Śluza tramwajowa - szatan ją wymyślił, a człowiek wybudował. W końcu wróciła do piekła
Śluza tramwajowa to jest szatański wynalazek. Dzięki niemu ludzie nie mogli przejechać przez skrzyżowanie przez kilka cykli sygnalizacji świetlnej, choć byli pierwsi w kolejce do skrzyżowania. To było wręcz niebezpieczne.
Śluza tramwajowa to nic innego jak dodatkowa sygnalizacja świetlna dla samochodów oraz tramwajów, umieszczona przed przystankiem tramwajowym. Chodzi o to, żeby tramwaj na torowisku pośrodku jezdni mógł płynnie wjechać na przystanek. Gdy nadjeżdża pojazd szynowy, to samochody otrzymują czerwone światło tuż przed przystankiem na czas obsługi pasażerów. Dopiero gdy tramwaj ruszy, auta mają prawo przejazdu.
W praktyce śluzy wglądały tak, że skrzyżowanie rozpoczynało się sygnalizacją śluzy, za nią był mający ok. 30 m metrów przystanek tramwajowy, a za nim kolejna sygnalizacja - tym razem ta właściwa, do obsługi skrzyżowania oraz przejścia dla pieszych. Ta pierwsza, śluzowa była zależna od tego czy jedzie tramwaj. Z kolei ta druga pracowała w rytmicznym cyklu bez synchronizacji ze śluzą. Oznaczało to, że oddalone od siebie o kilka kroków sygnalizatory w ogóle ze sobą nie współpracowały. Jak się pewnie domyślacie, to był chaos -mówiąc kolokwialnie "wszystko stało".
Śluza tramwajowa była domeną Łodzi
Śluzy, które wspominam były na ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Powstały w ramach budowy trasy dla Łódzkiego Tramwaju Regionalnego i miały ułatwić przejazd jednostek szynowych przez centrum Łodzi.
Ruch w tych miejscach jest na tyle pokraczny, że nawet same tramwaje (teoretycznie na uprzywilejowanej pozycji) się nie wyrabiały z przejazdem i w godzinach szczytu tworzyły kolejki do przystanku. Taka kolejka to był wyrok dla kierowców samochodów, którzy chcieli przejechać przez śluzę. Czasem stało się po kilkanaście minut, zanim wszystkie tramwaje przejechały. Tak, tak - zielone światło nie zapaliło się dla samochodów, dopóki system widział oczekujące tramwaje. Na śluzach tramwajowych atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem.
Na szczęście dziś pozostały po nich tylko garby. Sygnalizacje świetlne odpowiedzialne za ten bałagan zostały permanentnie wyłączone, a o tym czy i kiedy wjechać na przystanek znowu stanowią przepisy Kodeksu Ruchu Drogowego. W praktyce przejazd jest o wiele bardziej płynny.
Od czasu wyłączenia śluz w 2018 r. nie ma nadmiernej ilości niepokojących doniesień o niebezpiecznych sytuacjach z udziałem pasażerów i kierowców. To wszystko dowodzi, że pomysł śluzy był od początku po prostu beznadziejny. Jedyne, co po nich pozostało, to garby. Droga jest podniesiona na skrajnym prawym pasie obok torów (jezdnia dla samochodów) w miejscach, gdzie są przystanki.
Jedyne co udało się osiągnąć dzięki śluzie, to niechęć kierowców do komunikacji publicznej. Śluzy to trzeba budować na kanałach wodnych, a nie w ruchu drogowym, bo wtedy na drogach robi się kanał.