samochodem dla przyjemności.
Sprzeczne informacje dotyczą natomiast tego, czy w praktyce można jeździć rowerem w uzasadnionych przypadkach - nie dla sportu, a wykorzystując go po prostu jako środek transportu. Z jednej strony nie jest to teoretycznie zakazane, natomiast z drugiej strony policja zatrzymuje podobno większość rowerzystów i nakazuje im powrót do domu, niezależnie od tego, jaki jest cel ich podróży. Za to więc daję „częściową prawdę”, choć teoretycznie powinno być „kłamstwo”.
Ograniczenie poruszania jest przy tym oczywiście czasowe.
Czy faktycznie za złamanie zakazu w Hiszpanii można pójść do więzienia?
Prawda.
Ale raczej nie w takim sensie, w jakim chcieliby tego autorzy wpisu na Twitterze.
Jak podaje El Pais (na wszelki wypadek link jeszcze raz), faktycznie jedną z kar, które mogą grozić za nieprzestrzeganie zasad, jest kara pozbawienia wolności na rok. Natomiast nie stosuje się jej w odniesieniu wyłącznie do rowerzystów i nie jest to kara pierwszej linii. Stosuje się ją wyłącznie w przypadku osób, które stawiają opór lub w wyraźny sposób okazują nieposłuszeństwo funkcjonariuszom w związku z regułami na czas pandemii. Czyli jeśli ktoś uzna, że jego ograniczenia nie obowiązują i zlekceważy polecenia policji, może trafić do więzienia - niezależnie od wybranego środka transportu. Bardziej jednak prawdopodobne, że otrzyma grzywnę - ta zaczyna się od 100 euro.
Natomiast w przypadku osób posłusznych zaleceniom raczej o więzieniu nie ma mowy. Brytyjski serwis Cyclist powołuje się na wypowiedź jednego z rowerzystów, którzy przebywa aktualnie w Hiszpanii i podczas treningu trafił na patrol policji. Ten zawrócił go do domu, ale nie wystawił żadnego mandatu ani też nie zakuł rowerzysty w kajdanki i nie wsadził do więzienia. W innych przypadkach też obyło się bez kar finansowych, natomiast rowerzyści usłyszeli, że mogą im grozić kary w wysokości nawet kilku tysięcy euro.
Czy faktycznie powodem zakazu jest to, że „rowerzyści powodują dużo wypadków”?
Kłamstwo.
Zresztą o tyle zabawne, że WRR zdecydowało się podać link do artykułu, który miałby te słowa rzekomo potwierdzić. Ale kto by to sprawdzał i czytał literki? Niech będzie, że ja.
Dla porównania, WRR pisze, że:
Natomiast w linkowanym artykule autor pisze:
Czyli mniej więcej: rząd zaleca/nakazuje, żeby rowerzyści zostali w domu nie tyle w związku z ryzykiem zarażenia, ale raczej w związku z tym, że ich potencjalne urazy w przypadku wypadku mogą spowodować dodatkowe obciążenie dla już przeciążonego systemu opieki zdrowotnej. Czyli prawie tak, jak podaje WRR, tylko że z pominięciem magicznego „powodują dużo wypadków”, co prawdopodobnie WRR wydawało się kluczową informacją. Szkoda tylko, że trzeba było ją zmyślić.
Dodajmy do tego jeszcze kolejne przeinaczenie. Nikt nie stwierdził, że „rowerzyści powodują dużo wypadków”, ani nawet, że te wypadki powodują - raczej to, że w nich uczestniczą albo im ulegają. Ba, nie wiadomo, czy są dane, które byłyby w stanie określić, jak wiele wypadków faktycznie powodują rowerzyści. W rezultacie całe tłumaczenie WRR jest po prostu kłamstwem.
Natomiast trudno polemizować z sensownością tej (oryginalnej, nie kompletnie zmyślonej) argumentacji. Rowerzyści są dużo bardziej podatni na wszelkie urazy. Nawet głupie poślizgnięcie się na mokrej nawierzchni może się skończyć wezwaniem pogotowia, transportem do szpitala i zajęciem łóżka w sytuacji, kiedy tego łóżka pilniej może wymagać ktoś inny. A tego warto uniknąć w obecnych warunkach.
Czy faktycznie rowerzyści powodują dużo wypadków we Włoszech?
Po pierwsze - z braku niezbędnych danych właściwie nie da się tego sprawdzić. Zajmijmy się więc tym, czy uczestniczą w dużej liczbie wypadków.
Sporo zależy to od definicji słowa „dużo” w tym wypadku. Właściwie nawet jeden wypadek rocznie to o jeden za dużo, ale w taką logikę nie będziemy się bawić - weźmy sobie jakieś dane, żeby było tło.
Włoski Istat (Instituto Nazionale di Statistica) podaje, że w 2017 r. w całych Włoszech miało miejsce 174 933 wypadków na drogach, w wyniku których śmierć poniosło 3378 osób, natomiast 246 750 odniosło obrażenia. Wśród ofiar śmiertelnych dominowali piesi (600 ofiar), motocykliści (735 ofiar), pasażerowie i kierowcy samochodów (1464), natomiast rowerzyści stanowili 7,6 proc. (254 wypadki śmiertelne). Co jest zbieżne ze średnią unijną sprzed kilku lat, wyliczoną na 8 proc. Przy czym niestety brak w statystykach informacji, kto był winny tym śmiertelnym wypadkom, więc trudno rozstrzygnąć, czy faktycznie to rowerzyści powodują w ciągu roku ok. 200 wypadków śmiertelnych.
Żeby mieć pełny obraz, trzeba jednak przejść do 2018 r. W tym przypadku dysponujemy bowiem pełniejszymi danymi - 209 wypadków ze skutkiem śmiertelnym (choć Istat podaje 219) i 17 000 urazów, które wymagały leczenia szpitalnego. W tym okresie w sumie zanotowano 172 553 wypadki drogowe, w których poszkodowanych (ale nie śmiertelnie) zostało 242 919 osób. Nawet zakładając - co jest oczywiście błędnym założeniem - że rowerzyści spowodowali wszystkie wypadki śmiertelne ze swoim udziałem i wszystkie wypadki wymagające hospitalizacji lub innej pomocy medycznej, mówimy tutaj o 10 proc. wypadków. Jeśli natomiast chodzi o odsetek rowerzystów trafiających do szpitali, to jest to mniej niż 7 proc. ze wszystkich osób trafiających do szpitala z powodu wypadków na drogach.
Pozostaje więc do zagospodarowania 90 proc., jeśli chodzi o wypadki ogółem i 93 proc., jeśli chodzi o osoby trafiające do szpitali - całkiem sporo. I to cały czas przy założeniu, że wszystkie wypadki z udziałem rowerzystów są ich winą.
Oczywiście trzeba brać pod uwagę, że rowerzyści prawdopodobnie stanowią mniejszość na drogach, ale z drugiej strony, do wyliczenia faktycznej liczby powodowanych przez nich wypadków brakuje danych, więc tutaj możemy sobie tylko gdybać - w jedną i drugą stronę. Co jednak nie zmienia faktu, że jeśli chodzi o obciążenie szpitali, to rowerzyści stanowią jednak zdecydowaną, bezdyskusyjną mniejszość.
Wniosek?
Dość oczywisty - nie wierzcie ślepo aktywistom. Z żadnej strony. Ale to chyba aż nazbyt oczywiste.
Swoją drogą - dwa kłamstwa, jedna częściowa prawda i jedna prawda (choć dość selektywnie dobrana). Niezły wynik, jak na krótkiego tweeta.