Potwory z Mansory, czyli zmasowany atak złego smaku
Naprawdę jestem fanem tuningu i modyfikowania samochodów – przez lata zajmowałem się tą branżą. Ale jak widzę projekty Mansory, to zastanawiam się poważnie, z czego ta firma się utrzymuje i czy bogaci (lub raczej: obrzydliwie bogaci) klienci rzeczywiście są gotowi tak je oszpecać, by się wyróżnić?
W pewnym sensie to bardzo dobrze, że Mansory istnieje i wciąż działa. Dzięki temu wiemy, jak wygląda zły smak. Mamy pewien wzorzec złego gustu, któremu można przeciwstawić gust powszechnie uznawany za dobry. Wystarczy sprawdzić, jak do jakiegoś rozwiązania stylistycznego podeszło Mansory i zrobić na odwrót.
Jeśli Mansory bierze się za elegancką limuzynę, to jest duża szansa, że pomaluje ją na najbardziej agresywny kolor, jaki występuje w palecie. A potem założy 24-calowe koła rodem z amerykańskiego teledysku w wykonaniu obwieszonych łańcuchami raperów.
Ostatnio doszły do tego zewnętrzne zdobienia nadwozia, pasujące do ogólnej kolorystyki jak pięść do oka. Mansory najwyraźniej wyznaje zasadę: nieważne jak, byleby mówili.
Jakie cacka prezentuje Mansory w Genewie?
Na przykład Porsche Panamerę Sport Turismo. Szykowna kreacja składa się z mnóstwa karbonowych dodatków nalepionych na karoserię i absurdalnych 22-calowych felg. Oczywiście cały samochód jest obniżony do takiego stopnia, żeby nie był w stanie wjechać na krawężnik.
W środku o dziwo nie jest źle. Połączenie koloru kawowego z jasnoszarym wypada całkiem przyjemnie. No to poczekajcie na klasę S...
Klasa S w swojej wydłużonej odmianie wygląda niebywale elegancko. Potem wchodzi Mansory i zakłada jej dres na garniak. Po pierwsze, bez gwiazdy na masce to nie to samo. Po drugie – karbonowa maska nie pasuje do limuzyny, bo limuzyna nie musi być jak najlżejsza. To pomieszanie pojęć.
Limuzyna ma być tak mocna, by być szybką nawet gdy waży ponad dwie tony. A przerabianie jej z eleganta na agresora... no cóż, może zwykła klasa S w Dubaju wygląda jak Baleron u nas i dlatego trzeba przerobić ją na coś, czym nie jest. Inaczej się nie wyróżnimy.
Gorzej że we wnętrzu zamontowano fotele ze wzorem wyglądającym jak dres z lat 80. Brakuje tylko Jane Fondy ćwiczącej aerobik.
Panamera i S-ka to jeszcze nic. Oto Bentley Bentayga w kolorze Audi RS Blau. Dlaczego?
Tu też nie zabrakło karbonu. I jest poczwórny wydech. Dobry samochód do odwożenia dzieci do przedszkola. Na pewno nie będą chciały zostać z rodzicami, pobiegną od razu do pań przedszkolanek. Jakbym miał 5 lat, to bym się przestraszył tego wozu.
Rolls-Royce Phantom Bushukan. Jeśli kupujesz Rollsa, musisz być człowiekiem nie tylko wyjątkowo majętnym, ale też nadzwyczaj przywiązanym do manifestowania swojej pozycji. Wielu biznesmenów z ogromnym majątkiem jest wożonych po prostu Mercedesem klasy S z ciemnymi szybami.
Jeśli jednak kupujesz Rollsa, a potem go tuningujesz, żeby był bardziej szalony, to zasługujesz już na miano artysty-performera. Jest to tzw. sztuka nowoczesna: nikt nie wie, po co ona jest, ale każdy stanie i powie „oooo!”.
Przy okazji: Bushukan to roślina zwana w Polsce „ręką Buddy” z owocami o charakterystycznym kolorze. Ręka Buddy dotknęła tego Rollsa na 24-calowych kołach i z poczwórnym wydechem.
I na koniec: Bugatti Veyron. Zawsze się zastanawiam: skąd Mansory ma środki finansowe żeby kupować te wszystkie samochody, które potem „ulepsza”? Veyrona nazwano „Diamond Edition”. Nie chciałbym być niepotrzebnie złośliwy, ale wygląda po prostu jak samochód, którego nikt nie umył z soli po długotrwałej jeździe w trasie zimą.
Takich Diamond Editions jeździ w tym okresie po polskich drogach całkiem sporo.
A jak kogoś nie stać na Mansory (czyli nas wszystkich), a bardzo chciałby mieć samochód w tym stylu, to zawsze może kupić sobie Toyotę Camry „ART CAR” z rzeźbą w postaci metafory miłości Orfeusza do Eurydyki.
Cena to tylko 36 000 zł, a za tyle nie kupi się pewnie nawet ramki do reflektora w Mansory. Z drugiej strony to kupa szmalu za Camry, ale bycie marszandem dzieł sztuki to nie zabawa dla osób zarabiających średnią krajową.