Nowa Toyota Mirai oficjalnie. Ma się sprzedawać 10 razy lepiej od poprzedniczki
Nowa platforma, nowy układ napędowy, większe nadwozie i wnętrze, a do tego 650 km na jednym tankowaniu - oto nowa Toyota Mirai.
Sporo na jej temat wiedzieliśmy już wprawdzie jakiś czas temu, ale w końcu japoński producent zdecydował się oficjalnie ujawnić wszystkie informacje dotyczące swojego nowego auta zasilanego ogniwami paliwowymi. Co warto wiedzieć o drugim wcieleniu Mirai?
Nowa płyta podłogowa i nowe wymiary
Jako bazę dla drugiej generacji tego auta wybrano modułową platformę GA-L, czyli tę samą, którą znajdziemy m.in. w Lexusie LS. Dzięki temu Mirai jest teraz niższe (i to o 65 mm), ma większy rozstaw osi (aż 2920 mm - o 140 mm więcej niż poprzednio), a całość mierzy 4975 mm długości.
O 75 mm zwiększono też rozstaw kół, które... same w sobie też będą większe. Klienci będą mieli do wyboru felgi o średnicy 19 albo 20 cali.
Nowa platforma ma przy tym zapewnić m.in. większą sztywność nadwozia. Rozkład mas? Idealne 50:50. Masa? 1900-1950 kg.
Żeby jednak nie było - pod względem długości, mimo wspólnej platformy, Mirai będzie wciąż daleko do Lexusa LS, który ma 5235 mm długości i rozstaw osi 3125 mm.
Nowy układ napędowy.
W tej kwestii zmieniło się naprawdę sporo. Przykładowo zbiorniki na wodór, ułożone w kształt litery T, są w stanie pomieścić teraz 5,6 kg wodoru zamiast 4,6 kg jak w poprzedniku, gdzie zbiorniki były ułożone równolegle, jeden za drugim. Nowe są także ogniwa paliwowe - są mniejsze i lżejsze iż poprzednio, a cały zestaw zamknięto w jednej obudowie.
Zmniejszono też liczbę części niezbędnych do funkcjonowania układu napędowego (co obniżyło masę), podniesiono moc (do 128 kW, nawet pomimo tego, że w zestawie jest mniej ogniw), zwiększono wydajność przy ekstremalnie niskich temperaturach (rzędu -30 stopni Celsjusza), zredukowano do 50 proc. masę poszczególnych podzespołów, a w niektórych przypadkach zmniejszono także ich rozmiar.
Zmieniono także akumulator - od teraz jest to akumulator litowo-jonowy, mniejszy i lżejszy od poprzedniego rozwiązania, ale za to oferujący lepszą wydajność.
Zasięg? Do 650 km. Oczywiście ładowanie nie będzie trwało tyle, co ładowanie samochodu czysto elektrycznego. O ile oczywiście znajdziemy odpowiednią stację, bo w Polsce może być z tym spory problem.
Jeśli natomiast chodzi o osiągi, to Mirai raczej nie stanie się nagle rakietą - przyspieszenie do 100 km/h zajmuje równe 9,2 s.
Nowe wnętrze
O nim wprawdzie Toyota nie wspomina zbyt dużo w swoim komunikacie prasowym, ale udostępnia zdjęcia, dzięki którym można się temu wnętrzu przyjrzeć.
I jeszcze tutaj:
Ładne.
Toyota twierdzi też, że Mirai oczyszcza powietrze.
Ale nie tylko to, które trafia do kabiny, ale też to dookoła (w pewnym sensie). Jak ma to działać? Na wlotach powietrza w Mirai zastosowano filtry, które mają eliminować od 90 do 100 proc. cząstek zanieczyszczeń o średnicy 0-2,5 mikrona, wliczając w to dwutlenek siarki i tlenki azotu. Mirai natomiast nie emituje kompletnie niczego szkodliwego, więc jej bilans pod tym względem jest ujemny.
Cena? Dobra, ale nie wiemy w sumie jaka.
Toyota oficjalnie deklaruje plan 10-krotnego podniesienia wysokości sprzedaży, wśród argumentów podając m.in właśnie obniżenie dotychczasowej ceny.
W tej chwili, według niemieckiej strony Toyoty, za Mirai już-poprzedniej-generacji trzeba zapłacić ok. 77 000 euro, co przekłada się według aktualnego kursu na około 345 000 zł. Moje toporne kalkulacje wskazują na to, że 20-procentowa obniżka oznaczałaby zejście poniżej poziomu 300 000 - a dokładniej do równowartości około 285 000 zł.
Czyli mielibyśmy auto na ogniwa paliwowe, rozmiarami plasujące się w segmencie E, z sensownym zasięgiem, ciekawym eko-napędem, a do tego wycenione - przynajmniej katalogowo - całkiem ciekawie.
Gdyby tylko było je gdzie tankować w Polsce...